Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
- Panie Fenwick, nie wie pan może, kto zginął z ręki tego elfa? – odezwał się Marcus Dernavan - Z górę uprzedzę pytanie, które być może zaraz tu padnie. Otóż pytam o to z czystej zawodowej ciekawości, bo terminowałem swego czasu właśnie w filii Unii w Królewskich Winnicach.
Kapitan Fenwick milczał dłuższą chwilę, dostatecznie długą, by wszyscy pozostali mężczyźni poczuli ukłucie niepokoju. Zmieszany nie wiedzieć czemu Deegan chrząknął w końcu znacząco przerywając krępującą ciszę.
- Nie, nie znam nazwisk ofiar – oświadczył wówczas kapitan, głosem pełnym niezrozumiałej dla rozmówców ostrożności i dystansu – Nie znam też powodu, dla którego ich zabito. Cała ta sprawa zbyt jest tajemnicza i zagmatwana, aby dalej ją roztrząsać. Porozmawiajmy lepiej o czymś innym, po co sobie głowy nad tą zagadką łamać. Dermont, chodź tu do nas, wyborny bajarz z ciebie, zabaw nas trochę.
Wywołany z imienia żołnierz przesiadł się do ogniska dowódcy, upił nieco wódki z podanego mu przez Fenwicka metalowego kubka. Kapitan pozwolił wcześniej rozdać po naparstku alkoholu tym piechurom, którzy wyłączeni zostali z obowiązku warty, by ich trochę rozgrzać, bo noc zrobiła się nieprzyjemnie chłodna.
Dermont - uśmiechający się ustawicznie Thurianin z naszywkami kaprala na rękawach – przesunął wzrokiem po rozmówcach, otarł usta rękawem, usadowił się wygodniej na kocu.
- Zabawić historią, mówi pan, panie kapitanie? – kapral zatrzymał spojrzenie na Moggsie, zadumał się na chwilę. Nikt nie przerywał jego milczenia, wszyscy czekali cierpliwie na początek historii.
- Upodobanie do broni palnej? – zapytał Morridańczyka Dermont – Zauważyłem w czasie podróży, nie dało się zresztą nie zauważyć. Pistolet piękna rzecz, chociaż droga, szyk się z nim na ulicy pokazać, a i niezłe cuda wprawny strzelec może takim pistoletem wyczyniać. Ale medal ma dwie strony, jak to kiedyś powiedział jakiś tordorański mędrzec. Taka obsesja może człowieka przywieść do zguby. Wiele lat temu służył w królewskiej armii Lach Bradig. Wojak ten słynął ze smykałki do karabinu, toteż szybko trafił do korpusu strzelców palnych. Jego jednostka odniosła szereg zwycięstw w pomniejszych bitwach i potyczkach, ale Bradig był ciągle żądny chwały. Obsesja ta sprowadziła na niego z biegiem czasu niesławę, bo czynił wszystko, by udowodnić towarzyszom broni wyższość w sztuce władania i za nic miał sobie rozkazy przełożonych albo wykonywał je na opak. Kiedy miarka się przebrała, wyleciał ze służby.
- Zwolniony dyscyplinarnie? – zapytał Deegan, gdy kapral urwał na chwilę swą opowieść – Nie powieszono go za bunt?
- Nie, jedynie wywalono z wojska, ale kto wie, czy nie lepiej byłoby go wtedy powiesić. Bradig zapałał do swych druhów tak głęboką nienawiścią, że każdego z nich wyzywał po kolei na pojedynek na pistolety, jednego po drugim. I każdego zabijał.
- Takie pojedynki są zabronione przez prawo – zauważył Anselm.
- W Cygnarze tak, ale wszyscy wiedzą, że przymyka się na to oko – odparł kapitan Fenwick, dotąd przysłuchujący się słowom Dermonta w milczeniu. Oficer najwyraźniej miał okazję usłyszeć tę historię wcześniej.
- To nie był zwyczajowy pojedynek, taki na dwadzieścia kroków i strzały na komendę sekundantów. Rodzice Bradiga pochodzili z Khadoru i stamtąd też zaczerpnął on pomysł na pojedynek zwany kilbrichtem. Podobno daleko na północy wojownicy w dawnych czasach polowali na siebie w górach, jeden na jednego, na śmierć i życie, żeby dowieść wyższości kunsztu we władaniu łukiem. I zawsze w nocy, podczas pełni.
- Barbarzyński zwyczaj – skwitował Anselm.
- Barbarzyński czy nie, wystarczająco krwawy, by koczownicy z północy porzucili go na rzecz mniej brutalnych pojedynków. Nikt tak do końca nie wie, w jaki sposób Bradig zdołał namówić każdego z byłych towarzyszy służby do udziału w kilbrichcie, ale w końcu pozabijał ich wszystkich. Potem zaczął polować na innych doświadczonych strzelców w całym Cygnarze, Llaelu i Ordzie, zmuszając ich do walki na śmierć i życie. Kto odmawiał, był zabijany bez ostrzeżenia na miejscu. Kto się zgadzał, odchodził w umówioną noc na pustkowia i nigdy już nie wracał. Dopiero jakiś czas potem ktoś go w końcu dostał, zastrzelił będąc szybszym i bardziej wprawnym w pistoletach.
- I jaki z tego morał? – wydął usta Moggs – Że niby zawsze kiedyś trafi się na lepszego od siebie?
- To też, a jakże. Ale śmierć Bradiga to nie koniec tej historii, takich jak ta opowiedziana do tego momentu jest przecie mnóstwo, dzień w dzień jacyś zuchwali pyszałkowie palą do siebie z luf na ulicach. Nie, Bradiga nie sposób było pozbyć się tak łatwo. Pochowano go, ale krótko potem z grobu powstał.
- Powstał z martwych? – zdumiał się Anselm kreśląc w powietrzu palcami ochronny run.
- Każdy z was musiał już słyszeć historie o upiornych strzelcach, opowiada się je czasami przy ogniskach lub w tawernach. Po tej stronie Wyrmwallu należą ponoć do rzadkości, ale na zachodnim wybrzeżu pojawiają się częściej, o wiele za często. Niektórzy przypływają pod czarnymi żaglami Toruka, inni powstają z grobów na poświęconej cygnarskiej ziemi. Nikt nie wie jakie zło ich z trumien wyciąga, ale powiada się, że to właśnie klątwa Bradiga. On był pierwszym upiornym strzelcem, reszta to duchy zastrzelonych przez niego towarzyszy broni, przeklętych na wieczność.
- I tu kryje się morał, o którym miał zamiar wspomnieć Dermont – uśmiechnął się bez cienia wesołości Fenwick – Zamiłowanie do broni może człowieka zgubić, również w sensie duchowym, podobnie zresztą jak wszelkie inne namiętności w nadmiarze. Będziesz starał się osiągnąć kunszt strzelecki na miarę takiego... rzeknijmy Allistera Caine, to musisz się liczyć z tym, że pewnego dnia skrzyżuje z tobą drogi upiór, który zażąda udziału w kilbrichcie. Jeśli odmówisz, zginiesz. Jeśli się zgodzisz... zginiesz.
Przy ognisku panowała przez dłuższą chwilę cisza, przerwał ją w końcu Deegan ziewając znacząco i wyciągając się ponownie na kocu. Arland już spał, za to Dragan siedział w kucki, wyraźnie oczarowany historiami opowiadanymi przy ognisku. Wychowany na odludziu góral musiał wielu rzeczy nie zrozumieć, a mimo to oczy skrzyły mu się niczym dziecku, któremu dorośli opowiedzieli baśn.
- Pora się kłaść do snu, panowie, nie mitrężmy reszty wieczoru.
Nikt nie oponował, nikt nie zamierzał się z woźnicą sprzeczać. Wszyscy najmici czuli się zmęczeni podróżą, wciąż nie wrócili do pełni sił po traumatycznych przeżyciach w kopalni. Kapitan Fenwick wstał na chwilę, obszedł wartowników, porozmawiał na uboczu, potem wrócił na swój koc, położył się i zasnął bez słowa.
W górze migotały setki gwiazd, letnia noc okazała się wyjątkowo ciepła i pogodna. Z głębi otaczającej obozowisko puszczy dobiegały pokrzykiwania nocnych drapieżników, jakieś piski i warkoty, w ciemności zapalały się niewielkie ciekawskie latarenki ślepiów, najpewniej należących do kun lub borsuków. Pieszczony lekkim dotykiem wiatru las szumiał cicho kołysząc do snu. |
|