Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Orbita Orbell Quill, pokład Corolisa, 23 martius 831.M41, godz. 19.00
Od dramatycznego spotkania z kapitanem Wagnerem i badań przez Pryzmat Dusz upłynęły cztery godziny. Akolici zostali odprowadzeni do kabin zajmowanych wcześniej podczas lotu na Orbell Quill, kiedy tylko ostatecznie zatwierdzili swój plan działania. Ku zaskoczeniu wszystkich dowódca Corolisa zaakceptował ich propozycje praktycznie bez zastrzeżeń, nakazał też oddać agentom zarekwirowaną wcześniej broń.
Wściekła jak osa Kara z wszelkich sił musiała się powstrzymywać przed strzeleniem kapitanowi w twarz, wyprowadzona z równowagi internowaniem Lyry i brutalnym potraktowaniem na wstępie reszty sekcji.
Grupka pokładowych medyków opatrzyła natychmiast skaleczenia i stłuczenia agentów, aplikując im szereg paskudnych w smaku lekarstw i podłączając ich na krótki czas do serwujących elektrolity kroplówek. Zabiegi medyczne trwały dobrą godzinę i kiedy zabójczyni wyrwała się już z rąk medyceuszy, z dziką rozkoszą wpadła pod prysznic zmywając pod strumieniami ciepłej wody pot, brud i zaschniętą krew.
Nie przestawała myśleć o uwiezionej gdzieś na Corolisie Lyrze. Z jednej strony czuła ulgę, że to nie ją wskazał Pryzmat Dusz, z drugiej jednak miała wrażenie, że los bardzo niesprawiedliwie potraktował Sepheryjkę, tak bezgranicznie oddaną sprawie Złotego Tronu. Zaiste, niewidzialne macki Chaosu potrafiły zadawać bolesne ciosy i nikt nie był przed nimi bezpieczny.
Kiedy zamknięci w odosobnionej mesie akolici wręcz pożerali podany im posiłek, personel techniczny kuriera kończył tankowanie i przezbrajanie wahadłowca. Po konsultacjach agenci zdecydowali, że na inspekcję pozostałych zaginionych osad polecą Sylwan i Ravion, wsparci grupką żołnierzy Ordo. Girwan DeVayne miał pozostać na pokładzie przygotowując ostrzeżenie dla Ordo Calixis oraz wszystkie pozostałe raporty, szykując się już na przybycie zmierzających ku Orbell Quill posiłków Inkwizycji. Według szacunków kapitana Wagnera statki Ordo miały się pojawić w systemie za około piętnaście godzin, dzięki bardzo spokojnym pływom Osnowy w obrębie tej części Podsektora Malfiańskiego.
Wahadłowiec wystartował w lot rozpoznawczy krótko po siedemnastej. Kara przyszła do hangaru obserwując maszynę zza grubej pancernej szyby pokoju kontrolnego, podniosła rękę żegnając wchodzących po rampie towarzyszy. Wciąż czuła ogromną dezaprobatę dla Sylwana, ale doskonale rozumiała, dlaczego to właśnie on poleciał na dół razem z Ravionem - dwaj psionicy mieli większe szanse na wykrycie anomalii spaczeniowych niż psionik w towarzystwie "ślepaka".
Ceremonialny pogrzeb Mira Salvaro wyznaczono na dwudziestą pierwszą. Kara przespała się krótko po odlocie Sylwana i Raviona, dręczyły ją jednak okropne koszmary, których po przebudzeniu nie pamiętała. Zwlokła się z łóżka, zmęczona i zła, powlokła się do pokładowego arsenału, gdzie tylko nieznacznie poprawiły jej humor otrzymane bez zbędnego gadania magazynki do Maulera. Wyczyściła starannie broń, potem zaś zajrzała do leżącego w izolatce Constantine.
Duchowny sprawiał dziwnie kruche wrażenie leżąc nago w inkubatorze, opleciony dziesiątkami kabli, rurek i próbników. Wciąż pozostawał nieprzytomny, ale medyceusze pocieszyli zabójczynię, że jego stan uległ nieznacznej poprawie. Gruba opaska z giętkiego plastiku chroniła pęknięte części czaszki mężczyzny. W jego dłoniach tkwił wsunięty między palce ryngraf z podobizną świętego Drususa, zapewne włożony w ręce Constantine przez któregoś z medyków. Skomplikowana maszyneria otaczająca zewsząd łóżko popiskiwała i buczała na przemian, wykonując zupełnie niezrozumiałe dla dziewczyny operacje.
Nie chcąc myśleć o szansach Constantine na wydobrzenie, o śmierci Ducha i Mira, o uwięzieniu Lyry wreszcie; Kara podążyła myślami ku Sheaf, gdzie ostrzeżony przez radio nuncjusz Maisquin postawił już w stan pełnej gotowości wszystkich regulatorów i milicję świecką oraz zaczął uzbrajać pospolite ruszenie. Akolitka nie wiedziała, czy podejrzenia komandora Orwella były słuszne, ale grzechem byłoby zaniedbać ostrożności i wystawić praktycznie bezbronne miasto na pastwę kilku tysięcy żądnych krwi heretyków. |
|