Bors |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 15 Maj 2009 |
Posty: 665 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: WarSaw/Venedia Sector/Segmentum Obscurus Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Pokład Stella Felix, 18 aprilis 831.M41, godz. 23.50
Pilotem pinasy okazała się niemłoda i małomówna kobieta, o bladej cerze i krótkich, białych włosach. Wzrok przyciągał długi, złoty kolczyk z jaskrawozielonym kamieniem zwisający z jej lewego ucha. Podobny kamień zdobił kolbę dziwacznego pistoletu, przewieszonego przez pierś. Całą trójkę agentów zaniepokoił nieco czerwony kombinezon próżniowy, w jaki była ubrana. Zapytana, czy grozi im dekompresja zdecydowanie zaprzeczyła, ale uwadze pasażerów nie umknęło, że również hełm miała cały czas w zasięgu ręki. Z bliska ich środek transportu zdawał się mocno wysłużony, ale bez problemu opuścił pokład hangarowy Corolis.
Podróż okazała się najkrótszą, jaką zdążyło im się odbyć w kosmosie. Lyra, obserwując wyłaniający się zza sylwetki Corolis kształt, po raz nie wiedzieć który zastanawiała się, jak okręty odnajdują się w tej bezkresnej przestrzeni. Miejsce spotkania nie znajdowało się przecież w pobliżu żadnej planety czy innego ciała niebieskiego.
Wszyscy agenci z zainteresowaniem przypatrywali się jednostce, która stanie się ich nową bazą wypadową. Stella Felix wydawała się niewielka nawet w porównaniu z inkwizycyjnym kurierem. Musiała mierzyć sobie mniej niż kilometr, z czego większość stanowiły pękate ładownie. Dziób jednostki wieńczył galion w kształcie biuściastej kobiety o rozpostartych skrzydłach. Za nim znajdowały się trzy niewielkie wieże artyleryjskie, długa ładownia i nadbudówka z wysuniętym do przodu mostkiem i potężnymi antenami. Sekcja silnikowa była krępa i silnie rozbudowana, znamionując znaczną jak na tak niewielki okręt moc. Szpeciła ją osmolona blizna, obejmująca znaczną część radiatora lewej dyszy. Wyglądało to na bezpośrednie trafienie potężną bronią energetyczną.
Gdy pinasa znalazła się kilkaset metrów od statku, uruchomiono światła pozycyjne, a w tylnej części nadbudówki ożyły światła naprowadzające hangaru. W tym słabym świetle, można było dostrzec inne ślady trafień i pospiesznych napraw, pokrywające znaczną część kadłuba. Zwłaszcza w okolicy maszynowni i wież artyleryjskich. Okręt był już niemłody i niejedno musiał przejść. Mimo to sprawiał solidne, niema sympatyczne wrażenie. Gdy mijali wrota hangaru, z rozbawieniem zauważyli płaskorzeźby nagich kobiet umieszczone po obu ich bokach.
Pinasa opadła z wyciem silników na pokład, a kierująca nią kobieta sięgnęła do rzędów migających przełączników.
- Nie wstawajcie, zanim nie wyłączę turbin i nie wyrównam ciśnienia – rzuciła nie odwracając nawet głowy. Silniki przycichły i coś z łomotem uderzyło w bok pojazdu. Potem nastąpiło kilka dziwnych dźwięków spod podłogi.
Constantine zdawał się drzemać na swoim miejscu, ale obie dziewczyny wierciły się niespokojnie. Jak na komendę odwróciły głowy, gdy od strony tylnej rampy zabrzmiał głośny trzask i syk. Drzwi grodzi otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka specyficzny zapach filtrowanego powietrza z dziwną, słodkawa nutą. Pilot skończyła manipulować przełącznikami, odpięła pasy i wszła bez słowa. Na zewnątrz zabrzmiały zwielokrotnione echem kroki i przyciszona rozmowa.
Lyra, świadoma że na niej spoczywa odpowiedzialność dowódcy wstała z miejsca jako pierwsza. Położyła dłoń na ramieniu Constantina, który natychmiast otworzył oczy i bez zbędnego gadania zaczął się wyswobadzać z pasów. Po przeciwnej stronie kabiny to samo robiła Kara. Opuszczając pokład pinasy, swe bagaże i długą broń pozostawili wewnątrz.
Hangar zdawał się przestronny, lecz niewielka pinasa i uzbrojony prom przypominający wojskową Valkyrię wypełniały większą jego część. Wychodząc z cienia gondoli napędowej agenci usłyszeli ciche chrząkniecie i sympatyczny, męski głos.
- Assalam! Witam na pokładzie „Szczęśliwej Gwiazdy”. – oświadczył z ciepłym uśmiechem krępy mężczyzna, o starannie przystrzyżonej brodzie stojący pomiędzy dwiema kobietami niecodziennej urody. – Nazywam się Jihad Darwiche i jestem kapitanem tej piękności. – Dodał z niekłamaną dumą.
Kapitan Darwiche sprawiał wrażenie szczerego i sympatycznego człowieka. Jego skóra była śniada, a czaszka zupełnie łysa, co kompensowała gęsta, kruczoczarna broda. Ubrany był elegancko, lecz bez nadmiernej ostentacji, jak to mieli w zwyczaju wolni kupcy. To, co przyciągało wzrok, to rząd lśniących nad lewą brwią szlachetnych kamieni i wiszący przy pasie długi pistolet i krótkie, zakrzywione ostrze. Oba bogato zdobione i ewidentnie obcego pochodzenia. Obie towarzyszace mu kobiety były bardzo szczupłe, piękne i przynajmniej o głowę wyższe od swego dowódcy. Stojąca po jego lewej stronie łysa murzynka miała czoło przysłonięte błękitną szarfą i obserwowała nowoprzybyłych z niekrytym zainteresowaniem. Druga, rudowłosa i zielonooka, mimowolnie opierała obie dłonie na broni, obserwując czujnie każdy ich ruch. |
|