Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Przy ziemnym nasypie, niecała godzina do wschodu słońca
Słysząc nieco spóźnioną deklarację Roch potrząsnął przecząco głową, klasnął ostro w dłonie zwracając na siebie uwagę Buratarczyków.
- Styknie tego zgłaszania, bo zara nie będzie komu bab i dziecisków pilnować – oznajmił twardym tonem młodzieniec – Od was niechaj pójdzie dziewka, skoro takie w niej mężne serce, a widać też, że w robieniu oszczepem dobra jest. I myśliwy, chociaż po ciemku łuk się za bardzo nie zda i jeszcze ty, przyjacielu – palec wskazujący Rocha wycelowany był w pierś Niemoja – A od nas ja i brat, Bobek, Sedlak i Parzystopa. W ośmiu mus nam radę dać, a wilczarzów odciągnąć aby na chwilę.
- Czemu ja? – zapytał jeden z kucających u podstawy nasypu młodych wieśniaków, otwierając szeroko oczy i usta pospołu – Czemu nie kto inszy?
- Bo ty dziecisków nie masz! – uciął ostro Roch, wbijając w swego ziomka zimny wzrok – Niechaj w kolumnie te chłopy idą, co są żonate, a dzieciate.
- Co z tego, że nie mam?! – rozsierdził się rozmówca bliźniaka, miotając z oczu istne błyskawice – A może ja chcę mieć, jeno się do tera zmajstrować nic nie dało?!
Syn naczelnika Miłosza aż zagotował się ze złości, zaciskając dłonie na włóczni i czerwieniejąc po twarzy.
- Bodaj cię Katan pokarał, a sił ci w fajfusie odjął, tchórzaku! – warknął gniewnie – Tedy pomykaj na przedzie prosto do jeziora, a szybko porty se zamocz, coby nie było czuć, żeś w nie z lęku nawalił! Ty, Pchełek cię chyba zowią, ty tedy z nami ostań, jeśli ci jeszcze odwaga nie odeszła.
Płowowłosy złodziej zadarł hardo podbródek, wyraźnie dotknięty ciętą uwagą Rocha. Pominięty przez wszystkich Łamignat chrząknął znacząco, podrapał się po czole wodząc wokół rozczarowanym wzrokiem.
- A czemu ja nie? – zapytał zawiedziony – Czemu nie kto inszy z babami?
- Boś tam wielce potrzebny, coby wszytkim otuchy dodawać – odezwał się prędko Trzęsikęsek, ubiegając Rocha i dając mu znaczącym spojrzeniem do zrozumienia, że sam sprawę załatwi – Im trza będzie kogo w młóceniu pałą dobrego jak się na wilczarzów przed sobą nadzieją, przeto w tobie ufność pokładamy, Gnatku, że podołasz i wszytkich ich ocalisz.
- Tako pomiarkujesz, Kęsku? – uśmiechnął się niepewnie, ale szczerze olbrzym – Że ja ich wszytkich ocalem?
- A kto inny jak nie ty, Gnatku? – pokiwał głową Trzęsikęsek, znienacka nie wiedzieć czemu mówiąc lekko łamiącym się głosem – Od początku żem był tego pewny. Zabierz ich na jezioro, a zadbaj o to, coby bezpiecznie do Burataru dotarli. A tera idź do naczelnika i zaczekaj tam na nas, zara dojdziemy.
Kiedy uradowany niezwykle ważką misją Łamignat oddalił się czym prędzej do chaty Miłosza, Roch oderwał od niego zamyślony wzrok i przeniósł pytające spojrzenie na Trzęsikęska.
- Nie mógł żem go o to prosić – wzruszył ramionami myśliwy rozumiejąc od razu sens tego spojrzenia, mówiąc głuchym głosem zdradzającym silne emocje – To druh nasz bliski od zawsze, a on jeden z nas wszytkich pojmowania nie ma, co tylną straż czeka. My przecie na śmierć idziemy, w ośmiu cztery tuziny wilczarzów nie pokonamy, w strzępy nas rozniesą. On tego nie pojmie, a ja go nie pewną śmierć ciągnąć nie chcę, choćby i ochoczo na to przystał, rozumiesz?
- Rozumiem – kiwnął głową Roch – A w przedniej straży też krzepki chłop się przyda, tedy niechaj mu Katan i Pian sprzyjają... i nam też. Bambuła, Rdest, skoczcie biegiem do spichlerza, niechaj się baby i dzieci do drogi sposobią, bo za chwilę trza będzie ruszać. Po tobołku na białogłowę i żadnych kóz ani owiec niech nie wloką, bo nas jeszcze meczeniem i beczeniem przedwcześnie wyzdradzą. Pod spichlerzem zbiórka, bez lamentowania, po kryjomu.
- A starców co? – zapytał Pchełek – Wszytkich tych niedołężnych?
- Iście to kłopot – cmoknął Roch – Na dwukołówki się ich posadzi, a wyrośnięte otroki pociągną. Na śmierć ich przecie nie porzucimy.
- Oszczep by mi się zdał – odezwał się znienacka Niemoj, poklepując znaczącym ruchem dłoni przytroczony do pasa nóż – One ostrze do patroszenia dobre, ale wargowi ciężko nim gardziej przebić.
- Dostaniecie wszytcy oszczepy, zara ktoś przyniesie – klasnął w dłonie Roch – Świstak, dawaj z kuźni wszytkie oszczepy jak tam mają, choćby i po trzy na łepetynę!
- Poczekaj! – podniósł rękę Trzęsikęsek, z złowieszczym błyskiem w zmrużonych oczach – Jak na śmierć iść, to niechaj to będzie piękna bitka. Weźmiemy z chaty oćca ten magiczny topór, niechaj go Miechoduj abo jaki drwal tutejszy żwawo mu sztyl wstawi, coby zdatny był do wywijania. Wielcem ciekaw, czy podołam nim parę goblińskich łbów utrącić.
- Ale hogur inakszy prawił... – odezwał się nie do końca przekonany Roch, lecz Trzęsikęsek przerwał mu ponownie.
- Hogur nasz nieszczęsny pewnikiem już nieżywy i niechaj mu bogowie przychylni będą – powiedział myśliwy z nutą szczerego żalu w głosie – Mnie się widzi, że ten topór bardziej nam się przyda niźli utopcom w waszej studni.
- Może to i racja – kiwnął głową bliźniak – Skoro tak, mus nam w trymiga do drogi się sposobić, tedy podążajcie żwawo za mną! |
|