Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Kreptin, łąka przy lesie, późny wieczór
Trzej mężczyźni szli ostrożnie przez wysoką trawę łąki, ściskając palcami łuczywa i oglądając się co chwila za siebie, na odprowadzających ich wzrokiem mieszkańców Kreptinu. Zgromadzeni za nasypem obrońcy żegnali wysłanników w posępnym milczeniu, polecając ich w myślach opiece dobrych bogów i gotując się zarazem do nieuniknionej w swych oczach bitwy. Niosące się po puszczy złowróżebne wycie wilków tylko potęgowało atmosferę grozy i rychłej zguby, toteż co rusz ktoś kreślił na piersiach znak odpędzający zło lub szeptał trwożliwie modlitwę.
Słońce znikało już za wierzchołkami strzelistych drzew i Kreptin niknął w coraz gęściejszym mroku nocy, rozświetlany jedynie dzierżonymi przez obrońców pochodniami. Widoczny po przeciwnej stronie łąki las rysował się dla odmiany niemalże czarną ścianą, nie wieszczącą niczego dobrego i budzącą zimne dreszcze atawistycznego lęku.
- Pójdziem prosto przed siebie? – upewnił się Łamignat popatrując nieufnie na zbliżające się z każdym krokiem drzewa – Tak sobie przed siebie?
- Tak, Gnatku – kiwnął głową Gusłek, podnosząc wyżej ściskane w lewej dłoni łuczywo i głaszcząc dla uspokojenia rękojeść wsadzonego za pas szat kordelasu – Liczne ślepia na nas popatrują z tej gęstwy, to i pewnikiem nie przyjdzie nam długo czekać, aż tamci nas sami znajdą.
Okrążywszy głęboki wykrot na linii lasu mężczyźni zapuścili się na wąską ścieżkę wydeptaną przez chodzących po chrust mieszkańców wioski, rozglądając się bacznie wokół i podskakując w myślach na każdy odległy trzask gałązki lub szelest liści. Po kilkunastu metrach stracili z oczu łąkę i położoną dalej osadę, puszcza zamknęła się za nimi niczym upiorne czarne wrota.
- Straszniście tukej, Gusłku – mruknął Łamignat – Może te wilczarze też pouciekali hen daleko? Matula powiadali, że w takiej gęstwie po nocy krzaty wyłażą z norek, a takie krzaty to straszniste mogą być, że olaboga. Wilczarz czy nie, pewnikiem też krzatów bojaźliwy, co, Gusłku?
- Tego bym nie był taki pewny – mruknął idący dotąd w milczeniu Maskacz – Mnie się cosik widzi, że przed krzatami jeno rosłe wioskowe drągale portkami trzesą, gobliny całkiem inksza sprawa.
Łamignat prychnął z dezaprobatą i otworzył usta chcąc dać wyraz swej opinii na komentarz Zagera, lecz w tej samej chwili Gusłek krzyknął urwanie widząc nagłe poruszenie tuż poza linią światła rzucanego przez jego pochodnię. W ciemności zapłonęły znienacka fosforyzujące punkty, palące się złowrogo wszędzie wokół w rytm cichutkiego dźwięku kroków stawianych przez tuziny zwierzęcych łap. Głuchy gardłowy warkot sprawił, że żołądek młodego kapłana przeistoczył się w bryłę lodu, a jego myśli popłynęły wartkim i niebywale chaotycznym potokiem.
Z ciemności puszczy wychynął na ścieżkę wielki ciemny kształt. Gusłek przełknął ślinę widząc ogromnego wilka o gęstej czarnej sierści i siedzącego na jego grzbiecie goblina. Jeździec pochylił do przodu swe nieludzkie oblicze, wyszczerzył sterczące zza warg kiełki popatrując na kapłana z wysokości siodła. Dzierżona w łapie stwora dzida mierzyła wprost w pierś człowieka, trzymana przez jeźdźca z niebezpieczną nonszalancją.
Łamignat fuknął gniewnie, kiedy podobny charkot wydarł się z gardzieli innego warga, przyczajonego dotąd ledwie o wyciągnięcie ręki od osiłka. Krzepki młodzian podniósł ostrzegawczo pałę, gotów zdzielić nieładnie w jego opinii powarkującego piesia w łeb, ale Maskacz natychmiast uwiesił się na jego ramieniu ściągając z powrotem w dół prawicę Łamignata.
- Hash! – spoglądający na Gusłka goblin wyrzucił z siebie krótkie słowo, podniósł się w siodle spoglądając na boki. Kapłan przełknął ślinę dostrzegając wślizgujące się na ścieżkę sylwety wargów, zamykające ludziom drogę ucieczki do Kreptinu. Na grzbiecie każdego z tych przerażających stworów siedział jakiś goblin, odziany w skórzaną zbroję i zbrojny w dzidę lub niewielki, ale bez wątpienia morderczo skuteczny topór.
- Wruk sahaat ehli dit? – zapytał jeździec obserwujący Gusłka, zapewne przewodzący grupce goblinów.
- Jestem Gusłek, kapłan Piana z Burataru – odpowiedział młodzieniec zbierając w sobie całą odwagę jaka mu jeszcze pozostała i próbując zapanować nad drżeniem głosu – Nie znam waszej mowy. Czy który z was mówi wspólnym?
- Husli wruk ewet? – goblin z dzidą spojrzał na kompana, pękatego wojownika w hełmie z nosalem siedzącego w siodle burego warga o poznaczonym głębokimi szramami pysku i obnażonych w żarłocznym grymasie zębach – Hyt?
- Begli wut ashat! – zaśmiał się chrapliwie jeździec w hełmie, spoglądając na Gusłka wielce nieprzyjaznym, a przy tym szyderczym wzrokiem – Une idu s namy, tak? Idu szypko szypko, inszy une szmiercone. Grughor s une prawit, szytko prawit, une szytko słuszyt.
Kapłan nie odrywał wzroku od długiej na metr broni dzierżonej w prawicy stwora, przypominającej nieco szeroką maczetę o paskudnie zębatym ostrzu. Goblin machnął bronią w doskonale zrozumiałym geście, wskazując czubkiem maczety na tonącą w ciemnościach ścieżkę wijącą się pomiędzy drzewami ku gęściejszym partiom lasu. Gusłek przesunął spojrzeniem po dziesięciu otaczających go jeźdźcach, przełknął ślinę, po czym skinął powoli głową.
Popędzani gniewnymi okrzykami goblinów i jeżącym włos na głowach warczeniem wilków mężczyźni ruszyli w głąb puszczy, zmawiając w myślach gorączkowe modlitwy i ściskając w rekach oręż, który zdał się im znienacka nic nie warty w obliczu takiego nieprzyjaciela. |
|