Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Kreptin, w chacie naczelnika Miłosza, noc
Widząc spojrzenie posłane przez naczelnika ku Pomściborowi Gusłek ucieszył się z faktu, że zwykli ludzie nie potrafili zabijać swych ziomków wzrokiem. Choć Miłosz starał się tego nie okazać, kapłan wyczuwał, że przywódca Kreptinu aż kipi ze złości na swego syna. Sam Pomścibor cofnął się o kilka kroków w stronę kąta izby, gromiony równie srogo spojrzeniami Rocha.
- Pozwólcie zatem, naczelniku, porozmawiać nam z tym nieszczęsnym Miechodujem - oświadczył kapłan oglądając się przy tym na swoich kompanów. Miłosz wzruszył w odpowiedzi ramionami, marszcząc głęboko czoło i rozmyślając nad czymś przez dłuższą chwilę.
- Pleciuga, skocz po tego biedaka - polecił w końcu naczelnik siadając przy stole i łapiąc się rękami za skronie - A wy idźcie stąd, dobrzy ludzie, na wał, wilczarzy wypatrywać. Dość tu się tłocznie zrobiło, coby zara powietrza brakło! Biegiem mi na dwór, a dobrze oczyska wytrzeszczać, coby gobliny pod wieś nie podlazły!
Wydając z siebie niezadowolone pomruki kreptińscy milicjanci opuścili dom naczelnika, pozostawiając w izbie jedynie Miłosza z synami i buratarskich gości. Szturchnięta łokciem przez Trzęsikęska Bławatka zamieniła z myśliwym szeptem kilka słów, potem ruszyła za próg śladem Pleciugi. Gusłek odczekał, aż drzwi zamkną się z trzaskiem za wychodzącymi, po czym zmienił swój wyraz twarzy na znaczniej bardziej surowy niż do tej pory.
- Wielce żeście rozsądnie postąpili, mości naczelniku, żeście innych precz odprawili, bo cosik mi się widzi, że nas czeka długa, a ciężka przeprawa. Wszytcy my dobrze słowa waszego pachoła słyszeli, tedy nie łżyjcie dalej, jeno szczerze rzeknijcie, co się osiem roków temu zdarzyło. Co to z tym Wąsaczem było, a z Kruczką? - zażądał twardym tonem kapłan.
- Po łbie nakłaść, a potem jeszcze rzemieniem w rzyć wkroić - warknął Miłosz w stronę Pomścibora, niezbyt wiele z pogróżek ojca sobie robiącego, bardzo za to chętnie nadstawiającego ze swego kąta izby uszu - Jak gniew Seta nam na łepetyny ściągniesz od tego jęzorem kłapania, wydziedziczę, a precz pogonię do lasa! Z wiewórcami se tam będziesz żył, orzechy młocił, melepeto ty jeden!
- Ociec się tak nie złości, bo jeszcze zasłabnie - odpyskował hardo Pomścibor - Przecie kapłan człek czcigodny, nie lza przed nim tajemniców skrywać, prawda?
- Prawda - kiwnął głową Gusłek zwracając na siebie uwagę rozeźlonego naczelnika - Nie zapominajcie, żem sługa Piana i w mocy mej jest przed boskim gniewem was chronić, a o łaski zabiegać. Lecz tera mówcie, a żwawo, wszystko, co o tamtej nocy wiecie.
Miłosz westchnął ciężko, podrapał się z wyraźnym wahaniem po nosie, spojrzał na Gusłka błagalnym wzrokiem, lecz nie dostrzegając w twarzy młodego kapłana najmniejszego śladu zrozumienia dla swych rozterek zaczął w końcu opowiadać głuchym niskim tonem.
- Ano poszło ich pięcioro do lasa. Wężysplot, Miechoduj, Perzyk z Kruczką, co to dobra w łuku była, a dużo polowała po puszczy i naczelnik Wąsacz. Nam nic nie rzekli na wyjściu, jeno tyle, co mamy w chatach siedzieć, a drzwi pozapierać kołkami i nosów nie wystawiać, to my też tak uczynili. kapłan miał gobliny przepędzić groźbami, że klątwę strasznistą na nich rzuci, a wszystkich ręką Seta wytraci. W nocy burza się rozszalała taka, jakem nigdy potem już nie widział, cud to iście, że nam chałupy nie zgorzały od tych błyskawiców! A nad ranem z lasa wylazł Wężysplot, a z nim trzech chłopa. Jeno dziewki z niemi nie było, ale to się potem wydało, nie od razu.
- Jako nie od razu? - zapytał Trzęsikęsek - Przecie z niemi poszła, a jak z niemi nie wróciła, to chyba każden zara o nią pytał, nie?
- Ano nie - westchnął Miłosz - Bo ona przyleciała z lasa opłotkami jak się Wężysplot do drogi szykował i jeno mój stary wuj ją widział, a jej ociec. A jak kapłan ją przywołał, rzekła mu, że wie, gdzie gobliny obóz rozbiły i że to przy Żółwim Kamieniu jest. A wtenczas Wężysplot nakazał jej z niemi do lasa wracać, a drogę dokładnie pokazać.
- I co to ma do rzeczy, że nikt się nie pomiarkował, że ona z lasa nie wróciła? - zapytał Niemoj - To co ten wasz kapłan powiedział jak przepadła?
- Przywołał mego wuja i mu rzeknął na boku wielce srogo, że jakby kto o Kruczkę pytał, to ona za dnia z lasa nie wróciła i pewnikiem ją gobliny porwały, a wychędożywszy nieszczęsną żywcem ją pożarły. I jeszcze rzeknął Wężysplot, że jak wuj cosik innym wyjawi, to go gniew Seta doświadczy, a pewnikiem i śmierć straszna. A potem wszytkich ziomków zwołał, coby im rzec, że gobliny się Seta ulękły i precz uciekły, a ich wódz mocą boską porażony na miejscu umarł, całkiem na śmierć. I że już tu nie wrócą, bo się będą lękać klątwy.
- Ale Wąsacz się nie lękał, skoro wasz pachoł rzecze, że mu zemrzeć przyszło, abo to od jadu węża abo z ręki onego Perzyka, nie? - zauważył bystrze Trzęsikęsek, przechylając w bok głowę i mierząc naczelnika przenikliwym spojrzeniem - Szczerości nam tu trza, mości Miłoszu, jeno szczerości, inakszy pomrzemy tu wszytcy ze szczętem.
- A dyć wszytko wam prawię szczerze! - zdenerwował się naczelnik - Bogowie jedni wiedzą, czy mnie aby jaka kara piekielna za to nie spotka! Wąsacz umarł ledwie dwa tydnie po tej wyprawie do lasa, w kapliczce Wężysplota, a Perzyk z niem. Kapłan nam potem rzeknął, że Wąsacz tajemnicy nie chciał dochować i Set na niego boskiego węża zesłał, któren go ukąsił, a że Perzyk blisko był, też go wąż pokarał. Bo oni tam się w jeden dzień w kapliczce zamknęli, a pokrzykiwania słychać było, a wyzwiska iście plugawe. Jeno Wężysplot i Miechoduj od gniewu Seta ocaleli i długo potem żyli, a kowal dalej żyje. Perzyka i Wąsacza we dwóch pochowali, nam nie pozwolili ani do groba podejść, że niby tamci wiarołomcy byli i nie lza.
- A czemu młody prawi, że może to Perzyk Wąsacza zabił, a nie boski wąż? - zapytał Gusłek analizując w myślach potok informacji - Tak przecie rzeknął przed chwilą?
- Miechoduj kiedyś coś mamrotał, tedy jak my kozy poszli szukać na plażę - wyjaśnił młodzian nabierając nieco pewności siebie i wyłażąc z kąta, wciąż jednak pozostając w bezpiecznej od rodziciela odległości - Wielce był podpity, a różniste rzeczyska gadał. My go słuchać wcale nie chcieli, ociec, ale w uszyska to i owo samo wleciało, nim my uciekli. I on rzeknął, że my wszystkie głupie są iście jako te kozy, a bardzi jako stare capy jak my w tę klątwę wierzymy, bo to wcale nie Set Wąsacza zabił, jeno Perzyk. I że my wszytkie przeklęte są, a najbarzi czcigodny Wężysplot. I jeno tyle nam wiadome, a jakem dzisiej posłyszał, że Kruczka wcale nie w dzień zniknęła wtedy, jeno w nocy jak z tamtemi poszła, tom tak jakoś to odrzekł, tedy się nie gniewajcie, ociec.
- Nie gniewajcie się, naczelniku - powtórzył Gusłek kiwając łagodnie głową, przesuwając palcami w zamyśleniu po szklanych flakonach z kasetki Wężysplota i marszcząc czoło w głębokiej zadumie. |
|