Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
- Dobrze powiedziane, mości panie. Życie ludzkie cenne jest na tym odludziu. A bo to wiadomo, co tam w chaszczach siedzi? – odburknął Phineas – Bogrysy się tu kręcą czasami, na wrzaskuna też można natrafić. Zresztą wszystkie one kurwie syny i tak milsze mi są od jeżłacza, oby nas Morrow strzegł przed tym plugastwem.
Przy ognisku zapadła chwila milczenia, spędzona przez większość najmitów na dumaniu, czym takim właściwie był ów diaboliczny jeżłacz. Tylko Woods pokiwał głową słysząc miano bestii, podparł brodę dłońmi wpatrując się w płomienie ogniska. Ciszę przerwał w końcu morridański nożownik, nie nawykły widać do przeciągającego się milczenia.
- Widzieliście rano te karabiny piechurów okopowych? - Teofrey Moggs oblizał usta z resztek gulaszu i popił posiłek haustem piwa ze swego skórzanego bukłaka - Wiele bym dał, żeby dostać coś takiego w swoje ręce.
- Karabiny prochowe z Radliffe Gunwerks albo Clockwerks Arms - odezwał się nieoczekiwanie trzeci z furmanów, niski mężczyzna o płowej grzywie, zadartym nosie i inteligentnych iskierkach w oczach. Ponieważ nie odzywał się zbyt często, najmici dość późno zauważyli, że w przeciwieństwie do swych kompanów nie mówi dialektem górali, tylko poprawną mową o niemal literackim brzmieniu, co świadczyło niezbicie o edukacji wyniesionej zapewne z przykościelnej szkółki - Produkują je na zamówienie armii, również w Corvis, na licencji. Wiele byś dał, powiadasz? To zależy od tego, jaką sumę uważasz za wielką. Komendantura w Forcie Falk płaci za jeden karabin pięćset koron. Gdybyś chciał kupić coś takiego z drugiej ręki, dołóż do tej ceny jeszcze ze dwieście koron, a uważaj przy tym, żeby cię nikt nie złapał. Na prawie każdym karabinie tego typu wybity jest numer seryjny, bo produkuje się je wyłącznie dla wojska. Przyłapią cię z taką bronią i zawiśniesz na szubienicy za kradzież mienia królewskiej armii.
Furman mówił niskim, pewnym siebie głosem, ze spokojem zdradzającym znajomość rzeczy. Jego niecodzienna elokwencja bardzo zaskakiwała w zestawieniu z prostym ubiorem i plebejskim zawodem.
- A skąd tyś tak obyty w tym temacie, bracie? - odparł Moggs, spoglądając błyszczącymi ciekawością oczami na rozmówcę.
- Mój wuj pracuje w Corvis w Zbrojowni Pitta, oni też wykupili licencję Radliffe. Bywałem tam nieraz, widziałem warsztaty. A Kompania wysyłała mnie parę razy z dostawami do Fortu Falk. Znam tam niejednego oficera, wiele słyszałem i widziałem. Nie jestem twoim bratem, człowieku, ale możesz mnie nazywać Deegan.
- To byś więcej kłopotów miał z tym karabinem niż pożytku z niego - chrząknął oparty plecami o pobliski głaz Phineas, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi kompana – Chyba, żebyś go oddał do przeróbki. Taki numer to można zetrzeć, kolbę wymienić, ale to by sporo kosztowało. Już pięćset koron to kupa forsy, zwłaszcza jeśli na boku drą z ciebie jeszcze fharińscy karczmarze.
- On pytał o karabiny wojskowe - odparł wyjaśniającym tonem Deegan - Za czterysta koron możesz dostać używany muszkiet, ale to dość niecelna broń, a przy tym uciążliwa w obsłudze, bo musisz ją ładować od przodu przez lufę. Zanim przygotujesz drugą kulę do wystrzelenia, przeciwnik zdąży cię dwa razy przebić strzałą albo bełtem. No i są jeszcze karabiny z prochową podsypką i lontem, trochę tańsze od muszkietów, ale bardziej od nich zawodne.
- Ja tam w tych waszych samopałach nic przydatnego nie widzę - wtrącił się do rozmowy trzeci woźnica, mało sympatyczny mężczyzna o grubo ciosanych rysach twarzy i imieniu Anselm - Co mi po tym, że biją dużo dalej niż łuki? Kupa huku i jaki kurwi syn zara wie, gdzieżeś się zaszył. No i trza czasu na ładowanie. A w lesie karabin z kuszą równać się nie może, kusza w użyciu poręczniejsza, łatwiej nią obracać w gęstwinie i wystarcza, żeby bełtem przebić kolczugę.
- W gęstwinie to może i tak, ale na otwartym polu to już muszkiet lepszy, zwłaszcza że kula szybciej od strzały leci! - zaoponował Teofrey Moggs, żywo zainteresowany rozwijającą się dyskusją.
- A kusza to po ile chodzi ? - zainteresował się Falchi Degrata, ssący dotąd w zamyśleniu odarty z kory patyczek.
- Bo ja wiem, z trzydzieści koron, może czterdzieści, zależy od tego, jak ciężką chcesz kupić - odpowiedział Deegan - I gdzie kupujesz. Kusza krasnoludzkiej roboty to prawdziwe cacko, aż się dusza śmieje, kiedy coś takiego w ręce weźmiesz, ale trudno je znaleźć i jeszcze sporo musisz przepłacić.
- A co z pistoletami? - nie ustępował Moggs - Chyba są łatwiejsze w użyciu od karabinów, co? Powiedz coś o nich, Deegan. Widziałem w Fharinie paru oficerów z pistoletami przy pasie, a i niektórzy strażnicy miejscy je noszą, że już szlacheckich pojedynków na śmierć i życie nie wspominam.
- Z pistoletem jest ten sam kłopot jak z karabinem, proch może się zamoczyć, musisz go mieszać w odpowiednich proporcjach, czarny z czerwonym, a jak się pomylisz, to ci wybuch może palce oberwać. Tyle, że pistolet mniej kosztuje, dostaniesz go już za sto pięćdziesiąt, dwieście koron, zwłaszcza jeśli kupujesz jaką tanią podróbkę.
Marcus Dernavan spojrzał w niebo roziskrzone mrowiem gwiazd, przysłonił usta na chwilę nie potrafiąc powstrzymać wywołanego zmęczeniem ziewnięcia.
- A ja wam tyle powiem, że najlepiej czuję się z mieczem – czarownik oderwał wzrok od dwóch jasnych księżycowych tarcz, przeniósł spojrzenie na rozmówców - Swego czasu ćwiczyłem fechtunek, bo mój szacowny rodzic wielce na to nalegał, chociaż ja malcem będąc bardziej do młotka i piły lgnąłem. Karabiny to dla mnie, panowie, wielka niewiadoma, rzekłbym nawet: czarna magia – Thurianin wyszczerzył zęby rad z zabawnej gry słów, poklepał rękojeść schowanego w pochwie miecza.
- Brrr, moście panie, tego słowa nawet nie wymawiajcie. Magia, tfu - Anselm splunął siarczyście do ogniska, otarł sobie usta rękawem bluzy – Człek pobożny nawet o magii nie wspomina, bo to plugawe praktyki i bogu obce. Wy tam, panie czarowniku, nie bierzcie sobie mojej gadki osobiście, boście człek pobożny i edukowany, zara to widać jak kto na was spojrzy. Jakeście temu wojakowi prawili o grzechu zabójstwu i tego tam, tom z miejsca zmiarkował, że ni chybi ze szlachetnym panem przyszło nam przestawać. Ale nie wszyscy tacy jak wy są, nie wszyscy. Kapłani już dawno powinni wszystkie te kolegia i szkoły czarostwa z dymem puścić, popioły solą zasypać. Że też Morrow pozwala na takie występki, na takie bezbożne praktyki, sam uwierzyć nie mogę.
- Cicho bądź, Anselm - syknął ostrzegawczo Deegan, uniósł zaczepnie głowę - Niczego się o magii dowiedzieć nie chcesz, bo ci wioskowy kleryk wbił do tego zakutego łba, że magia to zło i plugastwo.
- A co dobrego masz z tych czarowników, tych znachorów za trzy miedziaki, co choremu sprzedają bezwstydnie proszki leczące wszystko, chłopom obiecują sprowadzać w czas suszy deszcze, a królom szepcą do uszu bezecne rady i przeciw klerowi ich nastawiają? Jakby tak wszyscy byli jak ten tutaj nasz pan czarownik, to bym złego słowa nie rzekł!
- Waż ty te swoje słowa, Anselm, aby się miarka nie przebrała. Ja tam do ciebie nic nie mam, ale króla przy mnie nie obrażaj - obruszył się Phileas - Król Leto to dobry pan, a o magach też złego słowa powiedzieć nie mogę. Parę lat temu widziałem jak jedna przejezdna czarodziejka leczyła w zapadłej wiosce pod Corvis chorych wieśniaków. Sama omal nie obumarła wtedy, a złamanej korony nie wzięła, słów podziękowania nie chciała słuchać. Odjechała po tygodniu i nikt nawet się nie dowiedział jak jej na imię było.
Przy ognisku ponownie zapadła cisza, przy czym wszyscy spozierali z ukosa na Dernavana, ani chybi spodziewając się ostrej reakcji na wypowiedziane przez Anselma słowa. Lecz thuriański czarownik spoglądał w płomienie z pozbawioną emocji miną, albo kompletnie nic sobie z opinii furmana nie robiąc albo też dopiero szykując jakąś wyrafinowaną zemstę, która miała się dopiero objawić w przyszłości.
- Ta, czarodziejki - Moggs przeciągnął się niczym kot, oblizał znacząco usta - Miałem okazję parę razy przyjrzeć się takiej czarodziejce. Nie wiem, kto im te stroje szyje, ale suknie tak się po ciałach im leją jakby to druga skóra była. A stroje do jazdy konnej widzieliście? Przed kolegium w Fharinie widziałem raz dwie młode dziewczyny, chyba nowicjuszki. Kosy aż po tyłki, kruczoczarne, aż ręka sama skakała, żeby palcami je przeczesać.
- Trza było spróbować - roześmiał się Phineas - Nie słyszałżeś, że tym, co macają czarodziejki, ręce porastają szczeciną, a nosy zmieniają się w świńskie ryje? Byś teraz wyglądał jak jaki półdzikun, którego ojciec zdybał chłopkę w polu kapusty i skorzystał z okazji!
- O dzikunach też nie wspominajcie - Anselm przeciągnął wzrokiem po mrocznej gęstwinie majaczącej poza linią światła padającego z ogniska - Jeszcze złego z lasu wywołacie. Wy tu się z dzikunów podśmiewacie, a za chwilę szczeciniasty ryj wam w oczy zajrzy i co wtedy? Nawet za broń złapać nie zdążycie, tylko się w gacie sfajdacie.
- A to dopiero by było jak byśmy się wszyscy posrali z przerażenia... wszelki zwierz by pomykał jak zając, gdy go na ogon nadepnąć! Coś pan taki strachliwy, panie Anselm? Dzikuny nie dzikuny, węch ni chybi też mają - rozbawiony wcześniejszymi słowami Phineasa Falchi Degrata teraz wręcz boki zrywał, po części na widok autentycznego oburzenia na twarzy Anselma, po części wciąż śmiejąc się z komentarza furmana - Czym właściwie jest ten wasz dzikun? Na morzu nie spotkałem się z takim stworzeniem – zapytał, kiedy już opanował śmiech - A co do czarodziejek to i ja widziałem piękne sztuki, tylko dość wysoko noski podnoszą - Ordyjczyk mrugnął znacząco, uśmiechnął się kącikami ust.
- Co wy, dzikuna na morzu chcecie napotkać?! - tym razem to Phineas i Anselm zarechotali szczerze ubawieni.
- To się nie da, mości panie marynarzu - zaczął wyjaśniać Phineas - Dzikuny wodę łukiem omijają, wolą się w błocie tarzać, a do rzeki to lezą jeno po to, by sobie pochłeptać. Zresztą w Ord pewnie nikt ich jeszcze na oczy nie widział, bo paskudy w Wyrmwallu żyją, a w Ciernistej Puszczy, nie słyszałżem jeszcze, aby się w innych lasach pokazywały. Wyglądają...
- Wyglądają jak mieszaniec dzika z człowiekiem - wtrącił rzeczowym tonem Deegan, siedzący przy ognisku ze skrzyżowanymi na piersiach rękami - Mają ciała pokryte szczeciną, łby dzików i racice. Chodzą na dwóch nogach jak ludzie, noszą też coś na podobieństwo skórzanych strojów. Umieją krzesać ogień, budować chatki z drewna i błota, posługiwać się prostymi narzędziami i bronią. Nie lubią ludzi i zazwyczaj zabijają lub przepędzają tych, którzy wkraczają na ich obszar. Niewiele więcej o nich wiadomo, z przyczyn, które przed momentem wymieniłem. Żyją faktycznie tylko w górach Wyrmwallu i w Ciernistej Puszczy, ale szybko się mnożą. Już tu i ówdzie zaczęły wyłazić z puszczy i niszczyć wiejskie poletka, zwłaszcza kartofliska i kukurydzę. Garnizony w Fharinie, Bainsmarkecie i Corvis próbują je tępić, ale dzikuny są sprytne jak na półzwierzęta, niełatwo je w pułapkę złapać. Nie sądzę, aby nam dzisiejszej nocy cokolwiek z ich strony groziło, już prędzej natrafimy tu na wrzaskuny albo wędrowny kril bogrinów.
- Albo wilki albo trolle albo... - zaczął wyliczać śmiertelnie poważnym tonem Anselm.
- Cicho bądź, Anselm - odezwali się równocześnie Phineas i Deegan. |
|