 |
|
 |
Wysłany: Śro 0:21, 16 Gru 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Skraj puszczy na obrzeżach Kreptinu, wczesny wieczór
Wyskoczywszy hyżo niczym zając na skraj łąki Miłosz wydał z siebie przeciągły jęk, a potem upadł na kolana wznosząc ręce ku ciemniejącemu z wolna niebu.
- Stoi! – wrzasnął z niewysłowioną ulgą naczelnik, po czym ścisnął palcami skronie – Nie zgorzał!
Biegnący w tyle Buratarczycy omal nie stratowali z rozpędu biednego mężczyzny, odskoczyli na boki przyjmując czujne postawy i strzelając oczami na wszystkie strony. Ich wzrok przesuwał się po niewielkich poletkach podchodzących pod usypany z ziemi niski wał, za którym dostrzec można było drewniane chatki Kreptinu. Jedyne bijące w niebo dymy pochodziły z chłopskich palenisk, nic nie zdradzału najmniejszego śladu gwałtu na własności kreptińskich wieśniaków ani ich samych.
- Ludzisków na wale kupa, ociec! – zakrzyknął Roch przesłaniając dłonią oczy – Znaczy się, straże czuwają... o, już nam który macha!
Trzęsikęsek poczuł lekkie ukłucie zazdrości na widok ziemnego wału, sięgającego dorosłemu mężczyźnie do piersi i szerokiemu na leżącego płasko człeka, najeżonego w wielu miejscach dokładnie ociosanym częstokołem. Chociaż fortyfikacja ta nie stanowiłaby większej przeszkody dla jakiegokolwiek zdyscyplinowanego przeciwnika, i tak budziła słuszną zazdrość w oczach Buratarczyków, których chatki podchodziły niemalże pod mroczną puszczę i którzy strzegli domowych pieleszy jedynie kołkami zapierającymi od wewnątrz drzwi domostw.
- Żywo za mną! – zawołał Miłosz – Rychło w czas żeśmy przybyli, bogom niech będą dzięki! Może Gwizdak, com go do czcigodnego elejeta po pomoc posłał też już nawrócił z powrotem!
Uspokojeni widokiem przez nikogo nie nękanej wioski wieśniacy pobiegli z odnowioną werwą ku pasowi ubitej ziemi, machając na powitanie kmiotkom, którzy zaczęli im machać na powitanie, płakać z radości, tańczyć i potrząsać trzymane w rękach dzieciątka, z zamiarem uświadomienia im zapewne jak podniosłą chwilą w historii Kreptinu było nadejście siedmioosobowej buratarskiej odsieczy.
- Iście dziwacznie się czuję – szepnęła w stronę Pchełka Bławatka, wsadzając łuk z powrotem do kołczanu, ale co chwila zerkając za siebie w obawie, że ujrzy tam wystawiony z zarośli wilczy pysk – Patrzaj jak oni na nas spozierają! Jakby siedmiu jakich wspaniałych witali abo co.
- Miłoszu drogi, a myśmy już gotowi was byli opłakiwać – wrzasnął radośnie jakiś zarośnięty niczym prajeż chłop w rozpiętej koszuli – Wilcy wokół wioski krążą, co rusz jaki z lasu łeb wychyla, coby ślinkę na nas łykać! Już my myśleli, że was po drodze capną...
- Nie one nas, jeno my ich! – wtrącił buńczucznie Pomścibor – Znaczy się prawie, bo uciekli w sromotnym popłochu na nasz widok! Aż się za nimi kurzyło!
- Prawda to, Miłoszu? – kmiot otworzył szerzej oczy, spojrzał na młodzieńca z nagłym szacunkiem – A siła ich było, tych wilców? Wielu żeście precz przegnali?
- Eee, dwa... – zająknął się na moment Pomścibor – Znaczy się, jeden gobliński paskudas i jeden wilk, ale jacy oni wielcy byli, olaboga! Byście tego basiora na własne oczyska ujrzeli, cny Świstaku, portki pełniusieńkie byście mieli, klnę się na dobrych bogów!
- Gadaj drapko, Świstak – Miłosz ucapił swego ziomka za poły rozchełstanej koszuli, przyciągnął go do siebie nie bacząc na głośne poszeptywania innych gapiów – Przyleciał już aby Gwizdak z powrotem od elejata?!
- Ledwie chwilę temu, naczelniku! – wyrzucił z siebie przestraszony tak bezceremonialnym zachowaniem Świstak – Leży plackiem przed kuźnią, mało ducha nie wyzionął od żwawego nogami przebierania, bo raz i drugi mu jaki wilczarz między drzewami mignął! Tyle jeno wychrypiać podołał, że dostojny Mrukk go do strażnicy wpuścił i nawet wysłuchał, ale mu rzeknął, że żołnierzy dopiero jutro pośle, bo mu jeszcze z Atagar-kiru nie wrócili, co to się tam te półolbrzymy łyse karki pobiły parę dni temu i ich siłą trza było do porządku przywołać! I kazał jeszcze rzeknąć, że mamy lepszyj goblinom jaką krowę pognać na podarek albo z dwie beczki piwa wystawić za wał, to może się jako udobruchają i se do jutra precz pójdą!
- Krowę?! – jęknął Miłosz łapiąc się ponownie za głowę – Dwie beczki piwa?! A skąd ja mam to wziąć jak nam kurwie syny poborcy na daninę katańską dziesięć krów latoś zabrali? I żołnierze dopiero jutro przyjadą?
- Jutro, takoż Gwizdak rzecze – pokiwał głową Świstak – I kole południa, nie wcześnij. Ale wy jeszcze inszej rzeczy nie wiecie, naczelniku, a to iście ważne i aż głowa boli od tej wieści! Toż te potwory goblińskie jednego otroka wypuściły, do wsi kijami pognały!
- Dziecio wróciło?! – Miłosz otworzył szeroko oczy ze zdumienia, pociągnął wieśniaka mimowolnie za poły koszuli, aż trzasnęło płótno pod pachami – Całe? Żywe?
- No toć, że żywe – żachnął się Świstak – Przecie nieżywe by nie przylazło, ni? To jeden z tych bachorów od kowala, co to ich tyle jest, że ani ich rodziciele nie wiedzą jak się które zwie. Siedzi z matulą w chałupie i beczy jako jaka koza, jeszcze my ani nie zdążyli z nim pogadać, bo przyleciał tu zaryczany ledwie chwilę przed wami, a zara po Gwizdaku! |
|
|
|
|
|