Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Powiadano, że dysputorzy byli wybierani na podstawie programu selekcyjnego jeszcze bardziej rygorystycznego od selekcji kandydatów na Astartes. Jeden człowiek z tysiąca nadaje się do służby w Legionie – głosiło powiedzenie – ale tylko jeden na dziesięć tysięcy ma predyspozycje do funkcji dysputora.
Loken gotów był się z tymi słowami zgodzić. Kandydat na Astartes musiał być dobrze zbudowany, podatny na genetyczne ingerencje w organizm, szybko leczący efekty uboczne bioinżynieryjnych zabiegów. Stanowił połączenie tkanki i kości tworzących podstawę, na której opierano proces kreacji nadludzkiego wojownika.
Chcąc stać się dysputorem kandydat musiał posiadać pewne naturalne zdolności, których nie sposób było wykształcić za pomocą bioinżynierii – instynkt, charyzmę, zmysł polityczny, intelekt. Cechy te można było następnie wzmocnić, czy to za pomocą zabiegów neurologicznych czy środków farmaceutycznych; poddany obróbce ludzki mózg potrafił wchłonąć ogromne ilości informacji z dziedzin historii, polityki, retoryki. Człowieka można było nauczyć, co powinien myśleć i w jaki sposób to wyrażać, ale nie istniała metoda nauczenia kogoś jak myśleć.
Loken uwielbiał obserwować pracujących dysputorów. Kiedy miewał ku temu okazje, opóźniał odlot swej Kompanii po to tylko, aby móc obserwować dysputorów przybywających do podbitych miast i przemawiających do tłumów. Kapitan miał wrażenie, że dostrzega wówczas tarczę słońca wznoszącą się ponad łany zbóż.
Kyril Sindemann był najwybitniejszym znanym Lokenowi dysputorem. W szeregach Sześćdziesiątej Trzeciej pełnił rolę naczelnego dysputora i nadzorował pracę wszystkich swoich kolegów z branży. Sindermann cieszył się – co było powszechnie znanym faktem – głęboką przyjaźnią marszałka wojny, a także wszystkich wyższych rangą oficerów ekspedycji. A jego nazwisko nie było obce nawet samemu Imperatorowi.
Sindermann kończył właśnie wykład w znajdującej się na pokładzie Mściwego Ducha Szkole Dysputorów, kiedy do rozległej sali wszedł Loken. Dwa tysiące mężczyzn i kobiet w prostych beżowych uniformach stanowiących symbol ich urzędu siedziało na krzesłach chłonąc każde słowo prelegenta.
- Podsumujmy cały wykład, albowiem przemawiam zdecydowanie zbyt długo – powiedział z mównicy Sindermann – Niedawny incydent pozwolił nam dostrzec krew i tkankę skrywaną pod skórą naszej filozofii. Prawda, którą głosimy jest prawdą, ponieważ twierdzimy, że jest autentyczna. Czy to wystarcza?
Wzruszył pytająco ramionami.
- Nie sądzę. Moja prawda jest prawdziwsza od twojej to szkolna argumentacja, a nie opoka kulturowa. Ja mam rację, ty jesteś w błędzie to sylogizm upadający w konfrontacji z dowolnym narzędziem fundamentalnej etyki. Ja ma rację, a więc ty się mylisz. Nie możemy zbudować konstytucji bazując na takich założeniach i nie możemy, a nawet nie powinniśmy szerzyć naszych przekonań w oparciu o taką argumentację. Czym stalibyśmy się czyniąc coś takiego?
Sindermann rozejrzał się po sali. W powietrzu pojawiło się kilka uniesionych dłoni.
- Tak?
- Kłamcami.
Sindermann uśmiechnął się nieznacznie. Jego głos był przekazywany przez szereg głośników rozmieszczonych w całej sali, a twarz mężczyzny malowała się na ogromnym ściennym ekranie za jego plecami. Widoczny na ekranie uśmiech mówcy miał trzy metry szerokości.
- Myślałem o manipulantach lub demagogach, Memed, ale kłamcy również pasują do tej kategorii. Prawdę mówiąc, twoja propozycja jeszcze lepiej oddaje sedno sprawy niż moja. Dobra idea. Kłamcy. To jedyna rzecz, na którą my dysputorzy nie możemy sobie pozwolić.
Sindermann upił nieco wody z karafki tkwiącej na pulpicie, po czym przeszedł do dalszej części wykładu. Loken usiadł cicho na jednym z wolnych krzesełek w tylnej części sali, zamieniając się w słuch. Dysputor był wysokim mężczyzną, wysokim wedle standardów zwykłych śmiertelników, o dumnej postawie, twardych rysach twarzy i naznaczonych siwizną włosach. Jego brwi były równie czarne jak insygnia na naramiennikach Księżycowych Wilków. Sindermann roztaczał wokół siebie aurę przywódcy, ale najbardziej liczył się jego głos. Głęboki, dźwięczny, melodyjny czy pełen pasji, właśnie głos był bronią i narzędziem każdego dysputora. Czysty głos niósł ze sobą pewność, spokój i zaufanie. Taki talent wart był szukania go pomiędzy setkami tysięcy kandydatów.
- Prawa i kłamstwa – kontynuował Sindermann – Prawda i kłamstwa. To mój konik, zdajecie sobie z tego sprawę? Wasz obiad właśnie bardzo się oddalił.
Przez salę przetoczyła się fala śmiechu.
- Nasze społeczeństwo ukształtowały wielkie wydarzenia – powiedział Sindermann – Największym z nich w fizycznym tego słowa znaczeniu było całkowite zjednoczenie ludów Terry pod rządami Imperatora, wstęp do trwającej właśnie Krucjaty. Lecz największym intelektualnym dokonaniem ludzkości okazało się odrzucenie jarzma zwanego religią. To religia od tysięcy lat prześladowała nasz gatunek, od zwykłych przesądów począwszy, a na kompletnych religijnych dogmatach kończąc. Wpędzała nas w szaleństwo, podjudzała do ludobójstwa, nękała niczym zaraza, ograniczała na podobieństwo więziennych kajdan. Powiem wam czym tak naprawdę była religia... nie, wy mi powiedzcie. Tak, proszę?
- Ignorancją, sir.
- Dziękuję, Khanna. Ignorancja. Od początków istnienia ludzkiego gatunku nasi przodkowie próbowali odkryć mechanizmy wszechświata i tam, gdzie logiczna dedukcja zawodziła, zapełnialiśmy powstałe luki ślepą wiarą. Dlaczego słońce wędruje po nieboskłonie? Nie wiem, więc chętnie przypiszę to bogowi słońca podróżującym po niebie w złotym rydwanie. Czemu ludzie umierają? Nie mam pojęcia, ale gotów jestem przyjąć, że to sprawki złowieszczego kosiarza zabierającego dusze do pozaziemskiego wymiaru.
Słuchacze ponownie się roześmiali. Sindermann zszedł z pulpitu i przystanął na krawędzi podium, poza mikrofonami systemu nagłaśniającego. Chociaż nie przemawiał donośnym tonem, jego wyćwiczony głos – narzędzie każdego dysputora – niósł słowa mężczyzny z perfekcyjną czystością po całej sali.
- Religijna wiara. Wiara w demony, wiara w duchy przodków, wiara w życie pozagrobowe i wszystkie inne pułapki przesądnej wyobraźni istniały po to, by wzbudzać w nas poczucie bezpieczeństwa w konfrontacji z całym światem. To była pożywka dla umysłu, zasłona dymna dla intelektu, przewodnik w ciemności. Lecz teraz poznaliśmy już wszechświat, przyjaciele. Weszliśmy w niego głęboko. Poznaliśmy mechanizmy działania kosmosu, przejrzeliśmy na wskroś materię i rzeczywistości. Obejrzeliśmy gwiazdy od drugiej strony i teraz już wiemy, że nie kryją się za nimi zegarowe trybiki ani złote rydwany. Pojęliśmy, iż nie ma już potrzeby wierzenia w boga lub bogów, a zatem znikły też przekonania o istnieniu demonów, diabłów i duchów. Największym dokonaniem ludzkości stała się kultura oparta na ateizmie.
Słowa mówcy spotkały się z gorącym aplauzem słuchaczy. Dysputorzy nie byli szkoleni wyłącznie w sztuce publicznego przemawiania, uczono ich również innych technik przejmowania kontroli nad tłumem. Znajdując się pomiędzy ludźmi potrafili wprawić tłuszczę w entuzjazm kilkoma celnie rzuconymi słowami albo obrócić ją w taki sam sposób przeciwko mówcy. Zdarzało się czasami, że dysputorzy rozmyślnie wnikali w grupy słuchaczy wspierając skrycie wysiłki swych występujących oficjalnie kolegów po fachu.
Sindermann odwrócił się plecami do widowni jakby dawał studentom do zrozumienia, że skończył, kiedy jednak brawa umilkły, spojrzał ponownie na słuchaczy. Jego głos brzmiał teraz jeszcze bardziej przekonująco i racjonalnie.
- Cóż jednak z wiarą? Wiata to przymiot, zwłaszcza kiedy nie występuje w połączeniu z religią. Wciąż musimy w coś wierzyć, nieprawdaż? Przeznaczeniem ludzkości jest niesienie blasku prawdy w najciemniejsze zakątki kosmosu. Musimy dzielić się z innymi naszym bezgranicznym i niewzruszonym przekonaniem o słuszności ludzkich poglądów. Musimy wyzwolić tych, którzy wciąż jeszcze tkwią w mroku ignorancji. Czynimy to, by raz na zawsze uwolnić się od widma fałszywych bogów i zająć należne nam miejsce u szczytu wszystkich rozumnych gatunków. To... to jest coś, w co musimy wierzyć. To jest coś, co będzie tworzyć sedno naszej wiary.
Więcej oklasków i gwizdów aplauzu. Dysputor powrócił na mównicę i wsparł się dłońmi o drewniany pulpit.
- W ciągu ostatnich tygodni zniszczyliśmy całą grupę kulturową. Nie popełnijcie błędu w ocenie skali tych wydarzeń... myśmy ich nie rzucili na kolana ani nie zmusili do poddaństwa. Muśmy ich zmiażdżyli. Złamali ich kręgosłup. Strawili ogniem. Wiem to, ponieważ wiadomo mi, że nasz marszałek wojny rzucił do tej operacji swoich Astartes. Nie lekceważcie ich potencjału i możliwości. To zawodowi zabójcy z licencją na odbieranie życia. Widzę jednego z nich, jednego z tych godnych szacunku wojowników, siedzącego teraz za waszymi plecami.
Ludzkie twarze odwracały się w stronę Lokena, legionistę powitał grad oklasków.
Sam Sindermann zaczął uderzać silnie w dłonie.
- Mocniej! On zasługuje na dużo więcej!
Sklepienie wielkiej sali zatrzęsło się od dźwięku spontanicznych owacji. Loken wstał ze swojego miejsca i przyjął aplauz widowni pełnym zakłopotania ukłonem.
- Dusze, które niedawno podbiliśmy pokładały swą wiarę w Imperium, w rządach człowieka – Sindermann podjął temat, kiedy dźwięk oklasków już przebrzmiał – My zabiliśmy ich Imperatora biorąc cały naród w niewolę. Spaliliśmy ich miasta i zniszczyliśmy kosmiczną flotę. Czy jedyną naszą odpowiedzią na ich rozgoryczone dlaczego powinno być my mamy rację, a wy nie?
Mówca skierował wzrok ku podłodze jakby się nad czymś zastanawiał.
- A jednak to prawda. My mieliśmy rację. Oni się mylili. Tę prostą przejrzystą prawdę musimy im uświadomić. My mieliśmy rację. Oni się mylili. Dlaczego? Nie dlatego, że my tak twierdzimy, tylko dlatego, że jesteśmy tego pewni! Nie twierdzimy my mieliśmy rację, a wy się myliliście, ponieważ zdołaliśmy ich pokonać w zbrojnej konfrontacji. Musimy głosić tę prawdę, albowiem w nią wierzymy. Nie wolno nam, podkreślę raz jeszcze, nie wolno nam szerzyć naszych idei z powodów innych jak tylko te, które wymieniłem, bez wahania, bez zwątpienia, bez uprzedzeń. To jest argumentacja stanowiąca podłoże naszej wiary. Oni się mylili. Zbudowali swą kulturę opierając ją na kłamstwach. Oświeciliśmy ich ostrzem prawdy. Bazując na tych i tylko tych przekonaniach zaczniemy ich nauczać.
Stał wyprostowany, z uśmiechem na twarzy, czekając aż owacje ucichną.
- Wasz posiłek stygnie. Jesteście wolni.
Studenci zaczęli gromadnie opuszczać salę. Sindermann upił ponownie łyk wody z karafki, po czym zszedł z mównicy zmierzając w stronę siedzącego nadal na krześle Lokena.
- Spodobało ci się to, co usłyszałeś? – zapytał dysputor siadając obok legionisty i wygładzając rękawy swego uniformu.
- Prezentowałeś się niczym showman – odparł Loken – albo domokrążca zachwalające swe towary.
Sindermann uniósł jedną ze swych czarnych brwi.
- Czasami, Garvielu, dokładnie tak się czuję.
Loken zmarszczył czoło.
- Nie wierzysz w to, co przekazujesz innym?
- A ty?
- A co ja takiego sprzedaję?
- Wiarę poprzez mord. Prawdę poprzez zbrojną konfrontację.
- To tylko walka. Nie posiada żadnego innego znaczenia prócz walki. Jej etyczne uzasadnienie określono na długo przed wydaniem nam rozkazów.
- Zatem jako żołnierz jesteś pozbawiony sumienia?
Loken potrząsnął przecząco głową.
- Będąc żołnierzem pozostaję człowiekiem z sumieniem, a wiarę w etyczność swych idei opieram na osobie Imperatora. Powoduje mną ma wiara, dokładnie tak jak to przed chwilą oświadczyłeś na mównicy, ale jako broń nie mam własnych przekonań. Aktywowany do walki, odsuwam na bok osobiste doznania i po prostu działam. Konsekwencje moich czynów są rozpatrywane podług sumienia moich przełożonych. Zabijam, dopóki nie otrzymam rozkazu wstrzymania walki i w okresie tym nie kwestionuję w żaden sposób zabijania. Podważanie zasadności rozkazów byłoby nonsensem, czymś skrajnie nieodpowiedzialnym. Mój dowódca podejmuje decyzję o rozpoczęciu wojny i oczekuje ode mnie, iż zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby zrealizować postawione mi cele. Broń nie pyta, kogo zabija i dlaczego, zadawanie pytań nie leży w jej naturze.
Sindermann uśmiechnął się pod nosem.
- Nie, nie leży to w jej naturze i tak właśnie powinno pozostać. Ciekawi mnie twoja obecność tutaj. Nie pamiętam, abyśmy mieli na dziś zaplanowane zajęcia.
Poza pełnieniem etatowych obowiązków starsi rangą doradcy pokroju Sindermanna prowadzili programy edukacyjne dla Astartes. Nakaz uczestnictwa w takich zajęcia został wydany przez samego marszałka wojny. Legioniści spędzali wiele czasu na podróżach kosmicznych i marszałek nalegał, aby czas ten spędzali na kształceniu umysłów i poszerzaniu wiedzy ogólnej. Nawet najlepsi żołnierze muszą się uczyć rzeczy nie związanych ze sztuką wojowania, twierdził marszałek. Nadejdzie kiedyś czas, gdy wojna się zakończy, a wtedy moi wojownicy będą się musieli przystosować do życia w pokoju. Muszą poznać wiedzę o życiu codziennym albo nigdy nie zdołają się w nim odnaleźć.
- Nie ma na dzisiaj żadnych zajęć – przyznał Loken – Chciałem z tobą porozmawiać, prywatnie.
- Doprawdy? Co cię gryzie?
- Niepokojące myśli...
- Poproszono cię, byś wstąpił do Kwartetu – oświadczył Sindermann.
Loken zamrugał zdumiony.
- Skąd o tym wiesz? Wszyscy już wiedzą?
Sindermann wyszczerzył w odpowiedzi zęby.
- Sejanusa już nie ma, niech będzie wiecznie pamiętany. W Kwartecie powstała luka. Jesteś zaskoczony tym, że przyszli do ciebie?
- Jestem.
- Ja nie. Ze swoją reputacją uplasowałeś się tuż za Abaddonem i Sedirae. Marszałek wojny obserwuje twoje osiągnięcia. Podobnie jak Dorn.
- Patriarcha Dorn? Jesteś tego pewien?
- Słyszałem, że ceni twój flegmatyczny humor, Garvielu. To wiele znaczy, jeśli mówi to taka osoba.
- Jestem zaszczycony.
- Powinieneś być. W czym leży twój problem?
- Czy się nadam? Powinienem się zgodzić?
Sindermann roześmiał się głośno.
- Miej wiarę w siebie – powiedział.
- Jest coś jeszcze – nie ustępował Loken.
- Mów.
- Przyszła do mnie dzisiaj jedna z piewczyń. Rozczarowała mnie swą wizytą, jeśli mam być szczery, ale najbardziej zastanowiło mnie coś, co powiedziała. Zapytała: czy nie mogliśmy ich pozostawić samym sobie?
- Kogo?
- Tych ludzi. Tego Imperatora.
- Garvielu, znasz odpowiedź na swoje pytanie.
- Kiedy byłem w wieży, twarzą w twarz z tamtym człowiekiem...
Sindermann zmarszczył czoło.
- Tym, który pretendował do miana Imperatora?
- Tak. Fragmenty książek Imperatora nauczają, że wszechświat jest bezgranicznie rozległy i zgadzam się całkowicie z tym stwierdzeniem. Jeśli zatem natrafimy na człowieka, na cały naród, który nie zgadza się z naszymi przekonaniami, ale wierzy w coś, co jest dobre i prawe, czy mamy moralne prawo go zniszczyć? Czy nie moglibyśmy... po prostu ich zignorować i zostawić samym sobie. Wszechświat jest przecież bezgranicznie wielki.
- To, co mi się w tobie zawsze najbardziej podobało, Garvielu – odparł Sindermann – to twój humanizm. To właśnie zaprząta twoje myśli. Dlaczego nie wspomniałeś mi o tym wcześniej?
- Miałem nadzieję, że przestanę o tym myśleć – przyznał Loken.
Sindermann wstał z krzesła i poprosił kapitana ruchem dłoni, by ten udał się w ślad za nim. Obaj mężczyźni opuścili salę wykładową i ruszyli przed siebie jednym z wysoko sklepionych pokładów okrętu. Był to wysoki na trzy piętra hol przywodzący na myśl pradawną katedrę, sięgający pięciu kilometrów długości. Na pokładzie panował półmrok, wielkie chorągwie z emblematami Legionu i poszczególnych kompanii oraz sztandary upamiętniające bitwy zwisały spod sufitu. Niektóre z nich były wyblakłe, inne uszkodzone, nadwerężone upływem czasu. Członkowie imperialnego personelu podążali holem w obu kierunkach, echo ich głosów odbijało się od wysokich ścian. Podnosząc w górę głowę Loken spostrzegł innych ludzi, poruszających się na położonych powyżej iluminowanych pomostach.
- Pierwsza kwestia – podjął temat Sindermann – to balsam na twe troski. Byłeś dzisiaj świadkiem mojego wykładu i przywołałeś chwilę wcześniej sedno zawartych w nim idei, kiedy poruszyłeś temat sumienia. Jesteś bronią, Garvielu, najlepszym narzędziem zniszczenia, jakie udało się ludzkości stworzyć. Nie możesz w sobie skrywać ani zwątpienia ani niepewności. Masz rację, broń nie myśli, tylko pozwala się użyć, ponieważ to nie do niej należy podejmowanie decyzji. Decyzje takie podejmują z wielką sumiennością i troską o jej etyczne konsekwencje Patriarchowie i najwyżsi rangą oficerowie armii, nie nam roztrząsać kwestie tak ogromnej wagi. Marszałek wojny, podobnie jak wcześniej sam Imperator, nie rzuca was do akcji wtedy, kiedy ma taką zachciankę. On uwalnia Astartes z ciężkim sercem i pełną determinacją. Adeptus Astartes to broń ostateczna i tylko w takim charakterze jest wykorzystywana.
Loken przytaknął.
- To właśnie musisz zapamiętać. Imperium posiada Astartes i w razie potrzeby może za ich pomocą obronić się przed każdym przeciwnikiem lub, jeśli to konieczne, unicestwić go, ale nie oznacza to, że niszczymy wroga tylko z tytułu posiadania militarnej przewagi. Określiliśmy jasno kryteria anihilacji... Stworzyliśmy wojowników takich jak ty, Garvielu... ponieważ to było konieczne.
- Konieczne zło?
- Niezbędny instrument. Prawo silniejszego nie ma etycznego uzasadnienia. Ludzkość niesie ze sobą wielkie empiryczne przesłanie, manifest skierowany do wszystkich, mający przynieść powszechne dobro. Czasami takie przesłanie trafia do uszu, które nie chcą go słuchać. Czasami, jak miało to miejsce tutaj, treść przesłania zostaje wypaczona i odrzucona. Wtedy i tylko wtedy powinniśmy być wdzięczni losowi, że posiadamy potęgę zdolną wymusić akceptację tego przesłania. Jesteśmy potężni, ponieważ stoimy po właściwej stronie, Garvielu. Nie jesteśmy prawi tylko dlatego, że jesteśmy silniejsi od innych. Przeklęta niechaj będzie ta godzina, w której naszym credo stanie się odwrotność tego założenia.
Mężczyźni wyszli z rozległego holu i skręcili w boczny korytarz prowadzący ku pokładowemu archiwum. Teraz mijali ich serwitorzy, dźwigający w górnych kończynach pryzmy książek i nośników danych.
- Abstrahując od tego, czy nasza wiara opiera się na prawdzie czy też nie, zawsze musimy wymuszać jej akceptację przez tych, którzy tego nie chcą? Tamta kobieta pytała, czy nie moglibyśmy pozostawić ich własnemu losowi, nie niepokoić więcej?
- Spacerujesz na brzegu jeziora – odparł Sindermann – W jego toni topi się chłopiec. Czy pozwolisz mu utonąć tylko dlatego, że był dość głupi, by wpaść do jeziora, chociaż nie nauczył się jeszcze pływać? A może wyłowisz go i nauczysz pływania?
- Rzecz jasna to drugie – wzruszył ramionami Loken.
- A jeśli on będzie z tobą walczył podczas próby ratowania, ponieważ ogarnie go ślepa panika? Albo nie będzie chciał się nauczyć pływać?
- I tak go uratuję.
Mężczyźni zatrzymali się w miejscu. Sindermann przycisnął swą dłoń do płyty ściennego czytnika osadzonego w futrynie włazu, jego rękę obramowała na chwilę poświata padająca z ekranu urządzenia. Właz rozsunął się, buchnęło z niego chłodne suche powietrze i delikatny zapach kurzu.
Loken i Sindermann weszli do Trzeciego Archiwum. Uczeni, historycy i kronikarze pracowali w ciszy przy swoich pulpitach, obsługiwani przez serwitorów kursujących pomiędzy ich stanowiskami i regałami pełnymi ksiąg.
- Tym, co interesuje mnie najbardziej w twoich troskach – podjął rozmowę Sindermann, mówiąc teraz tak cicho, że tylko wyostrzony ponad ludzką miarę słuch Lokena mógł pochwycić jego głos – jest to, co o tobie mówią inni. Stworzyliśmy cię jako broń, dlatego też nie ma takiej potrzeby, byś samodzielnie myślał. Myśleniem zajmują się za ciebie inni. Lecz ty mimo wszystko pozwalasz, aby w twym umyśle tliła się iskra ludzkiego współczucia, wyrozumiałości i empatii. Zachowałeś zdolność rozważania zawiłości etyki na poziomie człowieka, a nie narzędzia.
- Rozumiem – odpowiedział Loken – Dajesz mi do zrozumienia, że zapomniałem, gdzie jest moje miejsce. Że przekroczyłem dopuszczalną dla siebie granicę.
- Ależ nie – uśmiechnął się Sindermann – Chcę powiedzieć, że odnalazłeś swe miejsce.
- W jaki sposób?
Sindermann ogarnął ręką regały książek pnące się w górę niczym wieże, aż pod sklepienie archiwum. Wysoko w górze lewitujący serwitorzy przeszukiwały zbiory selekcjonując i przenosząc starożytne teksty, krążąc pomiędzy strzelistymi półkami niczym pszczoły po plastrach miodu.
- Zwróć uwagę na książki – powiedział Sindermann.
- Są tutaj jakieś tytuły, które powinienem przeczytać? Przygotowałbyś dla mnie listę lektur?
- Przeczytaj je wszystkie. Potem przeczytaj ponownie. Wchłoń wiedzę i przesłania naszych przodków, ponieważ tylko w taki sposób możesz rozwinąć się intelektualnie, lecz kiedy już to zrobisz, stwierdzisz, że w żadnym z tych dzieł nie znalazłeś odpowiedzi na swe pytania.
Loken roześmiał się nieco zmieszany. Niektórzy z pracowników archiwum oderwali się od pracy i spojrzeli w stronę intruzów pełnym przygany wzrokiem. Szybko powrócili do swych ksiąg, zaskoczeni faktem, iż źródłem niecodziennego w tym miejscu dźwięku był członek Astartes.
- Czym jest Kwartet, Garvielu? – szepnął Sindermann.
- Doskonale wiesz...
- Spraw mi przyjemność. Czy to sankcjonowany organ? Ratyfikowana część struktury Legionu?
- Oczywiście, że nie. To forma nieoficjalnego zaszczytu, nie posiada regulaminowego odpowiednika. Kwartet funkcjonował od początku istnienia naszego Legionu. Czterej kapitanowie, ci wybrani przez wzgląd na ich...
Loken urwał.
- Wybrani przez wzgląd na to, że byli najlepsi? – podpowiedział Sindermann.
- Skromność nie pozwala mi użyć tego sformułowania. Termin jak najbardziej adekwatny. Konfraternia czterech kapitanów, dobranych również pod kątem odmiennych osobowości i temperamentów, działających wspólnie jako dusza Legionu.
- A ich funkcją jest sprawowanie opieki nad morale Legionu, nieprawdaż? Przewodzenie mu i kształtowanie filozofii służby? Oraz, co najważniejsze, wspieranie dowódcy i doradzanie mu zanim jeszcze wysłucha rad innych. Mają stanowić przyjaciół i zauszników, do których dowódca może się zwrócić prywatnie, by omówić swe obawy i troski, zanim staną się one tematem wyższych organów władzy lub Rady Wojennej.
- Takie są cele istnienia Kwartetu – zgodził się Loken.
- Wydaje mi się, Garvielu, że tylko broń kwestionująca zasadność jej użycia może pełnić taką rolę. Będąc członkiem Kwartetu musisz odczuwać wyrzuty sumienia, musisz mieć twardą osobowość i musisz, co najważniejsze, żywić wątpliwości. Czy wiesz, kim byli kwestorzy?
- Nie.
- We wczesnej historii Terry, w okresie dominacji dynastii sumaturańskiej, klasy rządzące powołały do życia funkcję kwestorów. Ich zadaniem było polemizowanie z opiniami rządzących. Mieli kwestionować ich decyzje. Roztrząsać każdy argument i doszukiwać się w nim błędu lub opracować kontrargumenty. Ludzie ci cieszyli się ogromnym autorytetem.
- Chcesz zatem, abym się stał kwestorem? – zapytał Loken.
Sindermann zaprzeczył ruchem głowy.
- Chcę, abyś był sobą, Garvielu. Kwartet potrzebuje twojego zdrowego rozsądku i trzeźwości umysłu. Sejanus zawsze był głosem zrównoważenia, kompromisem pomiędzy choleryczną naturą Abaddona i melancholią Aximanda. Ta równowaga uległa obecnie zachwianiu, a marszałek potrzebuje jej teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Przyszedłeś dzisiaj do mnie, aby zyskać moją aprobatę dla tej nowej funkcji. Szukasz potwierdzenia dla decyzji o wstąpieniu do Kwartetu. Wyrażając swe obawy, mój drogi Garvielu, sam właśnie dowiodłeś zasadności tej decyzji. |
|