Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Obejrzawszy sobie wpierw nad wyraz dokładnie fasadę faktorii Michelona, rybacy wtopili się migiem w rozgadany wielobarwny tłum przelewający się ulicami Placu Karczemnego. Szybko się ucząc, Buratarczycy stąpali przeważnie pod ścianami murowanych budynków, uchodząc poza zasięg łokci uzbrojonych po zęby, rozbawionych i często podpitych mimo wczesnej pory rębajłów wszelakiego rodzaju, zarówno miejscowych wojaków i zbirów oraz osmundzkich najemników jak i odzianych w łuskowe zbroje orków o ciemnej pomarszczonej skórze i sterczących zza grubych warg kłach. Te dwie nacje – ludzie i orkowie - przeważały, aczkolwiek bystre oczy wieśniaków szybko wypatrzyły w tłumie kilka krasnoludów i gnomów. Ku swemu zdziwieniu Trzęsikęsek odnotował w pamięci spory odsetek mieszańców krwi, w rodzimej wiosce rybaków będących ewenementem, gdyż miejscowy elejat, posępny, mało wyrozumiały i wyjątkowo rasistowski ork Murrh, zabraniał mieszania krwi między swymi ziomkami i ludźmi. Na ulicach Ostrogaru mieszańcy byli jednak czymś zupełnie normalnym, dowodząc przy okazji niezbicie znanej już wszystkim innym rasom jurności orkowego gatunku.
Myśliwy sprzedał swe skórki po długiej i zaciętej walce o cenę, zwyzywany na sam koniec przez rozzeźlonego kupca od parchatych naciągaczy i oparszywiałych kmiotów. Wyzwiska wyzwiskami, ale napchany srebrnymi monetami mieszek wspaniale ciążył mężczyźnie w dłoni, toteż chowając go skrupulatnie pod kapotę Trzęsikęsek posłał kupcowi szeroki uśmiech i pomachał mu na pożegnanie ręką.
- Dwadzieścia pięć srebrników! – żachnął się Pchełek – Toż to... to sił! Pomyślałbyś kiedyś, że staniesz się taki bogaty? Przecie za to można z tuzin kur kupić albo nawet dwa koźlątka! Albo owcę!
- To jest miasto! – odpowiedział rozanielony myśliwy, klepiąc się ponownie po sakiewce – To jest życie! Ale z nas kmioty, żeśmy nigdy wcześniej nie pomiarkowali, coby samemu tutaj przypłynąć. Tu srebro leży na ulicach, toć sami widzita! Nic, tylko kuny a wiewiórki trzebić, a futerka zwozić! A może nawet spróbować się na gronostaje zasadzić?
- Ale Męczyworowi to nie w smak będzie – ostrzegł natychmiast Gusłek – On przecie nie pozwala się od wioski oddalać, nie dalej jak na pięć z łuku strzelań.
- Staremu powoli rozumu odejmuje – zaryzykował śmiałą uwagę Zager – Widać by nas najchętniej zewsząd opalikował i w wiosce do starości zamknął, a mnie to nie po myśli. Tylko niech się żaden dziadowi nie wygada, co myślę, bo pożałuje.
- Patrz, gdzie leziesz, parchu jeden! – ryknął jakiś konny w kolczudze i błękitnym płaszczu spływającym z ramion, torując sobie rumakiem drogę poprzez tłum pieszych – Precz, bo cię nahajką smagnę!
Hogur zrobił krok w bok kryjąc kąśliwe wyzwisko w cieniu swego kaptura, odprowadził jeźdźca złowrogim spojrzeniem.
- Słońce jeszcze ani w pół drogi do południa – zauważył Trzęsikęsek wyłapując wzrokiem kawałek jaskrawej tarczy wyzierający spoza przesłaniających niebo budynków – Zajdźmy tutaj, do tej oberży. Z zapachu miarkuję, że ktoś tam jakoweś mięsiwo piecze, a mnie już trochę skręca jak o tej paskudnej rzepie i kalarepie myślę. Posiedzimy trochę z boku, spróbujemy dla Łamignata chętnego w konkury znaleźć do siłowania, to może i co więcej zarobimy. Trza języki rozpuścić, o Sękacza i Krzesimira dobrze wypytać, chociaż tak sobie miarkuję, że nic nam to nie da. Widzita wy, ilu tu człeków, a inszych nieludziów się pałęta? Takie dwa ziomy jak oni to tutaj kamień w wodzie, iście kamień w wodzie.
- Idźcie beze mnie – odezwał się nagle Zager – Mam sprawę do załatwienia, jeno mnie wiadomą, sam muszę. Wiem, gdzie was szukać, a jak nie znajdę, będę stało przed zmierzchem przed faktorią Michelona.
- Ciekawem wielce, co to masz za sprawy? – Pchełek ujął się pod pachy, spojrzał na hogura pytającym wzrokiem – Pierwsześ raz tutaj bywały, a już samemu cichaczem sprawy idziesz załatwiać?
- Dowiesz się później – odparł nie znoszącym sprzeciwu tonem Zager – Dowiesz się... albo i nie. Bywajcie.
Hogur pożegnał swych kompanów beznamiętnym spojrzeniem, po czym zniknął w tłumie.
- Czasami ciarki mi po grzbiecie latają jak go widzę – powiedział Gusłek – Jedno jest wszakże pewnikiem: lepiej go mieć po swojej stronie niźli mu naprzeciw stawać. Dalej, wiara, ładujmy się do środka tej karczmy. |
|