Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
- Nikogo ci nie mogę ze starej grupy druhów polecić, Ordyjczyku – odparł zgryźliwie Phineas, ignorując na tę chwilę temat związany z Marcusem - Dunn Bregan już nie żyje. Ubiegłej zimy, dobre pięć miesięcy temu, pojechał z urobkiem do Bainsmarketu. Na południowych stokach Puchacza zeszła lawina, pogrzebała żywcem całą karawanę. Parę dni później ich odkopano, ale było już za późno. W Exter naczelnikiem jest teraz Hogan Lowreigh, człek uczciwy, ale nadto ostrożny. Można spróbować go o pomoc prosić, ale może być trudno. Trza będzie przekonywać, krzyczeć, może i postraszyć nieco. Odżałować nie mogę, że w Exter nie ma już ani jednego ochotnika sprzed siedmiu lat, oni pewnie by pomogli druhom w potrzebie. Ostatni umarł razem z Breganem pod lawiną. Vahn Halstead, zastępca Dunna w bitwie z koczownikami, chłop na schwał i z żelazną głową. Szkoda wielka.
Rutger Woods odchylił się na drewnianym krześle, przesunął spojrzeniem po rozmówcach, chrząknął znacząco.
- Słyszałem o tym wypadku pod Puchaczem, bo wracałem wtedy na południe od strony Bainsmarketu i minąłem grupę tych, co znaleźli karawanę z Exter. I różne rzeczy ludzie potem gadali, a i to niechętnie... bo podobno wszyscy tamci pod śniegiem umarli, ale nie wszystkich trza było wykopywać. Dwóch jakoby znaleźli na wierzchu, już spod lawiny wyciągniętych. Chyba zresztą tylko dlatego natrafili na miejsce, gdzie śnieg pogrzebał wozy, bo przełęcz na południe od Puchacza jest rozległa i na ślepo to mogliby tam kopać aż do wiosny i nie trafić na ciała. Alem się nie dowiedział nigdy, kto to był i jak spod śniegu się wydostał, bo jakem pytał, to wszyscy tylko pluli w ognisko albo gestami złe odpędzali, nikt pary z gęby nie puścił.
- Nie wierz we wszystko, co ludzie na popasie lub w karczmie bajają - sarknął Phineas, ale w jego głosie pobrzmiewała nuta niezdecydowania - Ja żem też słyszał wiele na ten temat. A to, że Bregan z Halsteadem lawinę na własnych ziomków spuścili, by urobek zagarnąć i sprzedać po kryjomu, a Morrow ich ukarał śmiercią na miejscu. A to, że trasę podróży źle obrali, lekkomyślnie wleźli na niebezpieczną przełęcz, chociaż ich ostrzegano. O śnieżnych demonach, o bogrińskiej pułapce czy innych podobnych opowieściach nawet nie wspomnę. Ktoś nawet kiedyś twierdził, że tę lawinę wywołał jakiś kupiec z Bainsmarketu, któremu Bregan żonę uwiódł i zemścić się chciał za to. Dziś do prawdy pewnie już nie dojdziemy.
- Do Exter jeden dzień drogi przez góry - powiedział Deegan - Jeden dzień drogi dla człowieka, który ją zna, inny może się błąkać i dobry tydzień. Szlak w drugą stronę wiedzie, z dala od kopalni, z dala od tamtych bogrinów. Kobiety ani dziecka posłać nie możemy, jeśliby pomoc ściągnąć albo ostrzeżenie posłać, to musiałby to jeden z nas zrobić. Pytanie tylko, czy cokolwiek tam wskóramy, bo ja też wiele o Lowreighcie słyszałem i podobno jest to człowiek dość niechętny takim eskapadom. Strzeżonego Morrow strzeże, ale z drugiej strony... Co, jeśli w kopalni nikogo już nie będzie, jeśli ta opowieść o bestii pożerającej umarłych to wymysł bogrinów? Lowreigh może zażądać zapłaty za czas, który jego górnicy zmitrężą u nas, a prawo będzie stało za nim, bo jeśli oficjalnie zgłosi wyprawę ratunkową, a się okaże, że niebezpieczeństwa nie było, należy mu się zadośćuczynienie. A nie wydaje mi się, żeby Meara miała spory zapas gotówki,od wybuchu choroby nikt rud do Fharinu nie woził, skąd mają mieć pieniądze? Sam nie wiem, co robić... co wy o tym myślicie?
- Może odpuścimy Lowreigha i poślemy kogoś na Trakt Kupiecki? - zaproponował Phineas - Wybierzmy jednego konia, parę zaprzęgowych chodziło też kiedyś pod siodłem. Jeździec pod bronią, bez bagażu, z lekkim prowiantem. Jeśli dobrze zwierzę popędzi, pokona drogę w czasie od świtu do zmierzchu. Pamiętajcie, że w tamtą stronę droga z górki, łatwiejsza. Na Trakcie pełno wojskowych patroli się kręci, łatwiej będzie pomoc zyskać.
- Jakeśmy pierwszy raz w tej sprawie gadali, toście co innego rzekli - obruszył się Anselm - Trza było od razu po wojsko posłać, aleście się uparli, że to zbyt niebezpieczne wysyłać jednego, dwóch ludzi na Trakt, bo ich jeszcze co w puszczy zeżre. Prawda to czy fałsz?! A tera co, inna śpiewka?
Deegan uderzył pięścią w stół tak szybko, że niemal nikt nie spostrzegł ruchu jego ręki, wszyscy za to podskoczyli na swych miejscach.
- Nie zaczynaj następnej pyskówki! - wycedził przez zęby - Nikt nie jest nieomylny poza Morrowem. Błąd to był z mej strony i gotów jestem się do niego przyznać, jeśli humor ci to poprawi. Ale nie tylko my dwaj władniśmy teraz decyzję podjąć, każdemu wolno się tu wypowiedzieć.
W pokoju zapadła cisza ciężka niczym płyta krasnoludzkiego nagrobka. Kerrigan opatulił się szczelniej kocem, wlepił spojrzenie w trzaskające płomienie kominka. Moggs westchnął ciężko, zajrzał do pustego kubka po winie, zastukał nim o blat stołu.
- Ja tam przeciwny jestem temu pomysłowi - oświadczył poprawiając swój temblak - Do Exter zbyt daleko, my drogi nie znamy, to musiałby który z was tam pojechać, ty albo Phineas. Z Traktem też nie jest ciekawie, nie wiesz nigdy, czy zdołasz sierżanta przekonać do nadłożenia drogi w góry po to, by zarżnąć jakiegoś stwora, który poluje na osadników. Kto wie zresztą, czy on tego aby nie weźmie za kłamstwo. Słyszałem kiedyś w Corvis o mistrzu krawieckim, którego zaprzęg napadli w drodze zbóje. Uszedł z życiem z zasadzki, a uciekając natknął się na obozowisko piechoty okopowej rozbite kilka mil dalej. Oficer, który tam dowodził, bodajże młody porucznik świeżo po akademii, uznał biedaka za przynętę wysłaną przez bandytów i kazał go powiesić. Krawiec bronił się jak szalony, wyrwał któremuś z żołnierzy karabin, wypalił przez przypadek i to tak nieszczęśliwie, że sobie między oczy strzelił.
- Sam sobie w łeb palnął? - Anselm z wrażenia aż usta otworzył - Nie bajasz aby?
- Mówię tylko, com słyszał od człowieka, który to podobno na własne oczy widział - oświadczył z urażoną godnością Moggs - Krawiec trupem padł na miejscu, ale oficerowi jeszcze po śmierci zdołał zaszkodzić, bo dobry był w swym fachu i wielu miał klientów na dworze diuka w Fharinie, a ci nie mogli jego śmierci odżałować.
- A wiesz może jaka kara tego porucznika spotkała? - zainteresował się oparty ponownie o parapet Phineas.
- A tego to już nie wiem - odparł z rozbrajającą szczerością Morridańczyk zaglądając jednocześnie do dzbana, który okazał się równie pusty jak jego kubek.
- Pewnie go zesłali do któregoś z fortów na zachodnim wybrzeżu albo pod Caspię, na granicę z Protektoratem - uznał Deegan - Nawet jeśli się wybronił przed trybunałem wojskowym, a na pewno tak było, to nowego przydziału nie polubił, możecie mi wierzyć. Na wybrzeżu cały czas grasują piraci z Wysp Scharde, to już podobno jakaś plaga. Palą rybackie wioski, ludzi mordują na miejscu albo wywożą w kajdanach, królewska flota nie nadąża z topieniem ich okrętów. A piraci to nie wszystko... różne rzeczy człowiek miał okazję słyszeć, ale mało kto mówi wprost o tym, czemu rybacy na noc ryglują drzwi i bramy, a na zamkach wieszają święte symbole... |
|