Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
8 lutego 2309, godz. 12.13, wrak Dromadera FAS Meteor
Opuściwszy tak szybko jak to tylko było możliwe wrak Dromadera ivendońscy ratownicy skupili się wokół Franka, coraz bardziej ich zachowaniem onieśmielonego. Para mężczyzn przykucnęła przy leżącym bez przytomności pilocie, wyciągniętym z maszyny z niemałym trudem i złożonym w bezpiecznej pozycji na popękanym betonie.
- Murray, co teraz? – zapytał ratownik o nazwisku Gartner – Masz jakies rozeznanie w terenie? Gdzie mogą się kręcić ci terroryści?
Zanim Frank zdążył odpowiedzieć, do rozmowy wtrąciła się niska kobieta. Technik dostrzegł jej żywe inteligentne oczy błyszczące za osłoną kasku.
- Pierwsze pytanie brzmi: czy działa tu jakikolwiek zorganizowany ośrodek dowodzenia? – powiedziała rozglądając się jednocześnie wokół i próbując przeniknąć wzrokiem tumany księżycowego pyłu – Kompensatory grawitacyjne całkiem wysiadły?
- Pierwsza odpowiedź: chyba raczej nie, chociaż obsada wieży kontrolnej próbuje robić wszystko, co w ich mocy. Rejestrują wezwania o pomoc z poszczególnych sekcji, ale niewiele potrafią pomóc, bo zostali uwięzieni w centrali. To dlatego moi kumple i ja ruszyliśmy w teren. Jeden miał uruchomić kompensatory grawitacyjne, ale do tej pory nic nie zadziałało. Albo poszły w drobny mak... albo na kogoś się nadział.
- Nadział się? – powtórzył z naciskiem Gartner – Co masz na myśli?
- Słuchajcie, ludzie, sytuacja jest przesrana – oświadczył wprost Frank, z miejsca przykuwając do siebie uwagę ratowników – Byliśmy z kumplem w hali generatorów, żeby przywrócić zasilanie elektryczne grupie frajerów duszących się w stacji metra. W środku znaleźliśmy baterię rakiet, prawdziwych wojskowych rakiet, na prowadnicach i z bojowymi głowicami. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego, słowo daję. Jakiś skurwiel w kombinezonie dokładnie takim samym jak wasz zaszedł nas od tyłu i bez ostrzeżenia zastrzelił mojego kumpla. Po prostu strzelił mu w głowę!
Murray dostrzegał wokół siebie rozszerzone nagłym lękiem oczy ratowników, być może dopiero teraz uświadamiających sobie prawdziwą skalę zagrożenia, jakie czyhało na nich na Mariposie.
- Bogu dzięki, że zdążyłem go załatwić, zanim kropnął i mnie – dokończył Frank – Nie wiem jak wy, ale ja wolałbym się nie nadziać na jego znajomków, bo nie wierzę, żeby był tutaj sam. I od razu wam odpowiem, że nie mam cholernego pojęcia, co się tutaj dzieje, za nic w świecie. Trafiłem do kolonii przez czysty przypadek, wylądowaliśmy tutaj jako pierwsi z pomocą.
- Te rakiety! – powiedział Gartner – Terroryści wystrzelili rakiety! To dlatego spadliśmy, impuls elektromagnetyczny usmażył w Dromaderze praktycznie całą elektronikę! Cholera, to wygląda na początek regularnej wojny! Mówisz, że tamci mają wojskowy sprzęt?
- No, rakiety na pewno – kiwnął głową Frank, wyciągając jednocześnie z uchwytu skafandra pistolet – Na spluwach się za bardzo nie znam, ale tę właśnie zabrałem gościowi, którego załatwiłem przy wyrzutniach.
Gartner zerknął na trzymaną przez Murraya broń.
- Cercano 91 – stwierdził od razu – Mają to i wojskowi i cywile.
- Mniejsza z pistoletem – sarknęła kobieta – Nie możemy tutaj sterczeć jak kołki, pewnie tamci też się zorientowali, że mieliśmy kraksę. Murray, możesz nas zaprowadzić w jakieś bezpieczne miejsce? |
|