Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Przełęcz Duvika, 12 solesh 602 AR
Drugi dzień pobytu w osadzie minął armigerom znacznie szybciej niż pierwszy. Tuż po wschodzie słońca górale odprawili ceremonię pogrzebową, w której oprócz Phineasa i Deegana wzięli udział również Dernavan, Moggs, Woods i wnukowie Aideen. Nieobecny był jedynie Degrata, zdradzający bezsprzeczną odrazę do oddawania jakiejkolwiek czci zmarłym. Dziwny ów obyczaj, skrajnie w opinii Cygnarytów cudzoziemski, niektórych najemników poruszył i wzburzył, nikt jednak nie wyrzucił tej opinii Ordyjczykowi w twarz. Wszyscy znali opowieści o marynarskich pochówkach, gdzie zmarłych członków załogi wyrzucano za burtę, prosto w toń Merediusa i zapewne stąd brało się uprzedzenie Falchiego do tradycyjnej formy pogrzebu.
Cmentarz położony był za wioską, w cieniu wystrzeliwującej ku chmurom górskiej iglicy. Widać było, że miejscowi dbali o miejsce pochówku swych bliskich, bo proste groby utrzymane były w porządku, a na wielu leżały wieńce zwiędłych kwiatów z górskich hal.
Morrowiańską modlitwę zaintonowała Meara Aghamore, ale emocje szybko odebrały jej mowę i przewodnictwo nad nabożeństwem objął Phineas. Odmówiwszy kilka wersetów furmani opuścili do płytkich grobów drewniane trumny, po czym odeszli do wioski pozostawiając na cmentarzu nieutulone w smutku rodziny zmarłych.
Marcus Dernavan spędził większość dnia w kuźni, wykuwając z żelaza krótkie metalowe pręty, które po zaostrzeniu miały mu posłużyć za pociski do naręcznej sprężynowej kuszy. Teofrey Moggs pomagał Thurianinowi w miarę swych możliwości, interesując się wszystkim i zadając mnóstwo pytań, na które czarownik niestrudzenie odpowiadał, z pełnym pobłażliwości uśmiechem na twarzy. Widać już było, że ci dwaj przypadli sobie do gustu i praca w duecie bardzo im odpowiadała – zażyłość ta jednak nie była jeszcze dość głęboka, by Dernavan pozwolił swemu kompanowi wziąść do rąk niesamowity przedmiot posiadający zdolność łączenia metali, a zwany przez niego spawarką.
Rutger Woods przepadł na prawie cały dzień w górach, zaskakujące było jednak to, że nie poszedł tam sam – towarzyszyli mu obydwaj wnukowie zielarki, wyraźnie przez nią instruowani przed opuszczeniem osady. Na twarzach bliźniaków można było zauważyć z trudem skrywaną niechęć względem nieoczekiwanego towarzysza włóczęgi; najwyraźniej obaj nie byli przyzwyczajeni do tego, by ktoś jeszcze chadzał im tylko znanymi ścieżkami. Respekt i posłuszeństwo wobec babki wzięły jednak górę – zarzuciwszy na plecy wielki worek Morridańczyk pomaszerował w ślad za idącymi w góry łowcami, dotrzymując im wytrwale kroku, chociaż widać było, że bliźniacy od początku narzucili całej trójce tempo mające Woodsa najwidoczniej zmęczyć i zniechęcić do wyprawy.
Ponieważ trzej furmani Kompanii nie mieli już zbyt wielu zajęć, razem z Degratą rozsiedli się na ostrokole obserwując okolicę i grając jednocześnie o drobne stawki w kości.
Woods wrócił przed wieczorem, udając się wprost do swego prowizorycznego suszarnika i wysypując do niego pełen worek charakterystycznych czerownych liści. |
|