Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Buratarczycy nic nie odrzekli w pierwszej chwili, bądź to pozostając wciąż jeszcze pod wrażeniem smokowatego gada łaszącego się do nóg półelfki na podobieństwo wsiowego burka, bądź zapomniawszy na widok mieszańców ozora w gębie. Ayheer i Wurrzt wymienili między sobą kpiarskie uśmieszki, wyczuwając z miejsca wahanie swych niedawno poznanych znajomków i z chęcią przejmując inicjatywę w konwersacji.
- Odzienie same w sobie z kmiotka miastowego nie uczyni – parsknął złośliwie Wurrzt – A jużem gotów był pomyśleć, żeście iście transformutacyję przeszli, Katan mi ku temu świadkiem. Ale nie pora na docinki, prawda? Wszak prosiliście o spotkanie, a myśmy waszym prośbom przychylni, bośmy was od pierwszego spojrzenia polubili. Skorośmy już wszyscy tutaj, powiadajcie, jak możemy wam pomóc?
- I jak gotowiście swą słuszną wdzięczność wyrazić? – nie omieszkał dodać drugi półork, wsadziwszy ręce za pas i szczerząc zęby w pobłażliwym uśmieszku – Widać, żeście na majętności od ostatniego razu sporo przybrali, takich szykownych butów sam żem nigdy nie nosił, dla mnie szaraczka zbyt drogi taki zbytek.
Znaczące spojrzenie mieszańca spoczęło na pachnących nowością podróżnych butach Trzęsikęska. Słowa Wurrzta wyrwały myśliwego z konwersacyjnego letargu, przywróciły nieco rezonu.
- Mamy tu małą sprawę do załatwienia i potrzebni nam jacy krzepcy, a przy tym bystrawi pomocnicy – oznajmił Trzęsikęsek, ponownie zadzierając nosa i popukując palcami w pochwę przytroczonej do pasa szabli. Widząc jego pozę Pchełek przybrał z miejsca taką samą, modląc się w duchu o to, by zrządzenie losu nie zmusiło go do wyciągnięcia na światło dzienne uszczerbionego ostrza.
- Bardziej krzepcy czy bardziej bystrawi? – uniósł znacząco brwi Ayheer – Rozumiecie, my w obu kwestyjach żeśmy są wybitnie uzdolnieni, ale jeśli wam bardziej o krzepkich idzie, to pewnikiem trza będzie komuś mordę obić, a jak bardziej o bystrawych, to pewnie jakowyś towar będzie musiał zmienić właściciela. Dobrze żem to sobie wykoncypował?
Gusłek westchnął ciężko, podrapał się z grymasem rezygnacji po głowie.
- Że oni bystrawi, to mało powiedziane – oznajmił kapłan wzruszając ramionami – Iście wszytkie rozumy pozjadali, ci miastowi. Rzeknij jeno jedno słowo, a oni ci zaraz z gęby resztę wyciągną, sami odgadną.
- Przyjacielu, od razu widać, żeś i ty całkiem bystry, skoroś się na nas tak niezawodnie poznał – roześmiał się Wurrzt – A przy tym wyglądasz mi na człeka cnotliwego i skromnego, a ja takich bardzo lubię. Patrzaj na swych druhów: jeden w butach jak sen złoty, drugi w szykownym kaftaniku, trzeci płaszcz ma nowiuśki, jak spod igły. A tyś jeden jedyny dalej w tej nędznej kapocie i dziurawych portkach, znaczy się, że ci duchowa materyja bliższa niżli dutki. A jak ci dutki zbędne, to pewnie chętnie się nimi podzielisz z potrzebującym, prawda?
Gusłek rozszerzył lekko oczy słysząc ostatnie słowa mieszańca, a kiedy ich znaczenie dotarło w końcu do nieco zalęknionego i wciąż czującego się nieswojo w wielkim mieście młodzieńca, nowicjusz parsknął szczerym śmiechem.
Pozostali trzej rybacy dołączyli natychmiast do kapłana, czując jak nieco sztywna atmosfera zaczyna znikać zastępowana nikła nicią porozumienia.
- Bacz, byś się srodze nie omylił – powiedział Trzęsikęsek – On nigdy nikomu ani złamanego miedziaka nie odstapił, bo to człek niemożebnie skąpy, chciwy, a przepadzity. Jak miarkujesz, czemu on cały czas w tej kapocie łazi? Żal mu dutków na nowe odzienie, woli wszytko na starość kisić.
- Kiszenie kiszeniem, a robota robotą – odrzekł Ayheer, kiedy ucichły już śmiechy rozmówców – Czego to wam trzeba, dobrzy ludkowie, gadajcie. Mniemam jedno, że nie będziemy musieli lać po gębach tych orków katanitów, coście ich w karczmie próbowali upiec, co?
Rozluźniony i uśmiechnięty Trzęsikęsek z miejsca stracił dobry humor, zgarbił się nieco zerkając dla pewności przez ramię za plecy. Gusłek i Pchełek uczynili to samo, jedynie Maskacz pozostał w miejscu niczym kamienny posąg, wpatrując się błyszczącymi w cieniu kaptura oczami w twarze Ayheera i Wurrzta.
- Nie, nie – zapewnił natychmiast myśliwy – Z tymi to my więcej znajomości mieć nie chcemy, o coś zupełnie innego tu idzie. Ale nie stójmy jak jako te strachy na wróble między kukurydzą, toż już pora wyśmienita, by trochę grosiwa przetracić, a głowy mocnym trunkiem rozochocić. Gdzie tu jaka karczma dobra, co piwo dobrze warzone podają?
Mieszańcy uśmiechnęli się jeszcze szerzej, Wurrzt klasnął uradowany w ręce.
- Znamy jedną całkiem miłą, niedaleko za rogiem – oznajmił Ayheer – I piwo niczego sobie i do napitków dobre jadło podają, a dziewki służebne nie dość, że urodne, to jeszcze do chędożenia nader ochotne, wystarczy im dobrą monetką w oczęta zaświecić, a tak ci zatańczą jak jeno sobie zażyczysz. |
|