Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
29 stycznia 2309, godz. 9.15, FCS Aurora, system Equus
Pasażerowie wstali w tym samym czasie, wyraźnie głodni, bo mimo kiepskiego w opinii Olivera smaku syntetycznej papki pochłonęli ogromne jej ilości. Wziąwszy prysznic Sylwia Martinez poprosiła o możliwość wejścia na mostek i nie znajdując żadnych ku temu przeciwwskazań kapitan udzielił jej zezwolenia. Piękna pasażerka zajęła zwolniony przez Maxa fotel, bo główny inżynier uznał, że dodatkowe testy oprzyrządowania w maszynowni są jednak ważniejsze od przelotnego flitru.
Andreas Norton uznał, że z braku innych zajęć również chętnie przyjrzy się kokpitowi, ale jego dla odmiany odesłano z kwitkiem, argumentując to brakiem miejsc siedzących na mostku. Zły jak osa biznesmen zajął się zatem joggingiem i gimnastyką na wąskim korytarzyku Arrowa, zerkając co chwila do wnętrza otwartego kokpitu.
- A to jest radar – powiedział do Sylwii Oliver, kończąc pośpieszny przegląd pokładowych instrumentów – Te zielone punkty na jego ekranie oznaczają inne federalne jednostki. Gdyby miały kolor żółty, oznaczałoby to kontakt z typem okrętu nieznanym naszej bazie danych. Kolor czerwony oznacza jednostkę, która podjęła w stosunku do nas agresywne kroki.
- To się często zdarza? – spytała Sylwia, wdzięcznie przechylając głowę w stronę kapitana – Mam na myśli agresywne kroki.
- W centralnych systemach Federacji praktycznie nigdy, proszę się niczego nie obawiać – roześmiał się Machado – Władze na Equusie dbają o wysoki poziom bezpieczeństwa obywateli. Nie dalej jak półtorej godziny temu mieliśmy rutynową kontrolę, tuż za granicami punktu skokowego.
- Kontrolę? – zdumiała się Sylwia, a obserwujący ją ustawicznie Oliver dałby nagle głowę, że w orzechowych oczach kobiety pojawił się na ułamek sekundy dziwny błysk – Ktoś wchodził na pokład?
- Nie było takiej potrzeby – John westchnął głośno dając w ten sposób wyraz politowania wobec ludzi nieobeznanych ze specyfiką podróży kosmicznych – Nowoczesne patrolowce potrafią przeskanować z bliskiego zasięgu wnętrze sprawdzanej jednostki pod kątem przewozu kontrabandy, a także zdjąć z obiektu jego zdjęcia w trybach termowizyjnym i elektromagnetycznym. Mieliśmy przyjemność pokonwersować chwilę z pilotami marynarki, ale zaraz polecieli szukać kolejnego celu do molestowania.
- Rozumiem – odparła Sylwia opierając się w fotelu inżyniera – Proszę mi wybaczyć brak doświadczenia w tych sprawach, to było głupie pytanie.
- Z przyjemnością wybaczamy – uśmiechnął się ponownie Oliver – Tak więc krótki kurs pilotażu ma pani za sobą. W razie zainteresowania wysoko płatną pracą w charakterze załoganta serdecznie zapraszamy, brakuje nam do kompletu reprezentacyjnej hostessy do obsługi pasażerów.
Tym razem roześmiali się wszyscy obecni w kokpicie, z Sylwią włącznie, ale Oliver nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że temat porannej kontroli wywołał wyraźne zaniepokojenie kobiety, starannie maskowane, ale jednak wyczuwalne.
- Na Belizo sytuacja musi być naprawdę katastrofalna – odezwał się nagle John – Patrzcie na te nowe odczyty. To są sygnatury okrętów czerwonokrzyżowców.
- Nie mogę, faktycznie! – zdumiał się Nathaniel, podglądający kopię odczytów radaru na swoim komputerze – Nie sądziłem, że operują w tym regionie.
Na wyświetlaczu Simplexa promieniowały silnym blaskiem elektromagnetyczne sygnatury ciężkich okrętów należących do czerwonokrzyżowców, paramilitarnej organizacji humanitarnej o specyficznym kodeksie postępowania opartym na własnej wersji religii neochrześcijańskiej. Skoro ich silnie uzbrojone jednostki znalazły się w pobliżu Belizo, należało przyjąć za pewnik, że albo na powierzchni planety wybuchły wywołane kataklizmem bratobójcze walki albo w regionie uległy nasileniu akty agresji ze strony piratów, polujących na liczne konwoje zaopatrzeniowe i ratunkowe.
- Spotkałem kiedyś paru czerwonokrzyżowców na Viktorii – powiedział Nath – Trudno powiedzieć, żeby to byli normalni ludzie, naprawdę. Jeden z nich gadał ze mną o walce z głodem i nędzą i o miłosierdziu wobec potrzebujących pomocą, a chwilę potem skręcił kark facetowi próbującemu ukraść z transportu worek ryżu! Pamiętam jak dziś jego słowa: „Gdyby poprosił, przyjęlibyśmy go jak brata, lecz jako złodziej poniósł słuszną karę”.
- Niesamowite – szepnęła roziskrzonymi oczami Sylwia – Też trochę o nich czytałam. Wywodzą się z nieistniejącej już organizacji humanitarnej sprzed trzystu lat, zwanej Czerwonym Krzyżem. Po jej rozwiązaniu z powodów upadłości finansowej byli pracownicy pozyskali fundusze z innych źródeł, a sądząc po ich kodeksie honorowym i przekonaniach religijnych, musiały mieć w tym udział jakieś ortodoksyjne źródła chrześcijańskie.
- Myślę, że jeśli się pani poszczęści, będzie miała pani okazję zobaczyć kogoś z nich na Sensero II – powiedział John – Podobno łatwo ich rozpoznać po bakteryjnych tatuażach na twarzy. Prawda, Nath?
- Tamci na Viktorii mieli takie – skinął głową Robinson – Mikrokolonie bakterii, bodajże rureczników czy jakoś tak, wszczepione pod skórę na kształt malutkich czerwonych krzyży. Zwykły tatuaż da się usunąć, ale takiego symbiontu podobno nie, chyba że dasz sobie wykroić połowę twarzy.
Oliver przeniósł spojrzenie z Natha na Sylwię i z miejsca zauważył jej spochmurniałe spojrzenie.
- Coś się stało? – jego pytanie sprawiło, że pozostali dwaj mężczyźni natychmiast zerknęli w kierunku myślącej nad czymś kobiety.
- Czy byłoby niegrzeczne z mojej strony zapytać panów o dalszy plan lotu? – odezwała się po chwili pasażerka – Po lądowaniu na Sensero II?
- Cóż, prawdopodobnie wrócimy na Rhise – odpowiedział wymijająco Oliver, nie chcąc zdradzać faktu, że załoga Aurory nie miała na razie żadnych planów związanych z kontynuacją rejsu – Ostatnie rozbłyski rhisańskiego słońca okazały się tak silne, że tamtejsze elektrownie są przeładowane pełnymi ogniwami zasilającymi, które można kupić po naprawdę atrakcyjnych cenach. Myślę, że przez jakiś czas będziemy z tego korzystać, dopóki ceny nie wrócą do wyższego poziomu.
- Rozumiem – kiwnęła głową kobieta, postukując długimi paznokciami w podłokietniki fotela – A nie bylibyście zainteresowani lotem na Ivendo? To docelowy punkt mojej podróży.
Obsada kokpitu wymieniła między sobą spojrzenia. Nikomu nie przychodził do głowy żaden typowo kupiecki interes, który mógłby im zwrócić koszty przelotu na Ivendo, a sam system, słynący z drożyzny i otoczony reputacją świata wypoczynkowego, nie rokował większych szans na podłapanie intratnego zlecenia.
- Raczej nie – pokręcił w końcu głową Oliver – Ale proszę się nie martwić, z Equusa lata na Ivendo kilkadziesiąt pasażerskich liniowców dziennie, z wysokim standardem podróży i szybkim czasem tranzytu. Na pewno będzie pani miała okazję kupić jeszcze dzisiaj bilet.
Wbrew oczekiwaniom kapitana jego odpowiedź wcale pasażerki nie zadowoliła.
- Cóż, wiem, że może zabrzmi to głupio – powiedziała po chwili – ale wcale nie narzekam na warunki podróży waszą jednostką. Wizja lotu zatłoczonym liniowcem w towarzystwie ludzi pokroju mojego współtowarzysza – Sylwia rzuciła ostatnie słowa półgłosem, zerknąwszy wpierw za próg drzwi kokpitu, by się upewnić, że Norton pozostaje poza zasięgiem jej wypowiedzi – skutecznie mnie odstręcza. Na pewno nie dacie się namówić?
- Pani Martinez, zmusza mnie pani do szczerości – rozłożył ramiona Oliver – Rzecz w kwestiach finansowych, nie naszej chęci do przebywania w pani przemiłym towarzystwie. Taki lot absolutnie się nam nie opłaci, ot i cała prawda.
- Rozumiem – Sylwia przygryzła nieco dolną wargę, jej paznokcie zaczęły wygrywać na podłokietnikach nieco szybsze stacatto - A jaka kwota sprawi, że zacznie się to panom opłacać? |
|