Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Narbo, zespół Alpha, 23 martius 831.M41, godz. 12.33
Kara zerwała z pasa granat błyskowy, spojrzała porozumiewawczo na towarzyszkę. Kiedy niebo przecięła kolejna błyskawica, ciśnięty wprawną ręką granat wpadł do środka spichlerza. Lyra odczekała dwie sekundy, wskoczyła przez uchylone wrota do środka, wykonując przewrotkę przez ramię, lądując miękko na ugiętych nogach. Kara śmignęła zaraz po niej w prawo, z uniesionymi lufami Hecuterów wymierzonymi w środek spichlerza.
Obie agentki dostrzegły natychmiast nieruchome ludzkie sylwetki, stojące na opróżnionej z wszystkiego betonowej posadzce wielkiego silosu, z opuszczoną bronią, z wyrazem oczekiwania na twardych nieprzyjaznych twarzach. Wszyscy mieli otwarte szeroko oczy, spoglądali wprost na intruzów.
- Jak? - szepnęła nic nie rozumiejąc Kara i wtedy jej wzrok padł na błyskowy granat, który odbił się od drewnianej przegrody za progiem silosu i wpadł nieszkodliwie za przepierzenie wybuchając w ciasnej wnęce z boku wejścia, przeznaczonej do składowania farmerskich narzędzi.
- Och, mój Panie! - wyszeptała bezwiednie Sepheryjka, robiąc ostrożny krok do przodu, gotowa w każdej chwili nacisnąć na spusty pistoletów. Trzej żołnierze ochrony Corolisa wskoczyli do budowli jeden po drugim, zatrzymali się raptownie spoglądając na środek pomieszczenia.
Posadzkę silosu zdobiły starannie wyrysowane znaki, naniesione na podłogę za pomocą mieszanki kredy i sproszkowanego brązu, stanowiące dziesięć stykających się ze sobą kręgów: jeden pośrodku, dziewięć pozostałych wokół.
Pośrodku każdego z pomniejszych kręgów znajdował się jeden mężczyzna w uniformie orbellańskiego Magistratum. Wszyscy trzymali w rękach laserowe pistolety, gotowe do użytku, ale skierowane lufami ku ziemi. Wyjątkiem był komendant Dregs, który zamiast służbowego uniformu miał na sobie gwardyjski mundur i zielony beret z dystynkcjami kapitana, o starannie oddartych imperialnych emblematach. W jego dłoni spoczywał ciężki boltowy pistolet.
Kara otworzyła szeroko oczy na widok domniemanego przywódcy kultu, nie rozumiejąc w pierwszej chwili, dlaczego stał on na jednym z pomniejszych kręgów.
Odpowiedź na niewypowiedziane pytanie miała się dla niej okazać niezwykłym wstrząsem.
We wnętrzu centralnego kręgu stał wysoki człowiek w czerwonym płaszczu z kapturem, górujący ponad skutym łańcuchami, rozebranym do naga i skulonymi na klęczkach Mirem. Głowa legata skierowana była ku posadzce, ale Kara zrozumiała, że lider komórki wciąż żył, świadczyły o tym nieznaczne ruchy jego klatki piersiowej.
Mężczyzna w kapturze trzymał przy potylice Fedridańczyka boltowy pistolet, przytknięty do skóry mężczyzny. Po obu jego stronach z poprzecznych wsporników silosu zwisały powieszone za nogi ludzkie zwłoki, zawieszone nad wielkimi misami z brązu, do których skapywała ściekająca z ich poderżniętych gardeł krew. Pobladła Lyra rozpoznała natychmiast charakterystyczne lotnicze kombinezony pilotów Ordo.
- Długo trzeba było na was czekać - oznajmił dźwięcznym melodyjnym głosem mężczyzna w czerwieni, sięgając wolną ręką ku głowie i ściągając z niej kaptur.
Kara westchnęła głęboko rozpoznając odsłoniętą twarz kapłana kultu. Miała ją już okazję zobaczyć: w aktach personalnych na pokładzie Corolisa, w dokumentach przeglądanych w Twierdzy Barleystone, na fotoobrazach wywieszonych w ciemnych korytarzach katedry w Sheaf.
- Krew wiernych zostanie rozlana rękami czcicieli żywego trupa - powiedział donośnym tonem arcybiskup Eduard Dulark - Przepowiedni stanie się zadość! |
|