 |
|
 |
Wysłany: Śro 15:20, 10 Cze 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Sheaf, Twierdza Barleystone, 23 martius 831.M41, godz. 9.30
Wahadłowiec spadał z mrocznych przestworzy niczym wielki metalowy żuk, połyskujący od deszczu, ziejący płomieniami gazów napędowych. Stojący na wałach prefektury funkcjonariusze spoglądali na pojazd z chorobliwą fascynacją – teraz, kiedy po Twierdzy lotem błyskawicy rozeszła się wieść o prawdziwej tożsamości przybyszów, śmierci komendanta Martensa i zdradzie Dregsa, wszyscy pozostawali w stanie głębokiego szoku, ale dzięki wieloletniemu treningowi wciąż wykonywali swe obowiązki.
Wyciągnięty z kazamat nuncjusz, odpowiednio poinstruowany przez Constantine i Girwana, z zauważalną gorliwością jął wypełniać postawione przed nim zadania. Sylwan nie omieszkał posłać Maisquinowi znaczącego spojrzenia, które tamten z miejsca zauważył, podziękował za nie nieznacznym skinieniem głowy. Sylwan wiedział, że jeśli nuncjusz był niewinny – a coraz bardziej zyskiwał pewność, że tak właśnie było – zapewne postawi teraz cały Orbell Quill na głowie, by tylko odzyskać swe wpływy i podbudować w oczach agentów Ordo nadszarpniętą znacznie reputację.
Awansowani w drodze polowej promocji Tanako i Hauser przyjęli z ogromnym zmieszaniem odznaki komendanckie oraz pośpieszne namaszczenie z rąk nuncjusza, po czym razem z nim i drugim matem kontyngentu marynarskiego zaczęli układać wspólnie plan zabezpieczenia miasta.
Girwan dopilnował wysłania na statek pełnej wiadomości o zajściach z ostatnich dwóch godzin, zobowiązując astropatę Corolisa do natychmiastowej transmisji danych na Scintillę, potem dołączył do reszty sekcji, rozpakowującej zawartość skrzyń z ekwipunkiem na schodach.
- Corolis ma namiar promu! – oznajmił Scintillijczyk dociągając paski swego pancerza osobistego – Są spore zakłócenia atmosferyczne, ale sygnał zanika na góra kilkanaście sekund!
- Gdzie ten skurczybyk leci?! – warknęła mokra od deszczu Kara, upychająca po kieszeniach zapasowe magazynki do Hecuterów.
- W linii prostej na Narbo – odparł DeVayne – Na Narbo.
Narbo – główny ośrodek farmerski zachodniego kantonu. Pierwsza osada, która zerwała łączność z Sheaf, piątego marca, w dniu śmierci arcybiskupa Dularka. Wszyscy przeczuwali w duchu od chwili lektury pierwszych raportów, że właśnie w zachodnim kantonie leży klucz do rozwiązania tej zagadki, a teraz zyskali tego całkowite potwierdzenie.
W tunel bramy wjechały cztery zdezelowane ciężarówki Magistratum, rzygające kłębami spalin. Przewożona nimi pięćdziesiątka regulatorów w pełnym oporządzeniu miała za zadanie spacyfikować kosmoport, przejmując kontrolę nad instalacją radarową i eliminując z użyciem siły ewentualnych popleczników Dregsa.
Ryk silników promu zagłuszał już wszystkie inne dźwięki, również konwersację pomiędzy agentami komórki. Maszyna opadła na masywne łapy, piloci zmniejszyli momentalnie obroty turbin. Tylna rampa promu opadła z trzaskiem na płyty dziedzińca, zadudniły w nią ciężki buty zbiegających w dół pięciu marynarzy.
Jeden z nich, noszący insygnia starszego mata, zasalutował na widok podbiegającego Constantine, nakreślił w powietrzu znak Orła.
- Piętnastu ludzi zostaje w środku, pięciu wysiada! – krzyknął ponad wizgiem pracujących silników wahadłowca – Jesteśmy gotowi do natychmiastowego startu!
- Piętnastka zostaje, pan w tej liczbie! – odkrzyknął duchowny – Nie mamy czasu do stracenia!
Lyra pierwsza wskoczyła na rampę, przebiegła błyskawicznie przez ciemny przedział desantowy, odprowadzona spiętymi spojrzeniami kilkunastu siedzących w fotelach żołnierzy Ordo. Obaj piloci zasalutowali na jej widok sprężyście, po czym wrócili szybko do przestawiania przełączników na swych konsoletach.
- Macie stałą łączność z Corolisem? – zapytała dziewczyna zarzucając na ramię przeciwdeszczowy płaszcz.
- O tyle, o ile, ma’am – odparł jeden z pilotów – Co chwilę się rwie, ale nie jest źle. Gorzej, jeśli trafi się nam jakaś burza.
- Czekajcie na rozkaz startu – poleciła mu Sepheryjka – Za parę minut musimy być w drodze.
Stojący u podstawy rampy nuncjusz Maisquin uniósł wysoko w górę ciężką księgę zawierającą podstawy imperialnego Credo, błogosławiąc nią wbiegających na pokład wahadłowca akolitów.
- Bóg-Imperator z wami! Niech was chroni i wiedzie! – krzyknął z emfazą nuncjusz. |
|
|
|
|
|
Wysłany: Śro 23:11, 10 Cze 2009 |
|
|
SamboR |
Elokwentny gracz |
|
|
Dołączył: 28 Gru 2008 |
Posty: 540 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Steinau an der ODER Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
W takich sytuacjach lepiej sprawdzało się proste "na pohybel skurwysynom" - uśmiechnął się do wspomnień Constantine. Niemniej jednak, faktycznie wyczuwał pewną niepewność w powietrzu. Przeprosił Karę, podniósł się z fotela i szukając oparcia dla ręki zaczął mówić.
- Bracia, nieprzyjaciel podniósł swój ohydny łeb. Oto kilkanaście minut temu sługusy plugawych bóstw wzniosły dłoń na przedstawiciela Inkwizycji. Nie muszę chyba mówić, jak wielkim grzechem jest to. W tej chwili prom, którym ucieka porywacz i morderca waszych towarzyszy - bo polegli oni w obronie legata Inkwizycji - jest już namierzany. Niech wasz gniew i chęć prawej zemsty was prowadzi, albowiem Nasz Pan na Złotym Tronie przychylnie spogląda na pałających nienawiścią do zdrajców, mutantów i obcych. Nie okazujcie litości. Dla tych, którzy odrzucają łaskę Imperatora Ludzkości, nie ma przebaczenia. Nie ma litości! Wiedzcie, że oni na nią nie zasługują. Jeśli się zawahacie, skorzystają z waszej słabości, by mamić na zatracenie! Nie możecie się wahać! - Constantine ostatnie słowa wykrzyczał, tak, by żołnierze usłyszeli je w huku silników. - Bracia, odmówmy wspólnie pierwszą Litanię Nienawiści. Niech jej święte słowa umocnią nas w naszej wierze i wspomogą w nadchodzącym trudzie! |
|
|
|
|
Wysłany: Pią 10:42, 12 Cze 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Sheaf, Twierdza Barleystone, 23 martius 831.M41, godz. 10.00
Podniosła przemowa Constantine nie wzbudziła zbyt wielu okrzyków aprobaty, bo na pokładzie wahadłowca znajdowali się doświadczeni żołnierze Ordo, poddawani regularnej indoktrynacji religijnej i okresowemu czyszczeniu niektórych obszarów umysłu. Ludzie ich pokroju nie okazywali zbyt wielu emocji, doskonale panując nad swoimi reakcjami.
Jedynie ich oczy lśniły gorączkowym blaskiem, przepełnione czystą i niczym nieskażoną nienawiścią, a palce dłoni bielały na przygotowanych do strzału laserach. Constantine uśmiechnął się kącikami ust, wrócił na swe miejsce. Kara przeskoczyła w tym samym czasie na fotel zwolniony przez Lyrę, bo Sepheryjka zniknęła w kokpicie promu monitorując pracę pilotów i regularne przekazy radiowe z pokładu Corolisa.
- Nadal utrzymują ten kurs? – zapytała z tylnego fotela kokpitu, kiedy spod przesłony hełmu pierwszego pilota dobiegły jej uszu strzępki radiowego komunikatu.
- Nadal – potwierdził pilot nie odrywając wzroku od pokładowych instrumentów maszyny – Lecą prosto na Narbo.
- Przewidywalny czas lądowania?
- Za godzinę i siedem minut. Warunki pogodowe nieznacznie się poprawiły, brak turbulencji.
- Koniec deszczu? – zdziwiła się Sepheryjka.
- Nie, ma’am – pokręcił głową pilot – Leje jak z cebra, ale nie wieje, brak też wyładowań atmosferycznych.
Godzina lotu, pomyślała z niesmakiem Lyra, nie mając pojęcia, w jaki sposób mogła zabić uciążliwą monotonię oczekiwania na lądowanie. Jej myśli krążyły uparcie wokół nieuniknionej konfrontacji, prawa dłoń opadała co chwilę nieświadomym gestem na Hecutera. Orbellańscy heretycy odsłonili w końcu swe karty, zaczęli działać w otwarty sposób. Trwające dobę z okładem śledztwo doprowadziło do ujawnienia ich tożsamości, ale dziewczyna nie potrafiła się oprzeć wrażeniu, że jakieś elementy makabrycznej układanki wciąż jeszcze nie trafiły na właściwe miejsca. Komendant Dregs doskonale pasował na przywódcę kultu: mógł bez problemu zorganizować akt sabotażu w parku maszynowym Magistratum, posiadał dostęp do wszystkich materiałów śledczych swych kolegów mogąc na bieżąco kontrować ich poczynania, chociażby poprzez zabójstwo inspektora Chaffa, który ewidentnie musiał wpaść na trop zdrajcy we własnych szeregach. Nadto Dregs osobiście nadzorował selekcję regulatorów wyznaczonych do kontroli Narbo, co pociągało za sobą poważne inplikacje: albo ci ludzie już nie żyli wysłani przez przełożonego w zasadzkę albo – co gorsza – czekali właśnie teraz na jego przybycie.
Zagadką pozostawały wciąż motywy działania komendanta. Lyra wiedziała, że czciciele Chaosu zachowywali się w sposób nieobliczalny i często zdawający się przeczyć logice, ale komendant Dregs nie sprawiał wrażenia człowieka chaotycznego w swych działaniach, wręcz przeciwnie: ludzie jego pokroju zwykli dążyć wytrwale do konkretnego celu mającego przynieść im konkretne korzyści. Co takiego zyskiwał Dregs demaskując się nagle na własne życzenie? W przejrzanej naprędce tuż przed startem teczce personalnej komendanta Girwan odnalazł notę zaświadczającą o kilkuletniej służbie w 303 regimencie z Vaxanide, gdzie Dregs dosłużył się stopnia kapitana – czy komendant obawiał się, że dzięki temu dokumentowi śledczy Ordo powiążą go z Vesperem i Tranchem i aresztują prewencyjnie? Czy porwał Mira w tym samym czasie, kiedy Girwan i Kara studiowali teczki działając w akcie nagłej desperacji? A może kierowały nim zupełnie inne pobudki? Przecież grając umiejętnie swą rolę miał wielkie szanse wciąż pozostać w łaskach legata, szkodząc w dyskretny sposób śledztwu...
Sepheryjka sięgnęła do kieszonki płaszcza, wyciągnęła z niej zwitek papieru zawierający transkrypcję przechwyconego przekazu radiowego, w jej opinii nadanego przez Dregsa właśnie z jakiegoś zakonspirowanego w Sheaf komunikatora dalekiego zasięgu.
„Orzeł w locie, jedno pisklę. Ku leżu słońca. Oddarte pióra? Matka troskliwa, dziecię ufne. Pierwszy nieobecny, drugi godny swego. Czas spełnienia?”. |
|
|
|
|