Dobro |
Elokwentny gracz |
|
|
Dołączył: 13 Lis 2008 |
Posty: 609 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Ankh-Morpork Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Wtorek 3 luty 1950 roku, godzina 17:11, restauracja „Tulipan”
- Hej, wy dwaj! – Stefan zwrócił się do komandosów tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Pójdziecie ze mną, pogadamy sobie z nieproszonymi gośćmi. Ty tam z tyłu – ubezpieczaj nas.
Żołnierze powoli podnieśli się z pół klęczącej postawy i zgodnie podeszli do kierującego się do drzwi polaka. Lufy karabinów skierowali w dół, niby w pokojowym geście, jednak zaatakowani mogli błyskawicznie je podnieść i wystrzelać wszystkie kule z magazynku.
Zanim Stefan dotknął klamki, ciszę panującą w pomieszczeniu przerwał leżący na ziemi mężczyzna.
- Na myśl, jak będziecie cierpieć, jest mi lepiej, wiecie…? – mężczyzna poruszał tylko ustami, niemal czując na sobie porażający wzrok Rosjanina i czubki nabojów z rewolwerów wycelowanych w jego kolana i stawy.
- Hej, patrzcie na jego język! – krzyknął jeden z lekarzy, na chwilę ściągając maskę przeciwgazową. Zaraz jednak się opanował i założył ją z powrotem.
Najwyższy z grupy patologów przez chwilę grzebał w torbie, po czym wyciągnął szczypawkę i grubą igłę. Napełnił ją jakimś płynem, postukał, wcisnął lekko tłok, powodując krótki wytrysk płynu na podłogę. Nastugov zaczaił co się właśnie święci, i niemal niedostrzegalnie uniósł kąciki ust, imitujące szyderczy uśmieszek.
Polak nacisnął klamkę drewnianych drzwi, oglądając ustawionych w półkolu funkcjonariuszy berlińskiej policji w asyście niewysokiego typka, ubranego w czarny płaszcz i kapelusz, rodem jak szpieg z amerykańskich komiksów. Wszyscy stali z rękami założonymi na piersiach albo jakby od niechcenia trzymając dłoń na kaburze pistoletu. Żołnierze towarzyszący Stefanowi stanęli trochę za jego plecami, widocznie uznając go za swojego tymczasowego dowódcę.
- Dobrze że jesteście, panowie. Trzeba zabezpieczyć teren, i to szybko – rzucił na wstępie agent PAP, nie siląc się nawet na przywitania.
- Chyba nie wiecie, z kim macie do czynienia i kto tu tak naprawdę rządzi – odezwał się po kilkusekundowej ciszy agent Stasi. Jego podkomendni nie zmienili nawet na sekundy pozycji, na twarzach był widoczny ten sam, stoicki spokój.
Brytyjczyk już wystąpił do przodu z zamiarem odstrzelenia tej faszystowskiej dupy, ale polak szybko go powstrzymał.
- Spokojnie – mruknął – ja to załatwie. – dodał cichym głosem. – Sprawa jest poważna, miastu grozi epidemia i bądźcie z łaski swojej skorzy do współpracy, i zabezpieczcie ten teren.
- Albo co nam zrobicie? – odbił piłeczkę Niemiec. – Tak się składa, że to my przejmujemy więźnia. Wśród waszych ludzi jest podwójny agent, który smaruje zarówno waszym szefom, jak i Kremlowi. Jak myślisz, czemu ruscy tak szybko pojawili się w kamienicy? A, jasne, przypadek? Dlatego lepiej, jak my się tym zajmiemy.
*
Chwilę po wyjściu trójki funkcjonariuszy PAPU z „Tulipana”, do pomieszczenia wszedł sir James, wzruszając tylko ramionami i trzymając w ręku radio, z lekkimi śladami krwi. Ulrich natychmiast stracił zainteresowanie mężczyzną na ziemi i podszedł do majora po urządzenie, mijając pod drodze patologa, idącego zrobić zastrzyk.
Ten, kiedy tylko odwrócił głowę, lekko podnosząc bark dostał dwie kulki w kolana od czujnego Volodii. Zaraz potem dostał zastrzyk w prawą rękę, którą unieruchomił but Rosjanina przyciskającego jego dłoń do podłogi. Zaraz potem przez chwilę miał silne drgawki, podrzucające ciałem na kilka centymetrów w górę. Oczy ofiary skierowane były ciągle ku górze, tak, że było widać tylko bielma. Z ust toczyła mu się piana, wymieszana z krwią i domieszkami fioletowej mazi. Po kilku sekundach wszystko ustało, a zarażony opadł bez sił na kafelkowaną podłogę, oddychając płytko i zamykając oczy.
- To go powinno uspokoić.
Zaraz potem Ulrich Neumann przyjrzał się dokładniej radioodbiornikowi. Była to dwudziestocentymetrowa drewniana skrzynka z trzema potencjometrami, jednym głośnikiem i dużą, teleskopową anteną. Przy włączniku było kilka śladów krwi, dawno zaschniętej. Starając się unikać, włączył urządzenie do prądu. Wyglądało na to, że było popsute, bo słychać było tylko trzaski włączanych po kolei przycisków, i drobne zakłócenia przy regulacji głośności. Mając już dać za wygraną, pokręcił mocnej potencjometrem, aż do najmniejszej możliwej częstotliwości… nagle urządzenie złapało zasięg i w końcu zaczęło coś szumieć. Zaciekawiony inżynier rozłożył antenę w stronę bocznego okna, by złapać lepszy zasięg. Przez chwilę były to normalne zakłócenia, które występują, jakby ktoś szukał innych stacji… w tej gęstwinie szumów i trzasków dało się rozróżniać pojedyncze słowa, aż doszło do niespodziewanego momentu… wszyscy usłyszeli coś… dziwnego… coś, co nie powinno mieć miejsca. Każdemu zjeżyły się włosy na karku i przeszły dreszcze po plecach.
Tutaj znajduje się dokładne nagranie |
|