Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Przy ziemnym nasypie, godzina do wschodu słońca
Trzęsikęsek podrzucił w dłoni swój myśliwski oszczep ważąc znajomy mu ciężar broni i myśląc nad czymś ze zmarszczonym czołem. Odległy poblask pochodni niesionych przez dwóch posłów zniknął już gdzieś pomiędzy drzewami, toteż myśliwy oderwał spojrzenie od ledwie widocznej w ciemności czarnej linii puszczy i przeniósł wzrok na towarzyszy.
- Cosik wam rzeknę, bo wielce mnie to troska – wyznał Buratarczyk z ciężkim westchnięciem – Nie ufam ja temu wodzowi i całej tej kurwiej kompaniji, tedy mus nam się na najgorsze szykować. Uderzy na nas czambuł, a my bez kapłana i czarownika ostaniemy, tedy po nas, lepszyj już tera se łepetyny poobcinać, zaoszczędzimy goblinom roboty.
- Jak jeno mekać chcesz, a jęczeć… - prychnął z dezaprobatą Roch, śląc w stronę myśliwego złe spojrzenie, ale Buratarczyk przerwał mu w połowie zdania uniesioną raptownie ręką.
- Daj skończyć, a potem sam mekaj, ile wlezie – burknął Trzęsikęsek – Mnie do mogiły wcale nie śpieszno i wam chyba też, tedy mus nam bardzo żwawo plan obmyśleć jak się z wioski wydostać z łepetynami na karkach. Bez pomocy Gusłka i Maskacza Kreptinu przed czambułem nie obronimy, chybaście tego pewni?
Nikt z otaczających myśliwego wieśniaków nie skomentował jego słów, ale Buratarczyk widział wyraźnie niepewność i lęk rysujące się w twarzach wielu, zwłaszcza kreptińskich wojów broniących ukrytych w wiosce rodzin.
- Po mojemu nasza nadzieja nie w orkowym wojsku leży, co to niby z Agatar-kiru lezie, a doleźć nie umi – podjął swój wywód Trzęsikęsek, zerkając jednocześnie co chwila w ciemność za wałem – Mus nam do wody, póki ciemno, na jeziorze się schronić. Gobliny to jeźdźcy, w toń za nami nie skoczą, do tego zbroje na sobie mają, te ich pod wodę mogą wciągnąć, a u nas prawie wszytcy leccyzbrojni.
- Do przystani ćwierć godziny marszem będzie – powiedział z powątpiewaniem w głosie Pleciuga, ale w jego oczach Trzęsikęsek zauważył iskierki powracającej nadziei – I prawie całki czas przez las… zasadzą się na nas jak nic.
- I jak z chaszczów wysadzą, wytną bez litości – zauważył inny kreptiński milicjant, rosły mąż w szmacianej kapocie i drwalskim toporze w prawicy.
- Jeno jedno wpierw pomiarkujcie – uśmiechnął się chytrze Trzęsikęsek – Tera czambuł jest pewnikiem wokół wioski rozciągnięty, a nie w jednym miejscu. I posłowie tera z Grughorem gadają, tedy ich uwaga na czym inszym się skupia, a nie na nas jeno. Jak ukradkiem do przystani ruszymy, gotowi my przecie te czujki od strony jeziora przestraszyć w dużej kupie i się do wody przebić, nim reszta za nami ruszy. Jeno tylna straż ciężko mieć będzie, ale też takie już tylnych strażów życie. Ja sam w niej pójdę, tedy nie miarkujcie sobie, co bym tchórza był abo inszy taki!
- Tyle, że nic nam nie wiadomo, co z łodziami – dodał Pleciuga trąc mocno dłonią swój zarośnięty policzek – Ja bym na miejscu tych psubratów wszytkie już dawno podziurawił, a potopił. A jak potopione, co z babami i otrokami uczynimy?
Trzęsikęsek otworzył usta chcąc coś odrzec, ale przerwał mu znienacka dziki zgiełk dobiegający gdzieś od strony puszczy: niesione wiatrem niezrozumiałe ochrypłe wrzaski mieszały się tam z wściekłym ujadaniem wargów tworząc budzącą atawistyczny lęk kakofonię.
- Cosik mi się widzi, że co niedobrego się stało – wybąkał rosły drwal zaciskając sękate palce na trzonku topora. |
|