Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
![](http://picsrv.fora.pl/Aeolus/images/spacer.gif) |
![](http://picsrv.fora.pl/Aeolus/images/spacer.gif) |
![](http://picsrv.fora.pl/Aeolus/images/post_corner.gif) |
|
29 stycznia 2309, godz. 22.46, FCS Aurora, 10 minut do przechwycenia
- Proszę mi natychmiast powiedzieć, co ma pani wspólnego z sakkrami! – zdenerwowany Oliver podniósł głos, ale jego gwałtowna reakcja odniosła całkowicie przeciwny skutek: przerażona do granic możliwości Sylwia Martinez zaczęła walczyć z hiperwentylacją, łapiąc spazmatycznie powietrze i nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa.
- Oli, zabierz ją z mostka! – krzyknął John – Jeśli wejdą na zbieżny kurs, zyskają podgląd wizualny na nasz mostek, nie mamy zewnętrznych rolet! Jeśli to jej szukają, niech stąd lepiej znika!
Machado złapał kobietę pod ramię, wywlókł ją w mało elegancki, ale całkowicie uzasadniony sposób z powrotem do kabiny. Kiedy wrócił biegiem na mostek, nawigotar kończył przestawiać Aurorę na kurs zbieżny ze statkiem obcych.
- Zajebista sygnatura energetyczna – odezwał się ze swojego miejsca Max – Tak na oko szacując, są co najmniej trzy razy szybsi od nas.
- Info dla wszystkich jednostek federalnych, mówi FCS Aurora – Oliver pochylił się błyskawicznie nad swoim komunikatorem, ustawionym na paśmie awaryjnym – Sakkrowie chcą nawiązać z nami videokonferencję. Nie mam pojęcia, o co im chodzi, ale podejrzewam jakiś podstęp. Gdybyśmy zniknęli z radaru, podnieście alarm na wszystkich częstotliwościach. Jeśli odbiera mnie ktoś w tyle szlaku, niech przekaże tę informację dalej na Equusa.
- Mówi Zenobe – odezwał się natychmiast kapitan Cobalta – Będziemy was obserwować. Jesteśmy kiepsko uzbrojeni, ale w razie czego możecie liczyć na asystę.
- Serdeczne dzięki. Bez odbioru – Oliver przesunął wzrokiem po rozświetlonymi jarzeniówkami mostku. Max i John skakali wzrokiem po różnych okienkach na ekranach swych komputerów, analizując ustawicznie napływające z sensorów informacje. Nath siedział bez ruchu, skupiony, z zawziętą twarzą, wpatrzony w krzyż celowniczy systemu bojowego wyświetlony pośrodku jego monitora.
- Jeśli zmniejszymy prędkość, nic w zasadzie nie stracimy – zasugerował John – I tak nas dopadną, a tak zyskamy parę minut dla pilotów myśliwców.
- Spoko – zdecydował Oliver – Max, redukcja mocy do trzydziestu procent. Bądź przygotowany na ewentualne uniki, jeśli te stwory zaczną coś kombinować. Nath, wszystko w porządku? Nath? Nath?
Cztery lata wcześniej...
30 lipca 2305, godz. 11.18, Zephyr, strefa Bravo 14-25
- Nath, wszystko w porządku?! Nath?! Nath?! – krzyk porucznika Harreta wbił się boleśnie w uszy zwiniętego w kłębek mężczyzny – Oberwałeś?!
Dowódca siódmego plutonu, porucznik Nathaniel Robinson, podniósł się chwiejnie na nogi, palcami ściskając skronie, bo dzwonienie pod kopułą czaszki zdawało się rozsadzać mu głowę. Stojąca dziesięć metrów dalej pancerka dowodzenia płonęła jak żagiew, trafiona prosto w środek dachu przez sakkrański pocisk samosterujący. Buchający od wraku żar wyciskał łzy z oczy, piekł żywcem skórę na twarzy i dłoniach żołnierza.
- Przełamali pozycji dwójki i jedenastki! – krzyczał Harret szarpiąc się jednocześnie z zablokowanym magazynkiem swego karabinu – Broos chce, żebyśmy skonsolidowali niepełne pododdziały na... – słowa dowódcy szóstego plutonu utonęły w przeraźliwym ryku lotniczych silników. Eskadra sakkrańskich myśliwców przemknęła nisko nad pozycjami federalistów wzbijając w powietrze tumany suchego pyłu. Kilka ocalałych z bombardowania baterii przeciwlotniczych zaczęło strzelać chaotycznie w ślad za wrogimi maszynami, dołączając do wszechobecnej ogłuszającej kakofonii.
Słaniający się na nogach Robinson potrząsnął głową, splunął krwią pod buty Harreta.
- Podmuch mnie odrzucił! – wrzasnął śledząc jednocześnie kątem oka jakiegoś żołnierza z naramienną wyrzutnią rakiet, wspinającego się na parapetu ziemnego wału w nadziei na zestrzelenie któregoś z zawracających myśliwców – Gdzie mamy się przemieścić?!
Nagły wybuch rozsadził fragment wału rozrywając żołnierza z wyrzutnią na strzępy. Obaj porucznicy przypadli do ziemi osłaniając głowy rękami, grad spadających z nieba odłamków zabębnił w ich kompozytowe hełmy.
- Co to kurwa jest?! – ryknął Harret podrywając się z ziemi i łapiąc za swój automat.
Migotliwe ostrze o blisko dwumetrowej klindze ugodziło go w prawy bark, przecinając ceramiczny pancerz i ciało oficera pod skosem i wychodząc na wysokości lewego biodra, niczym gorący nóż przesuwający się przez kostkę masła. Rozpołowiony w ułamku sekundy porucznik umarł nie wiedząc nawet, co go zabiło, tak szybko odebrał mu życie dzierżący shapara wojownik.
Wciąż klęczący na ziemi Robinson wstrzymał z wrażenia oddech, gapiąc się szeroko otwartymi oczami na napastnika. Sakkra wpadł do punktu dowodzenia przez wyłom w umocnieniach poczyniony za pomocą ciężkiego ładunku burzącego, zabił Harreta, a potem przystanął na moment posykując cicho i tocząc wokół zimnym gadzim wzrokiem. Łuskowata narośla na jego podłużnej jaszczurzej czaszce przybrała barwę głębokiej czerwieni, zdradzając ogromne napięcie emocjonalne i równie ogromny ładunek agresji generowanej przez gruczoły hormonalne gada.
Obcy miał przy sobie jedynie shapar, a pokryte stwardniałą łuskowatą skórą ciało ukrył pod lekkim kombinezonem bojowym, by nie ograniczać nadmiernym obciążeniem swej naturalnej zwinności. Miał też na grzbiecie dziwny plecak, bardzo duży, kanciasty, z wystającą ponad prawym ramieniem dźwignią.
Kiedy sakkra zaczął podnosić trójpalczastą łapę ku tej właśnie dźwigni, Nathaniel przesunął wiszący na ramieniu śrutowy automat tak, by lufa broni mierzyła w tors napastnika. Huk pierwszego wystrzału zlał się w jedno ze złowróżebnym sykiem gada. Dwa ładunki śrutu miały go ugodzić w masywną klatkę piersiową, ale trafiły w podnoszoną rękę, urywając ją na wysokości stawu. Obcy zaskrzeczał przeraźliwie, tryskając zielonkawą posoką buchającą pod ciśnieniem z kikuta, wykrzywiając się w złudnej nadziei za złapanie dźwigni lewą łapą.
Dwa kolejne pociski wyrwały mu ogromną dziurę w torsie, niszcząc obydwa serca oraz naturalne filtry płucne. Sakkra zasyczał raz jeszcze, cicho, agonalnie, potem przewrócił się na grzbiet. Jego naga trójpalczasta stopa orała przez chwilę stwardniałą glebę, po kilku sekundach znieruchomiała jednak ostatecznie.
- Poruczniku, żyje pan?! – zza wraku płonącej pancerki wypadło kilku żołnierzy z siódmego plutonu, zwabionych dźwiękiem wybuchu i hukiem wystrzałów.
- Wracajcie na pozycje! – krzyknął chrapliwie Nathaniel, ocierając twarz z gorącej krwi Harreta – Nie dać im podejść pod wał, mają ładunki burzące!
Porucznik pokonał kilkoma susami odległość dzielącą go od ufortyfikowanego parapetu, dopadł krawędzi umocnień, wyjrzał na zewnątrz. Tysiące sakkrańskich wojowników nacierały na pozycje federalistów poprzez ziemię niczyją, wspierane przez myśliwce bombardujące i antygrawitacyjne czołgi. Mimo potwornych strat, mimo ognia zaporowego z ciężkiej broni maszynowej i moździerzy, obcy podchodzili coraz bliżej, dewastując ludzkie umocnienia jonowymi działkami i setkami stromotorowych pocisków rakietowych o samonaprowadzających układach celowniczych, reagujących na ciepło wytwarzane przez ludzkie ciała.
Robinson zsunął na twarz przyłbicę hełmu, uruchamiając prawym kciukiem wbudowaną w nią cyfrową lornetę. Dwa kilometry dalej na północ fala obcych dotarła do linii federalistów, rozpoczynając bezwzględną walkę wręcz. Nieco bliżej pozycji siódmego plutonu, w opinii Natha jakieś tysiąc sześćset metrów od jego samego, na ziemny wał wdarła się z zaskoczenia inna grupa sabotażystów. Ustawiając zbliżenie przyłbicy na maksimum porucznik dostrzegł pośrodku sakkrańskiej grupy wojownika podobnego do obcego zabitego chwilę wcześniej przy pancerce. Otoczony kontratakującymi żołnierzami z dwunastego plutonu, sakkra złapał za dźwignię swego plecaka i pociągnął ją gwałtownie w dół.
Pięć milisekund później porucznik Nathaniel Robinson stracił wzrok i słuch.
Cztery lata później...
29 stycznia 2309, godz. 22.48, FCS Aurora, 8 minut do przechwycenia
- Nath! Odezwij się, do cholery!
- Wszystko gra, driver – powiedział beznamiętnym tonem Robinson – System celowniczy nieaktywny. Czekam na dalsze rozkazy.
- Dobrze – odetchnął autentycznie zaniepokojony transem przyjaciela Oliver – John, kiedy tamci zbliżą się na pięc minut lotu, uruchom kamery i komunikator. Chcę wiedzieć, co mają nam do powiedzenia. |
|