Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Uradziwszy naprędce, co dalej czynić, wciąż porażeni rozmiarami, wyglądem i dźwiękami stolicy rybacy udali się nieśpiesznym krokiem w stronę nadbrzeża, wpierw ostrożnie pokonując drewniane deski pomostu, później zaś zanurzając się w cień rzucany przez dwa murowane spichlerze. Brukowana granitową kostką ulica biegła w głąb portowej dzielnicy, pod wielkimi żurawiami i rynnami zsypowymi budowli.
- Patrzajcie jakie oni cudaczne odzienia majom – szepnął Pchełek spoglądając z podziwem na ubranych w bogato zdobione szaty kupców ze sołecznej Gildii, roztrząsających wrzaskliwie temat spóźnionej dostawy i odsetek karnych – Musowo zimno im, chociaż to środek lata. Sakiewki też pewnie mają wypchane, musowo...
- A to co takego? – zdumiał się Łamignat, ustępując natychmiast miejsca lektyce niesionej przez czwórkę muskularnych, ogolonych na łyso mężczyzn z niewolniczym piętnem wypalonym na czołach i ramionach. Leżący w lektyce człowiek w średnim wieku, otyły mężczyzna o znudzonym, aczkolwiek aroganckim wyrazie twarzy, przesunął po gromadce rybaków wzrokiem rezerwowanym zazwyczaj dla wioskowego inwentarza – Kto on taki, że tam leży?
- Znaczny jakiś, może tutejszy hyrtan albo co – zastanowił się na głos Gusłek, na wszelki wypadek odwracając głowę, by człowiek w lektyce nie uznał jego zachowania za napastliwe.
- Albo on chory – wydedukował naprędce Łamignat gapiąc się na lektykę okrągłymi ze zdumienia oczami – Chory i słaby, to nogami nie przebiera, a oni w te pędy do znachora.
- Tak, pewnie z głodu na zdrowiu podupadł – zaśmiał się sarkastycznie Zager – A taki gruby jest, bo z głodu opuchł, iście biedaczysko!
- Cichaj – skarcił hogura Pchełek – Gapi się na nas, jeszcze każe oćwiczyć bizunem jak co usłyszy!
Lecz Zager nic nie odpowiedział, bo jego uwagę przykuło coś zupełnie innego: otwierająca się coraz szerzej panorama Placu Karczemnego, widocznego już u wylotu krótkiej ulicy.
Plac Karczemny stanowił w rzeczy samej miniaturową dzielnicę wtłoczoną pomiędzy zabudowania portowe i kwartały mieszkalne stolicy, pełną karczm i tawern, domitoriów, gospód, zamtuzów i sklepów oferujących wszystko, czego tylko wizytujący Ostrogar przyjezdny mógłby sobie zażyczyć. Idący wolno przez tłum przechodniów rybacy ponownie zamilkli, nie wierząc własnym oczom, spozierając z otwartymi ustami na wyłożone na sprzedaż bele drogocennych tkanin, kramy z przyprawami, lśniące stalą stragany płatnerzy i zbrojmistrzów, jubilerskie budki strzeżone przez znudzonych, ale sprawiających groźne wrażenie najemników o zarośniętych gębach półorków, sprzedawców futer i całe mrowie innych handlarzy, których specjalizacji proste umysły Buratarczyków nawet nie potrafiły sklasyfikować.
Trzęsikęsek korzystał skwapliwie z okazji, aby przystanąć przy każdym napotkanym handlarzu skórami, targując się zawzięcie o swe kunie skórki. Im dłużej to trwało, tym większego nabierał myśliwy przekonania, że niektórzy miastowi ewidetnie próbują go naciągnąć, bo jedni oferowali mu od sztuki po dwie srebrne monety pomstując na źle usunięty tłuszcz i parchate futerko, inni zaś potrafili wyłuskać z sakiewki po pięć, sześć sztuk srebra za skórkę, wybrzydzając w identyczny sposób jak ci pierwsi.
Próbujący zaczepiać przechodniów Gusłek był zazwyczaj ignorowany, czasami zaś pokrzykiwano na niego gniewnie lub próbowano zdzielić kułakiem. Młody kapłan szybko zmiarkował, że im bogatszy był strój pytanego osobnika, tym większe niebezpieczeństwo z jego strony groziło. Idąc dalej tym właśnie tokiem myślenia rybak dopadł w końcu jakiegoś odzianego w proste rzemieślnicze szaty człowieczka idącego z wiklinowym koszem na ramieniu.
Otoczony przez pięciu obcych mężczyzn, w tym groźnego osiłka z drewnianą pałą, człowieczek ów zaczął się rozglądając niespokojnie na boki, szukając zapewne najbliższego patrolu straży miejskiej.
- Nie dygaj, dobry człeku, o drogę chcemy spytać – oznajmił czym prędzej Gusłek, szczerze przestraszony perspektywą niepotrzebnego spotkania ze strażnikami – Kupiec zbożowy nam potrzebny, Michelon się zwie, podobno gdzieś tu urzędowuje. Wiesz li, któż on?
- Jużci, że wiem – oznajmił rzemieślnik, wciąż spozierając na intruzów podejrzliwym wzrokiem – Toż to się wystarczy odwrócić w tamtą stronę, zadkami do interesu Michelona stoicie. Ten murowany dom między karczmami to jego faktoria, ale tam ziarna nie trzymają, tam się tylko kupczy, papiery spisuje.
- Robaczki na papierkach? – zainteresował się natychmiast Łamignat.
- Jakie robaczki? – zaniepokoił się rzemieślnik – Nic nie wiem o robaczkach!
- Nieważne- uciął temat Gusłek – Wielcem ci wdzięczni za poradę, dobry człowieku. Niech ci bogowie sprzyjają!
Pożegnawszy uczynnego z konieczności Ostrogarczyka, rybacy stanęli przez podwójnymi drzwiami prowadzącymi na parter wielkiego murowanego budynku wciśniętego między dwie hałaśliwe gospody. |
|