Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Lordsholm, Magistria District, dzień 1, 12.24 czasu lokalnego
Apotekariusz zastanawiał się przez kilka sekund w myślach, analizując wszystkie alternatywne względem siebie opcje działania i nie spuszczając przy tym z oczu uwijających się w pocie czoła żołnierzy, wciąż pzoostających w błogiej nieświadomości tego, że z odległości stu metrów obserwuje ich kilkuosobowe ucieleśnienie śmierci ukryte w smoliście czarnych pancerzach wspomaganych.
- Za pięć minut – powtórzył Marine – Ani minuty spóźnienia, majorze, nie mamy czasu do zmitrężenia. Bez odbioru.
Wszyscy Astartes wiedzieli, że dowódca zespołu rozmawia z kimś z zewnątrz, ale pozostali na nasłuchu kanału łączności taktycznej, czekając cierpliwie na koniec komunikacji i mierząc z bolterów w najbliższe okna opuszczonych budynków.
- Za pięć minut będzie tutaj major Guttersloh – przekazał braciom Lucien – Zaczekamy w ukryciu, dopóki nie przyjedzie, bo ktoś nerwowy gotów na nasz widok pociągnąć przedwcześnie i nieszczęśliwie za spust.
- Jeśli ci żołnierze nie potrafią rozpoznać imperialnego Marine, zasługują na śmierć – prychnął głucho Slokd, wydając z siebie charakterystyczne basowe warczenie – Chodźmy do nich od razu.
Elias odwrócił się w miejscu spoglądając zza wizjerów swego hełmu na apotekariusza, opuścił wzdłuż nagolennika matowoczarny boltowy pistolet ściskany w ceramitowej rękawicy.
- Skold ma słuszność, bracie – powiedział Mroczny Anioł – Jeśli nas zaatakują, sami sobie będą winni. Jestem Astartes Pierwszego Legionu, mogę czekać na mojego Primarcha, ale nie jakiegoś nędznego majora z prowincjonalnego garnizonu na końcu sektora. Niech nas dogoni, jeśli zdoła. Jeśli w tym mieście grasuje genokrad klasy alfa, nie możemy tracić nawet minut. Jego aura przyciąga rój. Astropaci z Wieży mogą nam wskazać jego przypuszczalną kryjówkę, muszą wyczuwać źródło aury.
Lucien zmarszczył czoło, chociaż dzięki hełmowi nikt nie dostrzegł leciutkiego grymasu frustracji na jego twarzy. Gdyby tego rodzaju sytuacja miała miejsce w szeregach Ultramarines, kwestionujący polecenie dowódcy bracia zakonni zostaliby błyskawicznie przywołani do porządku, a nastepnie surowo ukarani, o ile w ogóle jakiś Ultramarine porwałby się na szaleńczy pomysł kwestionowania rozkazu. Lecz apotekariusz wiedział, że nie wszystkie zakony egzekwowały z równą stanowczością święte postanowienia Kodeksu Astartes nakazujące bezwzględne posłuszeństwo wobec wyższych od siebie rangą. Pośledniejsze zakony, pozbawione czystego genotypu Roboute Guillimana oraz doskonałego programu treningowego aspirantów, akceptowały tego rodzaju zachowania ze strony swych członków, co szczerze Luciena troskało. Lecz teraz przyszło mu służyć w Deathwatchu, z dala od macierzystego zakonu i w towarzystwie zaledwie brata Octaviusa, pośród Marines, którzy choć bliscy mu przynależnością do egalitarnej grupy imperialistów, w ogromnej mierze byli Lucienowi równie obcy jak zwykli obywatele Imperium.
- Obaj mają rację, bracie Lucienie – dodał Sepheran, zanim apotekariusz zdołał cokolwiek wyrzec, machinalnie przesuwając lufą ciężkiego boltera w poprzek wielkiego okna budynku gildii i rejestrując potencjalne cele w pamięci systemu wspomagania celowania wyświetlającemu romboidalne ikonki na wizjerach hełmu dewastatora – Jeśli zaczną do nas strzelać, sami będą sobie winni. Przekaż majorowi, żeby zjawił się tutaj do minuty albo może czekać na następny kontakt z naszej strony. Trwa wojna, nie powinniśmy marnować czasu.
- Major jest nikim wobec Astartes – w eterze rozległ się posępny głos Burzowego Strażnika – To on powinien czekać na nas, nie my na niego. Elias słusznie prawi o astropatach i alfie.
Apotekariusz omal nie potrząsnął głową pod wpływem przemożnego wstrząsu, stając w obliczu otwartego nieposłuszeństwa ze strony czterech braci. Lucien pierwszy raz dowodził tym Kill-Teamem, obejmując komendę nad misją avaloską z polecenia brata-kapitana fortecy na Eriochu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak silnymi osobowościami byli pozostali Marines i jak dumnymi wojownikami, pierwszymi w swych macierzystych zakonach i przyjmującymi zwierzchnictwo Astartes wywodzącego się z innego zakonu z ogromną niechęcią. W ułamku chwili kwestie taktyczne zeszły na drugi plan, zastąpione pojedynkiem na siłę woli i autorytety. Lucien wiedział, że ustępstwo w takiej chwili może go kosztować twarz, a tym samym narazić na szwank honor Ultramarines, z drugiej zaś strony nie chciał ryzykować brutalnego wymuszenia dyscypliny, chociaz liczył się i z takim rozwiązaniem. Miał u swego boku Octaviusa, więc w razie konieczności mógł podjąć trudną decyzję i uczynić tymczasowym dowódcą drugiej sekcji chorążego Pierwszej Kompanii zastępując nim krnąbrnego Burzowego Strażnika.
Bitwa na noże i bolterowe pociski przerodziła się znienacka w równie zaciekłą, chociaż bezkrwawą wojnę autorytetów.
- Przypominam wam, że ten major to w praktyce dowódca wojskowy całej obrony miasta, jeśli nie planety – wycedził przez zęby apotekariusz, a jego zniekształcony radiowymi szumami głosu nabrał złowieszczego metalicznego brzmienia – Właśnie dlatego warto się z nim spotkać. Mogę zażądać od niego transportu samochodowego, jeśli wasza żądza osobistej chwały tak bardzo zaważa na zdolności podejmowania właściwych decyzji taktycznych, bracia. Transport kołowy może wam wynagrodzić te pięć minut czekania. Chcę przed Gutterslohem naocznie ujawnić naszą tożsamość, a potem zabrać pod wieżę, porozmawiamy po drodze. Nie kwestionuję tego, że tylko głupcy zaczęliby na nasz widok strzelać, ale jeśli się tacy trafią i zostaną ukarani, cały garnizon może z tego wyciągnąć opaczne wnioski.
- Popieram twą decyzję, bracie Lucienie – odezwał się Octavius, wywołując u apotekariusza nieme westchnienie ulgi swą zdyscyplinowaną odpowiedzią – Pięć minut nas nie zbawi, chociaż lepiej go będzie odesłać z powrotem na mury zamiast zabierać z nami, wszak nieobecność dowódcy na pierwszej linii obrony może znacznie nadwerężyć morale żołnierzy.
cdn |
|