Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Trzask płomieni i krzyki mieszczan cichły za plecami dwóch uciekających na złamanie karku rybaków, tłumione kamiennymi bryłami mijanych kolejno domostw. Pewien tego, że żaden pościg nie puścił się ich śladem, Maskacz osadził Pchełka w miejscu targnięciem za rękaw tak silnym, że złodziejowi aż trzasnęły szwy pod pachą. Kilku przechodniów obejrzało się podejrzliwie w stronę obcych, jeden z nich – gnom w okrągłej czapce z pomponem i śmiesznych portkach – splunął na ziejący dziurami bruk dając wyraz dezaprobaty dla dziwacznego zachowania Pchełka, po czym odszedł śpiesznie w przeciwną stronę.
- Szego... szego se chapi? – burknął Buratarczyk opierając się na swej wsadzonej klingą między kostki granitu szabli i omal nie łamiąc w ten sposób uszkodzonego ostrza.
- Cichaj, bo po gębie zbierzesz – warknął Zager, wciąż wielce niezadowolony ze stanu swego towarzysza – Właź w ten zaułek, a żwawo, bo się wszyscy na nas gapią!
Niepokój czarownika był uzasadniony: zarówno trzymająca za rączki parę dzieci kobieta w stroju mieszczki jak i dwójka młodziutkich pachołków niosących jakieś wiadra sprawiała wrażenie ludzi, którzy w razie wyimaginowanego zagrożenia nie zawahają się wrzasnąć „Straż”, a tego hogur wolałby sobie oszczędzić. Co gorsza, Maskacz już zdążył pojąć, że twarz Dartana Odrzyskóry była w tej okolicy dość dobrze znana i to bynajmniej nie z powodu szlachetności charakteru.
Pchając Pchełka obiema rękami czarownik dosłownie wcisnął go za jakiś zżarty przez korniki dwukołowy wózek, porzucony dawno temu przez właściciela z powodu pękniętej osi i próchniejący wolno na deszczu. Starając się nie wdepnąć w cuchnące okropnie szczątki zdechłego kota Maskacz naciągnął na głowę płaszcz Odrzyskóry, a potem wymruczał pod nosem kilka słów uwalniających formułę zmiennokształtności. Umysł hogura przeszyły silne spazmy bólu, które ustąpiły po kilku uderzeniach serca, a kiedy młodzieniec ściągnął kaptur, na światło dzienne wyjrzała jego własna twarz, o ostrych patrycjuszowskich rysach i beznamiętnych czarnych oczach.
- Złoto masz, hultaju? – syknął Maskacz, obmacując jednocześnie własne kieszenie – Niczegoś w drodze nie pogubił?
- Ne... – odpowiedział Pchełek próbując odzyskać panowanie na opornym językiem i potrząsając jednocześnie głową. Narkotyczny wywar Męczywora miał bardzo krótkotrwałe działanie, a kiedy już przestawał mieszać w głowie, zażywającego go nieszczęśnika dopadały uciążliwe dolegliwości w postaci drgawek, uczucia suchości w gardle i kłującego bólu w skroniach – Ne wem... ale mi se chce pić!
- Nie mam nic do picia – odparł oschle czarownik, przeciągając rękami po ubraniu towarzysza w poszukiwaniu zbyt luźno schowanych przedmiotów – Trza ci będzie zaczekać, aż do Kostropatego wrócimy, tam była woda w bukłakach. Dawaj te bransolety, aż dziw, że ci jeszcze z kabzy nie wyleciały! Jakebyś się tak nie zaprawił, tobym ci cały łup dał do niesienia, boś zwykle w nogach ode mnie żwawszy, ale teraz nic z tego, nicponiu. Jeno patrzeć jak gdzie prosto w ścianę wleziesz. Schowaj tę szablę abo ją wywal, ale nie paraduj z odkrytym ostrzem jak jaki rębajło, bo za bardzo uwagę na się ściągasz...
Maskacz urwał na chwilę, bo uliczką na wysokości zaułka przeszło kilku mieszczan; nikt jednak nie poczuł się na tyle zainteresowany rozwalonym wózkiem i stojącymi za nim mężczyznami, by skręcić w ich stronę.
- Och kurwości, ależ mnie we łbie łupie – jęknął Pchełek łapiąc się palcami za skronie – Chyba nie strzymam!
- To walnij czołem parę razy w ścianę, może ci przejdzie – poradził bez cienia życzliwości Maskacz – Chodź, pora na nas, mus nam do sklepu wracać, bo nas jeszcze jaki Wyrwichwast wyprzedzi i na resztę ziomków kłopoty ściągnie. Szablę schowaj, rzekłem.
Pchełek pojękiwał pod nosem przez całą drogę do sklepu Kostropatego, zdołał jednak dotrzymać hogurowi kroku, a że starał się nie zwracać na siebie uwagi przechodniów, para rybaków dotarła do celu ledwie trzy kwadranse później, ocierając pot z twarzy i oglądając się pozornie obojętnie za siebie.
Siedzący na koźle dwukołówki Łamignat potrząsał w powietrzu przywiązanymi do dyszla lejcami, cmokając uciesznie i wydając parze wyimaginowanych osłów rozmaite polecenia. Na widok nadchodzących śpiesznie ziomków olbrzym zaprzestał swej zabawy i zeskoczył z wózka uśmiechając się szeroko.
- Pilnuj dalej worków – polecił mu Maskacz waląc jednocześnie pięścią w zamknięte drzwi sklepu. Rygle zgrzytnęły natychmiast, zapiszczały zawiasy.
- Długo wam zeszło – stwierdził Trzęsikęsek cofając się od progu i wpuszczając obu rybaków do środka – Jużeśmy się poczynali lękać, że was co złego po drodze spotkało.
- Łatwo nie było – wzruszył ramionami Zager – A w jednej chwili aż się zrobiło ciepło, ale widać, że wam się w tym czasie wcale nie nudziło, co? Na figle wam ochota przyszła, perwersasy?
Pytający wzrok czarownika padł na rozebranych do naga łotrzyków, leżących pokotem na podłodze kantorka. Opryszkowie odpowiedzieli mu niemymi spojrzeniami, wszyscy z wyjątkiem Odrzyskóry, który wciąż leżał bez przytomności, za to z coraz większym guzem na skroni.
- Pultał się krzynkę, to dostał w łeb skrzynką – wyjaśnił Trzęsikęsek wskazując dłonią na szczątki rozwalonego drewnianego pudła – Gadaj ty, lepiej, brachu jak wam na rabunku poszło?!
Nic nie odpowiedziawszy czarownik zaczął opróżniać swe kieszenie wykładając na kontuar ich zawartość. Pchełek poszedł w ślady hogura, toteż piramidka złotych i srebrnych monet oraz kosztowności odebrała Trzęsikęskowi i Gusłkowi mowę.
- Będzie tego ze sto katanów, i w złocie i w srebrze, dwa łańcuszki, dziewięć pierścieni, cztery bransolety... o, ta broszka musi być wiele warta, ale kamyka nie znam – przyznał Pchełek szacując naprędce wartość łupów – To je taka kupa dutków, że by my za nie mogli sobie wszystko kupić! Nawet konia! Albo ze dwadzieścia owiec, żeby z hodowlą zacząć, ser, a wełnę robić. No, rzeknijcie, co byście se kupili?
Dziecięca wręcz ekscytacja złodzieja udzieliła się wszystkim bez mała, bo też Burat-ar ział nędzą na każdym kroku, a jedyny znany dotąd młodzieńcom kawałek złota stanowiła stara moneta noszona przez Męczywora na rzemyku pod obwisłym podbródkiem. Sterta pieniędzy i biżuterii na kontuarze była dla nich niewyobrażalnym bogactwem, pozwalającym sięgnąć po rzeczy do tej pory niemożliwe – kupić własnego osła, nowe sieci rybackie i ościenie, wydzierżawić od starszyzny spory kawał ziemi pod zasiew, obłaskawić rodziców wybranki serca, a ją samą rzucić na kolana.
- Ech, jakbym takie bransolety Wyżełce podarował, toby się za żadnym inszym już nigdy nie obejrzała – westchnął urzeczony Trzęsikęsek. |
|