Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Kreptin, pośrodku wioski, wczesny wieczór
Pozostawiony znienacka samemu sobie, Pchełek odczekał chwilę, aż jego towarzysze oddalili się śpiesznie ku różnym miejscom, kontemplując w tym czasie wzrokiem okolicę. Kreptin składał się z dwóch tuzinów solidnych drewnianych chat, niektórych podmurowanych na dodatek kamieniami, o solidnych grubych strzechach i wysokich kominach. Przy niektórych domostwach uważny wzrok złodzieja dostrzegał drewniane zagrody na świnie i owce, zadaszone składziki opały, warzywne ogródki. W osadzie mieszkały prawie dwie setki dusz, utrzymujących się z myśliwstwa i zbieractwa, uprawy roli i połowów na oddalonym o ćwierć mili jeziorze, ukrytym przed wzrokiem Pchełka za pasem gęstego lasu. Obiegający Kreptin ziemny wał nadawał wiosce pozorów bezpieczeństwa, podobnie jak porządnie naostrzony częstokół, a uzbrojeni w oszczepy i pałki młodzi mężczyźni krążyli po nim w niewielkich grupkach wypatrując na okolicznych łąkach śladu skradających się goblinów i rozstawiając w oczekiwaniu nocy stosy drewna, które zamierzali podpalić po zapadnięciu ciemności.
Lecz Pchełek miał złe przeczucia co do losu osady w razie nagłego ataku goblińskiej jazdy: potężne wargi same w sobie stanowiły przerażających przeciwników, jako żądne krwi bestie gotowe na znak swych panów rozszarpywać ludzkie ciała – do tego zaś dochodziły same gobliny, bez wątpienia uzbrojone i równie bestialskie jak ich potworne wierzchowce, nie znające litości ani łaski.
Słońce opadało już ku wierzchołkom drzew, a jego miejsce zajmował coraz wyraźniej widoczny na ciemniejącym nieboskłonie księżyc. Cienie wydłużały się coraz bardziej, w zakątkach osady rozgaszczał się gęstniejący półmrok.
- Co nam do łebów strzeliło, żeśmy tu przyleźli, na Piana? – mruknął Pchełek do siebie samego, kręcąc z dezaprobatą głową. Nagłe chrząknięcie za plecami sprawiło, że młodzian wyprostował się z godnością, a potem oparł dłoń na przypasanej do boku szabli i obrócił się w miejscu spozierając z wystudiowaną miną na obcego. Był to mężczyzna w średnim wieku, o dawno nie golonej brodzie i pozlepianych od potu włosach wepchniętych byle jak pod czapkę uszytą z zajęczych skórek. Czujne żywe oczy zlustrowały Pchełka od stóp po głowę, zatrzymując się na chwilę dłużej na jego skórzanym kaftanie i broni.
- Druh z Burataru z pomocą przybyły? – zapytał obcy, ściągając z pleców długi łuk i kołczan i przysiadając na ziemi – Będziem razem goblinów trzebić?
- Dobrzy bogowie pokażą jako to będzie – odparł wymijająco Pchełek – Jeśli trzeba, wysieczemy kurwich synów do ostatniego, żadnego nie oszczędzimy. Bywało się tu i tam w świecie, dobry człeku, nawet w Ostrogarze, katańskiej stolicy, mieście cudacznym, a wielce niebezpiecznym. Wierzaj mi, że z nami nie szczeźniecie, my wam głowy uratujemy.
- To i bogom dzięki, żeście przybyli – odpowiedział z wyraźnym sceptycyzmem w głosie właściciel zajęczej czapki – Pleciuga jestem, jeden z myśliwych i tropicieli naczelnika Miłosza.
- Pchełek – uścisnął wyciągniętą prawicę rozmówcy Buratarczyk – Przyboczny wielkiego naczelnika Męczywora, posłaniec do miejsc niebezpiecznych, a inszych zadków ratowania. Rzeknij, przyjacielu, jak mogę ci pomóc?
Pleciuga popatrzył na gościa z ukosa, potem zaśmiał się krótko, lecz wbrew obawom Pchełka bez śladu złośliwości, już prędzej z równie denerwującą nutą pobłażania.
- Od razu widać, żeś w gębie mocny i całkiem odważny... na razie w gębie – odparł tropiciel, kiedy już przestał się śmiać – Wierzam, że jak do jatki przyjdzie, będziem się mógł przyjrzeć, co z ciebie za rębajło, bo że jak wojak ze stanicy wyglądasz, to już widzę. Wielu was przybyło z pomocą?
Pchełek zrachował naprędce w myślach liczebność swej grupki, skrzywił się cierpko sposobiąc odpowiedź.
- Siedmiu najlepszych, jakich naczelnik Męczywór przy sobie trzyma – odparł zadzierając ponownie podbródek – Zabijaki prawdziwe, a do tego jeden kapłan, a drugi... hogur – dokończył ściszając nieco głos.
- Przyszedł z wami ten wasz hogur? – Pleciuga otworzył na chwilę usta, wyraźnie zaskoczony wizytą Maskacza – To wielce pomyślna nowina, chociaż mnie ciarki po plecach łażą jak jeno o tej czarnej magii pomyśliwać próbuję. I co to on potrafi, ten hogur?
- Przyjdzie czas, to obejrzysz na własne oczyska – odpowiedział Pchełek – Rzeknij ty mi lepszyj, wielu wilczarzy żeście dotąd naliczyli? Próbowali łby wystawiać z puszczy abo jaki zagon na opłotki puszczać?
- Jeno z lasu wyglądają, trzymają się za zasięgiem strzał. Z ranka napadli na starego Grzybka, otroków porwali, a potem do puszczy się cofli. Próbowałżem z moim druhem się do gąszczu prześlizgnąć, coby ich siły wybadać, a może obozowisko odnależć, ale się nie udało, bo gdzieśmy się nie obrócili, tam w gęstwinie poruszenie się dało zoczyć. Znaczy się, kryją się wszędzie wokół, a bystro na nas popatrują. Za dnia żaden się z wioski bez ich wiedzy nie wydostanie, może po zmroku spróbujemy szczęścia jak naczelnik tak postanowi. I cosik mi się zdawa, że tych kurwich synów ze dwa tuziny będą, a może nawet więcej.
- A ilu macie zbrojnych w osadzie? – Pchełek poczuł zimny dreszcz na dźwięk szacunków Pleciugi, ale dołożył wszelkich starań, by nie dało się wyczytać jego obaw z twarzy – Ilu ludzi pod bronią?
- Sześćdziesięciu chłopa będzie – cmoknął z zadumą Pleciuga – Ale między niemi otroki po piętnaście wiosen i starki, co z trudem się kijem od wilka opędzą. Takich w łuku, a włóczni obytych będzie ze trzydziestu, może paru więcej, ale ci dobrzy są, bo naczelnik wielce o to dbały, coby nasi raz na tydzień ćwiczyli, bili się na niby, a do tarcz strzelali.
- Trzydziestu – powtórzył z lekkim przypływem nadziei Pchełek – No, druhu, to z nami na dodatek siła taka się tutaj zebrała, że i dwakroć więcej tych małych parszywców na łeb pobijemy jak jeno nosy z lasu wystawią. Wujcio Mendek pewnikiem by mi przytaknął jakby tutaj teraz był. |
|