Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Centralny plac Kreptinu, pół godziny do wschodu słońca
Naczelnik Miłosz podszedł do swych synów i ich towarzyszy z zatroskaną, ale i pełną determinacji miną, ściskając w prawicy nabijaną kolcami maczugę i dociągając paski byle jak wyprawionej skórzni, która aż kłuła w oczy swą prostotą Buratarczyków mających za sobą wizytę w Ostrogarze.
- Lada chwila kur zapieje – powiedział przywódca Kreptinu – Czas to najlepsiejszy, coby w drogę ruszać, tedy nie traćmy ani chwili. Wilczarze pewnikiem się już z czarownikiem i kapłanem policzyli, oby dobrzy bogowie mieli w opiece ich dusze. Nam lepiej tego losu nie podzielić, ruszamy natychmiast. Idźcie zaraz za nami, dobrze uszyszka nadstawiajcie, a nie bawcie się w jakie z goblinami podchodzy. Jak jakie psie syny na was najadą, kłuć włóczniami, oszczepami odpędzać, a żwawo w tył, w ślad za nami.
- Nie będzie nikaj żwawo i w tył – odezwał się nagle Roch, dziwnie głuchym tonem, który sprawił, że wszyscy wieśniacy stężeli momentalnie – Wielce zbłądziliśmy i jam też w tym troszkę udziału miał, a na czas żem się opamiętał.
- Co to gadasz, synek? – zdumiał się niepomiernie Miłosz robiąc krok w stronę Rocha – W łepetynie ci się cosik przestawiło? Toć tu już ani krzty czasu nie ma na dyskusyje, czas nam nad jezioro uciekać.
- Nie będzie żadnego uciekania! – powiedział młodzieniec podniesionym tonem, słyszalnym doskonale w promieniu kilkunastu metrów. Zgromadzeni na placu ludzie, zbici w ciasną kolumną majaczącą zarysami objuczonych dobytkiem ciał pośród szarzejącej ciemności przedświtu, ucichli w jednej chwili, poczęli odwracać głowy w kierunku podekscytowanego Rocha.
- Zostaniemy we wiosce, wszytcy! Ucieczka to wstyd, wieczyste pohańbienie! Co by nasze przodki o tym rzekli? Barnaba Dusilis abo Krzepich, co pierwiej drzewców pochodnią precz ganiał? Na żalniku się w mogiłach pewnikiem przewracają na myśl o tym, co my tukej tera z ojcowizną czynimy!
- W mogiłach się przewracają? – wykrztusił nieskładnie jeden z kreptińskich wojów oddelegowanych przez Rocha do tylnej straży, zarośnięty niczym dzik młodzian o krzepkich barach i tępawym obliczu – Toć jak się przewracają, to jeszcze wylyźać mogą?
- Cichaj, głupi, nie czas na brechtanie! – warknął Roch widząc jak oblicze Miłosza tężeje jeszcze bardziej, a żyły zaczynają wychodzić naczelnikowi na skronie – Jeśli za nasyp ujdziemy, a te kurwie chwosty się we wszytkim pomiarkują, najadą nas w try miga, na strzępy rozniosą, a potem wioskę wypustoszą jak jeno zechcą abo się jeszcze tukej osiedlą, to by dopiero zmaza na czci i pamięci przodków była! Ostaniemy tukej i będziem się bronić jak dzikie, póki orkowe wojsko nie nadejdzie! A jak Grughor zechce swego topora, to mnie go będzie musiał zabrać ze sztywnych rynców!
- Och, trzymajta mnie, bo nie zdzierżę! – ryknął czerowny po twarzy Miłosz i nawykli do posłuszeństwa kreptińscy woje skoczyli na niego w ułamku chwili, obłapując swego przywódcę w ciasnym chwycie – Toż mu się w tej łepetynie iście wszytko poodwracało! Wszytcy do drogi gotowi, trza nogi brać za pas, a jemu tera takowe fiki miki na jęzor przyszły? Po moim trupie!
- Nikt nikaj nie lezie! – wydarł się i Roch, zapominając w porywie emocji o szacunku wobec swego rodziciela lub nie żywiąc już żadnego lęku przed skórzanymi lejcami, które wisiały w szopie przy chacie zastępując jako narzędzie kary połamany kilka lat temu na plecach krnąbrnych młodzików kij – Wszytcy na miejsca przy wale, a baby i otroki do chat z powrotem! Żwawo, ruszać się, ruszać! Będziemy wioski bronić do samego końca, a najlepszyj jeszcze dłużej!
- Roch, ty prawdziwie chcesz tu ostać? – chrząknął zdumiony Trzęsikęsek, opuszczając mimowolnie trzymany w dłoni oszczep – Przecie zara słońce wzejdzie...
- I o to idzie! – wzburzony młodzieniec przeszedł od krzyku do głośnej mowy, wciąż nie przywiązując żadnej wagi do równie głębokiego wzburzenia swego ojca – Tedy mus nam biegiem na wał wracać, a na atak się szykować! Co nam lepszą da osłonę w drodze do jeziora? Tam będziem w gęstwie abo w polu, a tutaj między chatami!
- Ogień nam może pomóc – zauważył nagle Pomścibor, do tej pory wpatrzony z mieszaniną grozy i fascynacji w wymianę zdań między ojcem i bratem – Przeca wiatr od wody duje. Podpalimy trawsko abo i kawał lasu za nami i niechaj się wilczarze żarem dławią, wiatr im poniesie pożogę prosto w pyski! |
|