Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Kreptin, w drodze do kuźni Miechoduja, noc
Pleciuga wydawał się głęboko poruszony rozpaczą dźwięczącą w głosie Bławatki; poruszony tak dalece, że natychmiast objął dziewczynę swym ramieniem, nieco nazbyt opiekuńczo przytulając ją do siebie. Nic jednak nie odrzekła, gotowa aż do skutku grać rolę przerażonej białogłowy, która na dźwięk wilczego wycia natychmiast zapomina, którą stroną ciskać oszczep.
- Nie bojaj się, maleńka, toć tu w Kreptinie dość chłopów na schwał, coby cię przed wilczarzami ochronić – powiedział natychmiast myśliwy – Jak cię własne druhy porzucić gotowe, my cię pod swą protekcyję weźmiem. Azaliż niezamężna tyś niewiasta?
- Niezamężna, iście jako rzeczecie – odparła natychmiast Bławatka, odwracając w bok głowę pozornie z zamiarem zlustrowania pobliskiego wału, w rzeczywistości zaś po to, by Pleciuga nie zauważył złego błysku w jej niebieskich oczach – Dlatego też oparcia mus mi szukać w jakim silnym męskim ramieniu, bom dziewoja z natury krucha, a po łuk jeno dla figli, a krotochwili zwykłam sięgać. Myślicie tedy, cny Pleciugo, że ten Miechoduj nam jako pomoże?
Idąc szybkim krokiem para rozmówców dotarła do rogu sąsiednich chat, zagłębiając się w uliczkę pomiędzy nimi dość wąską, by Bławatka znalazła pretekst do uwolnienia się z opiekuńczego uścisku myśliwego.
- Wielce trudno mi to orzec – mruknął nieco niepewnie Pleciuga – Wiesz ty, maleńka, że on straszniście w łepetynie ma pomieszane od paru lat? Kiedyś był z niego kowal jak na zawołanie, wszytko odlać z rudy umiał, a tera jeno by się gdzie po łąkach włóczył, a do siebie beblał. Ludzie powiadają, że klątwa Wężysplota pomyślunek mu ze szczętem odjęła.
- A wy też tak myślicie, Pleciugo? – tym razem głos dziewczyny zadrżał ledwie zauważalnie nutą autentycznego niepokoju, albowiem lękliwe myśli o boskiej klątwie nie odstępowały Bławatki od dłuższego czasu, poddając w wątpliwość nawet tarczę wiary, jaką gotów był chronić swych druhów Gusłek. Pan Uciech był bogiem dobrodusznym i nie żywiącym długich uraz, lecz z Setem sprawy miały się inaczej. Bławatka unikała jak mogła obrzędów związanych z kultem złych bogów, by przez przypadek nie ściągnąć na siebie ich uwagi, a w Buratarze nie było to specjalnie trudne przez wzgląd na praktycznie powszechny wśród ziomków monoteizm. Przebywając w Kreptinie, wśród wielu zadeklarowanych setytów, dziewczyna nie potrafiła się wyzbyć ustawicznego dreszczu, odnosząc irracjonalne wrażenie, że jakieś nieruchome gadzie oczy wciąż spoglądają w jej stronę.
- A kim jam jest, coby takie rzeczy se myśleć? – odpowiedział myśliwy uderzając nogą z rozpędu w jakieś porzucone w ciemnościach wiadra – A żeby flaki skręciło temu, co je tu postawił, psiemu synowi!
Mężczyzna złorzeczył jeszcze przez chwilę, okrążając róg kolejnej chaty i wychodząc w końcu na uliczkę wiodącą do rozjaśnionej blaskiem pieca kuźni, z której dobiegały dźwięki uderzającego rytmicznie w kowadło młota.
- Ale ci rzeknę, że cosik musi być w tych słowach – dodał po chwili namysłu Pleciuga – Od czasu jak tamci pomarli, Wąsacz i Perzyk, straszniście się Miechoduj zawziął przeciwko Wężysplotowi, bluźnił, a na obrzędy nie chadzał, chociaż go czcigodny kapłan karami piekielnymi straszył. Tedy tak sobie miarkuję, że Set go musiał ciężko pokarać na pomyślunku za takowe bluźnierstwa. I trochu się lękam go do namiestnika wieść, bo on wielce raptuśnie się obchodzi z temi, co go o tamte sprawy wypytują... a do tego wielce nie lubi syńców Miłosza...
- A to czemu? – przekrzywiła głowę Bławatka przyśpieszając kroku i zrównując się z Pleciugą.
- A bo to raptusy takie same jako i on, iście rzepy na psim ogonie – żachnął się myśliwy – Wszędy jeno zwady szukają, z każdym gotowi na pięści iść abo wyzywać, a figle paskudne wszystkim wkoło płatają, melepety jedne. Nie dalej jak dwa tydnie temu Gwizdaka z gaci seblekli jak ten się upił, a potem na niego owcę wsadzili rzemieniem ją zadkiem do jego przyrodzenia przywiązawszy i innych ziomków zwołali, coby im pokazać, jaki on wszetecznik i że trza przed nim chudobę kryć, bo wszystko wydupczyć gotów z chorych żądzów.
Bławatka parsknęła cicho śmiechem, nie mogąc się powstrzymać przed wybuchem wesołości, szybko jednak umilkła, spoważniała.
- Z Miechodujem też w zatarg weszli? – zapytała – Też go z owcami swatać chcieli?
- Nie, tam o co inszego poszło i to zeszłego roku jesienią – pokiwał głową Pleciuga, przystając na chwilę przed drewnianymi drzwiami kuźni – Jak Wężysplot pomarł na płuca, to Miechoduj po całej wiosce latał, a wrzeszczał, co kara boska nareszcie zbrodzienia dosięgła i ludzisków różnymi inszymi wrzaskami straszył. Miłosz kazał mu gębę zamknąć, ale Miechoduj go wcale nie słuchał, jeno dalej o karach i przekleństwach rozpowiadał, aż dzień czy dwa potem zaczął po wsi cicho łazić, za to z oczyskami podbitymi, że aż hej. Tako mi się zdawa, że go syńcy Miłosza gdzie w krzakach sprali, bo oćca słuchać nie chciał i tera wielce się z nimi nie lubi, wszytcy trzy jeno na siebie jako wilcy popatrują, a nic nie gadają.
Myśliwy westchnął ciężko, a potem naparł na drzwi kuźni odsłaniając przed Bławatką jej rozpalone żarem węgli wnętrze. |
|