Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Orbell Quill – w drodze do Sheaf, 22 martius 831.M41, godz. 11.07
Tranzyt w Osnowie trwał dziesięć dni, ku ogromnemu niezadowoleniu Lyry Amosis, czującej się w Immaterium wyjątkowo niekomfortowo. Dziewczynę przechodziły dreszcze na samą myśl o podróży poprzez kłębiące się za Polem Gellera piekło eteralnego wymiaru, a jej napięte zmysły zdawały się wibrować niecierpliwie w oczekiwaniu na opuszczenie Osnowy. Kiedy Corolis zmaterializował się w końcu w na obrzeżach systemu Orbell Quill, Sepheryjka głośno odmówiła dziękczynną litanię nie czekając nawet na zachętę Constantine. Surowy duchowny odprawiał nabożeństwo każdego dnia lotu przez Immaterium, toteż po wejściu do systemu sekcja ograniczyła sferę spraw duchowych do krótkiej wspólnej modlitwy w kwaterach zespołu, biorąc się czym prędzej do pracy przy ostatnim przeglądzie ekwipunku i pakowaniu bagaży.
Corolis wszedł na orbitę Orbell Quill osiem godzin później, ustawiając się na pozycji geosynchronicznej z kosmoportem w Sheaf. Kapitan Kovacs otrzymał na Scintilli wyraźne rozkazy i realizował je z żelazną konsekwencją. Corolis miał pozostać na orbicie parkingowej przez cały czas misji, osiągalny drogą radiową z centrum kontroli kosmoportu i trzymający w pełnej gotowości co najmniej jednego z dwóch pokładowych astropatów. Ośmiu agentów Ordo załadowało się do ciasnego, ale bardzo zwrotnego wahadłowca orbitalnego, opuszczając pokład Corolisa w dziewiątej godzinie pobytu wewnątrz systemu.
Prowadzący maszynę pilot okazał się wyjątkowo małomównym mężczyzną, skrywającym twarz za przyciemnioną przesłoną hełmu. Od chwili startu z hangaru Corolisa do wejścia w górne warstwy atmosfery planety wypowiedział tylko jedno zdanie, ostrzegając pasażerów przed nieuniknionymi wstrząsami. Monsuny szalały na całym globie, przesłaniając powierzchnię planety czerwonym całunem burzowych frontów.
Lyra rozejrzała się po wnętrzu kabiny, unikając przy tym rozbawionego spojrzenia Kary. Nic dziwnego, łowczyni miała na sobie elegancki, kosztowny i całkowicie jej obcy ubiór, noszony przez baraspińską elitę. Wysoka kryza ustawicznie Sepheryjkę denerwowała, bo ograniczała jej pole widzenia, a ciasne buciki uciskały ją w palcach, ale gorycz agentki łagodził nieco widok siedzącego po przeciwnej stronie Raviona, noszącego na głowie wielki stożkowy kapelusz i próbującego wygładzić z nieszczęśliwą miną fałdy swych powłóczystych szat. Kara, Mir, Sylvan i Duch mieli na sobie czarne kombinezony z nałożonymi na wierzch kamizelkami kuloodpornymi i wszyscy oprócz Ducha sprawiali wrażenie zwykłych ochroniarzy. Albinos był wyjątkiem, bo kolor jego skóry i oczu musiał w opinii Lyry zaszokować każdego bogobojnego Orbellanina i łowczyni już widziała oczami wyobraźni oszalałą tłuszczę pędzącą za Duchem ulicami stolicy z łuczywami w rękach.
Girwan i Constantine siedzieli obok siebie – rzekomy kupiec i jego rzekomy spowiednik – rozmawiając półgłosem na temat detali swych alter ego. DeVayne odziany był w równie drogie szaty, co jego żona, on jednak czuł się w nich zupełnie swobodnie. Sepheryjka wolała nawet nie zgadywać, ile warta była noszona przez ich dwoje biżuteria – Ordo wydawało się dysponować nieograniczonym budżetem.
Łowczyni omiotła wzrokiem zaplombowane ciężkie skrzynie przymocowane taśmami do podłogi w tylnej części kabiny, ukrywające cały ekwipunek akolitów uznany przez Mira za potencjalną kontrabandę. Z pomocą Constantine Fedridańczyk opieczętował wszystkie pojemniki specjalnymi plombami z insygniami Kościoła, by w razie kontroli móc się upierać, że dostarcza przy okazji delegacji prezent dla arcybiskupa Dularka przesłany przez kurię na Baraspine.
Mir spostrzegł badawcze spojrzenie Lyry, kiwnął jej głową w uspokajającym geście. Od chwili startu dowódca zespołu zachowywał milczenie, rozmyślając całą drogę nad otrzymanymi od Ordo materiałami wprowadzającymi do misji, zwłaszcza zaś raport na temat wcześniej działalności Oficjum w tym rejonie. |
|