Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Ziemny nasyp opodal północnej bramy Kreptinu, brzask
Dzierżący w ręce maczugę naczelnik Miłosz stanął na szczycie nasypu przykładając drugą dłoń do oczu i przysłaniając je palcami, bo wschodzące słońce nieco go oślepiało świecąc ponad koronami drzew. Nadciągająca nieśpiesznie watacha wywarła na naczelniku spore wrażenie, Pchełek dostrzegł to natychmiast w lekko oklapniętych ramionach i ugiętych nogach mężczyzny, zdradzających niemały wstrząs na widok tak wielu najeźdźców.
Dźwięk rogów niósł się ponad dachami chat, budząc swym złowróżbnym tonem lament pośród starszych wiekiem wieśniaków oraz płacz przestraszonych dzieci. Kucająca obok Trzęsikęska Bławatka dmuchnęła kilka razy do zasypanego iskrami garnczka i wydała z siebie pełne ulgi westchnienie, kiedy mieszanina smoły i żywicy strzeliła płomieniami. Dziewczyna przysunęła bliżej siebie pięć przygotowanych do podpalenia strzał, nałożyła jedną z nich na cięciwę łuku gotowa posłać płonący pocisk prosto w najbliższą pryzmę siana.
- Siła ich, Kęsku – powtórzyła wodząc oczami wzdłuż szeregu goblińskich wojowników, chronionych skórzniami oraz tarczami, na których powtarzał się przemalowany niechybnie ze sztandaru motyw ogrowej głowy – Damy radę?
- Pewnie, że damy – skłamał gładko Trzęsikęsek, z trudem powstrzymując się przed przełknięciem śliny – Byle gobliny nam przecie nie podskoczą.
Ściągnięci z innych części wioski chłopi dołączyli do swych ziomków przy wale wzmacniając linię obrony i pozostawiając po przeciwnej stronie wioski zaledwie czujki, buratarski myśliwy nie czuł jednak z tego powodu lęku, bo budząca słuszną trwogę liczebność zgromadzonego na łące czambułu pozwalała przypuszczać, że Grughor skupił wszystkich swoich wojowników w jednym miejscu i osadzie nie groził żaden poważny atak od tyłu.
- Wiesz ty, co mnie się zdawa, dziewko? – mruknął Trzęsikęsek – Skoro oni wszycy tera od tamtej strony wyleźli, to przecie ichny wódz ich tam tak drapko nie ściągnął po ćmicy, tedy znaczy się, że oni pewnikiem już po tamtej stronie lasu siedzieli jak biedny Gusłek z Maskaczem tam poleźli.
- Acha... – kiwnęła niepewnie głową Bławatka, nie wiedząc za bardzo, co myśliwy chciał jej właściwie powiedzieć – Znaczy się... co to znaczy?
- Że na tej chędożonej drodze do chędożonego jeziora, kędyśmy się mieli cichaczem prześlizgnąć tak niedawno temu pewnikiem nie było żadnego wilczarza abo siedział tam jeno jeden i warga żgał, coby ten wył, a nas straszył onym wyciem – wycedził przez zęby myśliwy, posępniejąc straszliwie i miotając z oczu iskrami na podobieństwo swego krzesiwa.
Dziewczyna uniosła swe brwi w uroczym wyrazie zdziwienia, ale nie zdążyła nic odrzec, bo w tej samej chwili horda jeźdźców zatrzymała się na dźwięk rzuconej przez kogoś ochrypłym głosem komendy. Jadący pośrodku wojownicy skierowali swe wilki na boki, odsłaniając siedzącego na wyjątkowo wielkim wargu Grughora. U jednego boku wodza tkwił wyprostowany dumnie w siodle chorąży czambułu, przy drugim zaś dosiadający śnieżnobiałego zwierzęcia szaman, ukrywający twarz za nieodłączną drewnianą maską i klepiący rękami w przewieszone przez siodło bliźniacze bębny.
- Patrzajcie! – wykrztusił nieskładnie Pchełek, wspinając się na palce i spozierając ponad wałem z oszczepem ściśniętym kurczowo w dłoniach – Toć oni jeszcze żywi!
Pomiędzy kosmatymi wierzchowcami Grughora i szamana stanęli ciągnięci na przywiązanych do siodeł sznurach buratarscy posłowie, zmaltretowani i posiniaczeni, ale zadzierający w górę głowy. Obaj byli najwyraźniej skrępowani, dodatkowo zaś ktoś wyjątkowo bystry i okrutny zarazem przywiązał im do nóg podobnie skrępowanych chłopców porwanych poprzedniego wieczoru spod wioski i przetrzymywanych dotąd w obozowisku czambułu.
- No to będziem zara rąbać – powiedział dzierżący magiczny topór drwal, wodząc przed sobą migotliwym ostrzem broni z przemożną fascynacją wyrysowaną na jego prostym chłopskim obliczu.
- Jeszcze nie – sarknął Miłosz – Toć widać, że oni jeszcze do ataku nieskorzy, tedy pewnikiem zara cosik nam będą chcieli obwieścić. Wy tam na dachu, sięgnięcie tego kurwiego syna jakby co do czego przyszło?
Słysząc pytanie naczelnika Trzęsikęsek oszacował w myślach odległość dzielącą go od przywódcy watachy, kiwnął z namysłem głową, potem zerknął z ukosa na sąsiednią chatę, gdzie kucali uzbrojeni w łuki Pleciuga i inny z kreptińskich łuczników.
- Jeśli Pian wspomoże, strzała dojdzie – odpowiedział myśliwy przechylając się ponad krawędzią dachu i wyglądając w stronę Miłosza – Ale suczy chwost ma na grzbiecie żelazną zbroję i tarczę też niemałą, tedy choć go dziabnę, może tego nie poczuć.
- Jeno nie strzelajcie od razu! – zastrzegł szybko stojący opodal Pchełek, zadzierając w górę głowę i śląc w stronę Trzęsikęska pełne grozy spojrzenie – Toć wtedy oni gotowi ukrzywdzić Gusłka, a Maskacza!
- Pozór dajcie, jeden tukej jedzie! – krzyknął ktoś od strony nasypu. Odwracając w stronę czambułu wieśniacy dostrzegli rzeczywiście jednego jeźdźca, który wyprzedził czambuł i popędziwszy warga uderzeniami butów podjechał bliżej ziemnego nasypu.
- Une słychałą! – ryknął goblin zatrzymując wilka i unosząc się w strzemionach – Wiechy Grughor prawyt, une topor odywadyt! Uny ny, Grughor śmiertyt une ichne! – negocjator watachy odwrócił się w siodle i wskazał grotem swej dzidy związanych sznurami zakładników – Najsamprzodny une szczenowate! |
|