Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
8 lutego 2309, godz. 9.50, niska orbita Mariposy
Towarowiec opadał z jednostajną prędkością w kierunku krateru Oculusa, nieuchronnie zmierzając w kierunku gęstego dywanu księżycowego pyłu zalegającego w dolnych warstwach silnie rozrzedzonej atmosfery Mariposy. Nathaniel operował dżojstikiem układu sterowniczego, Max asekurował go z swojego fotela. Oliver i John z braku zajęć siedzieli na swoich miejscach, zapięci dokładnie i obserwujący w milczeniu poczynania kolegów. Wszyscy zdawali sobie sprawę jak wielkim obciążeniem psychicznym i fizycznym było dla pilota lądowanie ręczne w tak niesprzyjających warunkach, toteż nikt się niepotrzebnie nie odzywał, nie chcąc Robinsona rozpraszać.
- Oculus City, Oculus City – rzucił w eter Oliver – Czy ktoś mnie odbiera?
W komunikatorze panowała złowróżebna cisza, zakłócana jedynie statycznymi piskami i dźwiękami ściszonej do granic słyszalności zapętlonej informacji nadawanej przez automatyczne przekaźniki alarmowe Mariposy. Arrow znalazł się już poniżej dryfujących na orbicie księżyca boi sygnałowych, spadając poprzez próżnię ku milczącej kolonii.
- Wysokość dwa i pół tysiąca do dna krateru – oznajmił Max. Nath skinął w odpowiedzi niemo głową, na przemian śledząc wskazania statusu silników korekcyjnych i trójwymiarowej mapy wnętrza krateru skopiowanej z programu astronawigacyjnego.
- Oculus City, Oculus City – ponowił wezwanie Oliver – Czy ktoś mnie słyszy?
Panująca w głośnikach cisza powodowała u wspólników zimne ciarki. Kolonia na Mariposie zamieszkana była przez blisko dwa tysiące osób, głównie wykwalifikowanych specjalistów zajmujących się wydobyciem i przetwórstwem surowców mineralnych. Załoga Aurory czuła ucisk w żołądkach na samą myśl o tym, że wskutek jakiegoś kataklizmu wszyscy ci ludzie mogli już nie żyć.
- Trzymajcie się, zaczynamy – oznajmił Nathaniel wytracając nieco prędkość opadania statku. Max przygryzł w napięciu usta dostrzegając pierwsze kłęby rzadkiego pyłu wyrastające za pancernymi szybami kokpitu – Widoczność spada!
Arrow zagłębił się w dywan chmur i w jednej chwili za oknami statku zrobiło się szaro, roziskrzona blaskiem gwiazd czerń kosmosu znikła bezpowrotnie.
- Wysokość półtora tysiąca! – oznajmił głośno Max – Masz idealny wektor podejścia, tak trzymaj!
Ponieważ na Mariposie ze zrozumiałych powodów nie istniały prądy powietrzne, Aurora opadała ku dnu krateru w płynny sposób, ale Nathaniel ponownie zmniejszył moc turbin, zwalniając jeszcze bardziej. Nie miał pojęcia jakich zniszczeń dokonał hipotetyczny wybuch, a nie miał najmniejszego zamiaru wbić spodu towarowca w jakieś przemieszczone kataklizmem wieże sygnałowe lub kominy rafineryjne.
- Kontrola Lotów Ivendo, czy mnie słyszycie? – Oliver sprawdził z ciekawości status łączności z centrum kryzysowym, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie coraz bardziej rwane strzępki niezrozumiałej radiowej transmisji. Znajdujące się w księżycowym pyle związki mineralne otaczały Arrowa z wszystkich stron szczelnym całunem, w destrukcyjny sposób wpływając na łączność – Czy ktoś mnie słyszy?
- Czuję się jak w grobie – mruknął John poprawiając z grymasem bólu nanotechnologiczną opaskę na brzuchu, wciąż kontrolującą za pomocą złącza neuralnego proces zdrowienia uszkodzonych kulą narządów wewnętrznych – Nath, tylko się nie zdrzemnij z nudów.
Robinson nic nie odpowiedział, całą swą uwagę koncentrując na wskaźnikach pokładowych przyrządów.
- ...oś m... yszy... arzam... czy... toś... ie... łyszy...
Wszyscy podskoczyli mimowolnie w fotelach słysząc przerywany ostrymi trzaskami głos, praktycznie niezrozumiały, ale zupełnie inny od tonu kontrolera lotów.
- Co to było? – syknął John wymieniając spojrzenia z Oliverem.
- Wysokość osiemset metrów! – ostrzegł natychmiast Max – Nath, teraz cholernie uważaj, w tej zupie mogą się kryć przewody wysokiego napięcia! |
|