Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Narbo, zespół Alpha, 23 martius 831.M41, godz. 12.29
Kara cofnęła się pod parapet, wychyliła za niego ostrożnie, machnęła ponaglająco ręką w stronę reszty grupy. Widząc ten gest dwaj marynarze pod ogrodzeniem zarzucili swe lasery na plecy i zaczęli się wspinać szybkimi ruchami po metalowych płytach. Lyra i drugi snajper odczekali jeszcze chwilę lustrując przez lunety dalej położone fragmenty ogrodzenia, ale pierwszych obrońców dostrzegli kilkaset metrów dalej, najwyraźniej nieświadomych obecności intruzów i zbiegających właśnie na dodatek z wału, ewidentnie z zamiarem wsparcia heretyckich towarzyszy broni walczących po drugiej stronie osady.
- Ruszamy, biegiem! – poleciła Sepheryjka unosząc trzymaną oburącz snajperkę wysoko nad głową i sadząc wielkimi susami poprzez podmokłe pole, rozbryzgując wokół siebie wodę – Ravion, nie czekaj na zaproszenie, właź do góry!
Solomonicki psionik nie był już młodym człowiekiem, toteż zawahał się w pierwszej chwili przed karkołomną w jego oczach wspinaczką, ale na dźwięk ponaglenia westchnął głęboko, przewiesił karabin przez ramię i zaczął włazić nieporadnie na ogrodzenie w ślad za parą marynarzy, mamrocząc pod nosem wersy Litanii Boskiej Protekcji.
Kara przesunęła się na kuckach w stronę wewnętrznej krawędzi pomostu, zmieniwszy wcześniej magazynki w Hecuterach na te załadowane amunicją przeciwpancerną. Oprócz dwójki zastrzelonych przez snajperów funkcjonariuszy Magistratum nie zauważyła dotąd co prawda nikogo noszącego choćby przymitywny pancerz osobisty, ale wolała nie ryzykować bez potrzeby – jeśli jej podejrzenia były słuszne, Narbo strzegli nie tylko prowizorycznie uzbrojeni wieśniacy, ale i trzydziestka, teraz już niecała trzydziestka stołecznych regulatorów, a ci nosili przeciwodłamkowe kamizelki i hełmy.
Jej wzrok przesunął się po kilku pobliskich uliczkach, po murowanych domach z zamkniętymi okiennicami. Gdzieś w głębi osady, u wylotu jednej z ulic, dostrzegła biegające chaotycznie ludzkie sylwetki, zmierzające w przeciwną stronę. Ponad dachami domostw i silosów w deszczowe przestworza buchały kłęby gęstego czarnego dymu, będące pozostałością po niewątpliwie niszczycielskim nalocie wahadłowca. Odległa o kilka ulic wieża kościoła przyciągała najbardziej uwagę zabójczyni, bo podejrzewając rytualny charakter porwania Mira Kara zakładała, że obrzęd odbywał się właśnie w świątyni.
Czekając na pojawienie się towarzyszy dziewczyna zerknęła raz jeszcze na trupy zastrzelonych z lasera farmerów, potem tknięta przeczuciem sięgnęła szybko po swój komunikator przestawiając go na kodowaną częstotliwość awaryjną.
- Duch, tu Kara – rzuciła w eter – Jeśli mnie słyszysz, odezwij się.
W słuchawkach panowało głuche milczenie. Słysząc narastający wizg silników powracającego promu zabójczyni poderwała w górę głowę, wypatrując wahadłowca zmrużonymi oczami. Pierwszy marynarz dotarł w tym samym czasie do parapetu ogrodzenia, prześlizgnął się ponad nim, kucnął obok Kary zdejmując jednocześnie z pleców laser.
- Witaj, siostro – w eterze rozległ się ściszony głos albinosa – Mniemam, że moja mała asysta nieco wam pomogła.
- Wiedziałam – syknęła z zadowoleniem Kara – Ty zdjąłeś tych farmerów? Gdzie jesteś?
- Wysoko, siostro, wysoko – padła enigmatyczna odpowiedź. Kara przesunęła raz jeszcze wzrokiem po panoramie osady, zatrzymując spojrzenie na dzwonnicy kościoła. Chociaż nie dostrzegła w ciemnych otworach wieży żadnego poruszenia, zyskała nagle pewność co do lokalizacji albinosa.
Duch ukrywał się na kościelnej dzwonnicy. |
|