Dobro |
Elokwentny gracz |
|
|
Dołączył: 13 Lis 2008 |
Posty: 609 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Ankh-Morpork Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Godzina 14:06, Karl Marks Strasse, okolice budynku 5B
Kobieta rozejrzała się jeszcze po ulicy, czy ktoś nie patrzy, po czym zamknęła drzwi. Stojący koło niej Ulrich i Stefan rozglądali się po wnętrzu kamienicy. Była to prosta konstrukcja z dwoma mieszkaniami na każdym z czterech pięter. Na wprost wejścia do kamienicy stały schody, zaś na lewo prowadził korytarz do obu mieszkań. Dzieci zniknęły już na górze.
- Chodźcie szybko – rzuciła Eva Brumber konspiracyjnym szeptem i nie czekając na odpowiedź niemal podbiegła schodami na trzecie piętro.
A co z mieszkańcami z górnego piętra? - zapytał Stefan Rokoszewki, kiedy gospodyni zamknęła za nim drzwi, przekręcając oba zamki.
- Tam nikt nie mieszka – powiedziała cicho. - Od dwóch lat.
- Ciekawe... Frau Brumber, proszę nam opowiedzieć, co się dokładnie stało – zaczął Ulrich po chwili ciężkiej ciszy, siadając już na fotelu w pokoju gościnnym. Dzieci zamknęły się w pokoju obok. Trzask palonego drewna na chwilę zdezorientował kobietę. W końcu, niechętnym głosem, ukrywając twarz w rękach, zaczęła dukać.
- Dzieci widziały dużego mężczyznę w ciemnym płaszczu, który stał pod naszą kamienicą. Zaraz potem...drugi mężczyzna, nieco niższy, wyszedł z drogi... z parku... wtedy ten w płaszczu rzucił się na niego z niemożliwą prędkością... i dzieci to widziały... zawołały mnie... i..
- Spokojnie, powoli – wtrącił polak, po kilku sekundowej przerwie.
- I ugryzł go w szyję... dzieci zaczęły płakać... podbiegłam zobaczyć... ten w płaszczu spojrzał na nas... miał... miał nieludzką twarz!!! Patrzył się na nas... jakby chciał... wróci tu... - kobieta zaczęła się trząść, z oczu poszły jej łzy strumieniem.
Polak i niemiec wymienili spojrzenia. Coś tu się nie zgadzało...
- To dlaczego zeznaliście policjantom coś innego? Zapewniliby wam protekcje.
- To nie była zwykła policja – Eva tępo patrzała przed siebie. W kuchni zaczął piszczeć gwizdek z czajnika, w którym gotowała się wcześniej postawiona woda. - Baliśmy się... panowie wybaczą... ide zalać herbatę.
Kobieta wstała, i poszła w stronę kuchni jak by była w transie. Obaj agenci przyglądali się jej ze zdziwieniem. Nagle usłyszeli uderzenie czegoś ciężkiego – jakby worka z ziemniakami – na podłogę.
Zaalarmowani pobiegli do kuchni. Głośno przęłkneli ślinę, szukając czegoś do podparcia.
Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że zadanie które dostali, wcale nie będzie należało do łatwych.
Ani bezpiecznych.
*
Volodia nie widział zamykanych z kamienicy drzwi. Jego uwagę przykuły natomiast świeże ślady zostawione przez samochód w ośnieżonej ulicy. Zainteresowany podszedł bliżej i wyjrzał na ulice. Po chwili jednak odwrócił się i poszedł w stronę oddalającego się powoli brytyjczyka.
Doszedłszy do brytyjczyka, Volodia rzuca okiem na niego okiem. Kątem ust wypuszcza smugę dymu.
- Spadochroniarz, e? - dalej kalając niemiecki swoim pogardliwym akcentem.
Fenswick postawił na sztorc kołnierz swego brunatnego, wełnianego płaszcza. Wlepiając wzrok w ziemię, odrzekł krótko:
- Dla ciebie pan spadochroniarz, żołnierzu. - odrzekł nienaganną niemczyzną. Po chwili dodał po angielsku, bardziej do siebie: comunnist carrion.
Potem zaległa cisza przerywana tylko odkopywaniem butami warstw śniegu. Po kilki kolejnych minutach poszukiwań, nieco dalej wysuniętych krzakach sir James zauważył kawałek czarnego materiału. Podniósł go delikatnie pęsetą, i schował do plastikowej torebeczki. Wkrótce dołączył do niego rosjanin. Oboje chwilę przyglądali się czarnemu kawałkowi materiału, z niegdyś złotym, ale dziś już szarym od brudu znaczkiem piorunu.
Piorunu SS.
Obaj agenci wymienili spojrzenia. Trafili w sedno.
*
No tak, ważna sprawa. Macie 200 marek amerykańskich, co jest równoznaczne z 400 marek sowieckich (w strefie sowieckiej). Odpowiada to 600 zł w teraźniejszej Polsce. To są wasze fundusze prywatne, które macie przy sobie. Służbowych niedostaliście, ale jeżeli będzie tego wymagać sytuacja, na pewno dostaniecie. |
|