 |
|
 |
Wysłany: Sob 15:32, 03 Lis 2007 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
- Wiedzą... - rzucił milczący dotąd Degrata, przesuwający czubkami palców po ostrzu swego toporka - Jeśli ktoś tu jeszcze jest to wie. Narobiliśmy niezłego hałasu podczas walki. Jeśli coś tu jeszcze żyje, to wie o nas. I czeka...
W opinii Ordyjczyka ratunkowa wyprawa w trzewia gór przybierała coraz bardziej dramatyczny obrót. Praktycznie wszyscy najemnicy byli ranni i siły uchodziły z nich z każdą chwilą. Cudzoziemiec obawiał się w duchu, że następnej bitwy przy tak zażartym oporze bogrinów mogli już nie przeżyć, ale z drugiej strony działając skrycie, posuwając się bezszelestnie i eliminując cichaczem napotkanych przeciwników mieli szansę powodzenia.
- Trzeba coś postanowić. Jeśli zostaniemy tutaj, możemy zostać odcięci od wyjścia. Nie ma sensu, żeby wszyscy pchali się dalej w głąb jaskini. Arland, Teofrey, Marcus i Phineas powinni wrócić do wioski i powiedzieć naczelniczce, co się tu wydarzyło.
Ordyjczyk wybrał w myślach kandydatów do powrotu do wioski przez wzgląd na ich poważne obrażenia i ewidentne zmęczenie. W jego opinii w dalszej walce narobiliby więcej szkód niż pożytku, a bardziej sprawni armigerzy nie mogli zaprzątać sobie uwagi ubezpieczaniem rannych towarzyszy – taka wymuszona podzielność uwagi mogła kosztować życie ich wszystkich. Phineasa Degrata dopisał do swej listy przypominając sobie nieszczęsny incydent z potrąconym nieopatrznie wózkiem. Mężczyzna poruszał się w opinii marynarza zdecydowanie zbyt głośno i nieostrożnie.
- Ja idę dalej – oznajmił spoglądając na towarzyszy - Dragan, Deegan i Woods, chodźcie ze mną... Spróbujemy po cichu dostać się na niższe poziomy kopalni. Teraz nie czas na epickie bitwy... Trzeba to zrobić szybko i cicho. Zgadzacie się?
Arland opuścił nogi ze stołu, splunął krwią na brudną posadzkę.
- Nie ma mowy, abym teraz odszedł. Chcę wiedzieć, co tutaj się stało – w głosie wyraźnie wciąż osłabionego młodzieńca dźwięczała nuta twarda niczym żelazo, na jego zbolałej twarzy pojawił rzekomo beztroski uśmiech, który kontrastował z opłakanym wyglądem łowcy tak silnie, że sprawiał wręcz groteskowe wrażenie – Jeśli w tych kopalniach pojawili się ci, co dusz nie mają, nie może mnie tu zabraknąć.
- Twoja sprawa – pokiwał w odpowiedzi głową Falchi – Pamiętaj tylko, że trzeba się będzie poruszać zwinnie i szybko. I w absolutnej ciszy. Podołasz temu?
- W absolutnej ciszy poruszają się nieumarli – Arland uśmiechnął się ponownie i patrzącym na niego mężczyznom przebiegł mimowolnie po plecach zimny dreszcz. Ktoś uśmiechający się na samą myśl o nieumarłych budził w żywych autentyczny niepokój i było to doskonale zrozumiałe. Nekromancja należała do sztuk bezwzględnie na ziemiach Cygnaru zakazanych i samo zainteresowanie tematem nieumarłych mogło w bardziej cywilizowanych miejscach królestw ściągnąć na człowieka niebezpieczne zainteresowanie agentów Świętego Synodu. Co prawda owiana niesławą Inkwizycja została rozwiązana tuż po obaleniu króla Vintera, ale likwidacja tej tropiącej w równym stopniu wrogów politycznych Vintera, nekromantów i infernalistów organizacji w niczym nie złagodziła nastawienia władz Cygnaru do badań nad ożywieńcami. Widmo wiszące nad Wyspami Scharde dzień w dzień utrwalało Cygnarytów w przekonaniu o słuszności tych założeń i adepci nekromancji musieli się liczyć z najwyższym wymiarem kary w przypadku udowodnienia stawianych im zarzutów.
Degrata uśmiechnął się paskudnie w odpowiedzi, być może bagatelizując swe obawy co do źródła zainteresowania młodziana, być może zaś licząc już w myślach złoto należne praworządnemu człowiekowi za zadenuncjowanie praktykującego nekromanty.
- Cóż, miejmy nadzieję, że do nich nie dołączymy. Ale przed kolacją chętnie wyślę kilku z tych psich synów na tamten świat – nikt nie wiedział do końca, czy Ordyjczyk miał na myśli nieumarłych czy też kolejne bogriny, żaden z mężczyzn nie poprosił jednak o rozwinięcie tego tematu.
Falchi zrobił kilka kroków po sali. Noga już nie krwawiła, a ból zdawał się powoli przechodzić, zastępowało go uczucie drętwienia. Cudzoziemiec uznał w myślach, że nadszedł już czas, by się zbierać.
- Na wiele się nie zdam... ale nie polezę do wioski jak ostatni tchórz! Zostaję. Walczyć nie mogę... ale jako tragarz mogę jeszcze się na coś przydać - Moggs spojrzał z ukosa na wypchany po brzegi worek po mące i potrząsnął nim lekko zaznaczając istnienie bagażu. Ból w ciele morridańskiego nożownika powoli ustępował i Theofrey poczuł nagły przypływ wigoru po serii sugestii Ordyjczyka.
Dragan uśmiechnął się szeroko widząc, że bratu wraca humor.
- Gdzie brat, tam i ja - powiedział stanowczym głosem - I tym razem cię upilnuję -zatroskanym spojrzeniem obrzucił pokiereszowanego Arlanda.
- Ja też zostaję – oświadczył Phineas wspierając się na stylisku rzeźnickiego topora – Daruj sobie dalsze słowa, bo mnie i tak nie zbędziesz. Żałuję tylko zdeczko, że nie ma z nami tego waszego Angusa. Wyglądał na rębajłę, zdał by się nam teraz pomocny, a wolał do domu wracać, taki dumny i hardy. Tutaj by mu łbów do ścięcia nie zabrakło.
Degrata podrzucił toporek w dłoni cmokając z lekką dezaprobatą.Wszyscy chcieli iść dalej mimo odniesionych ran. Niezbyt się ta perspektywa Degracie podobała, ale postawiony pod ścianą zdecydowanym oporem towarzyszy nie mógł im zabronić dalszego udziału w wyprawie.
- Marcus? - zwrócił się do towarzysza - Wracasz czy idziesz dalej? Decyduj, bo potem może już nie być odwrotu. |
|
|
|
|
|
Wysłany: Sob 16:54, 03 Lis 2007 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Thuriański czarownik stał oparty plecami o ścianę sali jadalnej, patrząc w przestrzeń zamyślonym wzrokiem i zdawając się nie słyszeć pytania Ordyjczyka. Degrata wydął usta niezadowolony, że Dernavan puścił jego słowa mimo uszu, otworzył usta chcąc widać nieco przywołać do porządku zatopionego w swoich myślach Thurianina.
Nagły ruch Arlanda Bradigana wstrzymał słowa Ordyjczyka. Jasnowłosy młodzieniec już w trakcie wcześniejszej rozmowy przypatrywał się uważnie zabitemu gryzaczowi, coś tam sobie ważąc w myślach i nad czymś wyraźnie dumając. Zdjąwszy z pasa pałkę łowca podszedł szybkim krokiem do zwłok zwierzęcia i dwoma silnymi ciosami roztrzaskał mu tylną część czaszki.
- Rozum mu odjęło? – fuknął zdezorientowanym tonem Phineas, spozierając z ukosa na równie zdumionego Deegana. Zwierzę ewidentnie nie żyło, więc wyglądało raczej na to, że Arland zamierza wyładować w ten sposób swą agresję, masakrując trupa drapieżnika w akcie wyzbycia się nagromadzonej w duszy frustracji. Jak się po kilku sekundach okazało, obaj mężczyźni nie mieli racji.
Arland przyklęknął przy gryzaczu, odłożył na bok pałkę i sięgnął po swój myśliwski nóż. Operując ostrożnie klingą wyciął spory fragment mózgu zwierzęcia: szarawej galaretowatej bryły upstrzonej kropelkami stygnącej krwi. Teofrey Moggs skrzywił z odrazą usta na ten widok, ale kolejny ruch Arlanda przemienił odrazę Morridańczyka w autentyczny wstręt.
Odciąwszy kawałek mózgu młodzieniec wepchnął go zdecydowanym gestem do ust, poruszył kilkakrotnie szczękami i przełknął. Agenci Kompanii nie wierzyli własnym oczom, tak niewiarygodny zdał im się ów zabieg. Rutger Woods chrząknął w osłupieniu, śledząc wzrokiem spożywającego surowy mózg wnuka zielarki. Arland puścił to chrząknięcie koło uszu, odciął kolejny kawałek tkanki i podał zdobycz stojącemu obok Draganowi. |
|
|
|
|
Wysłany: Sob 19:02, 03 Lis 2007 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Korytarz wiodący do wyrobisk, 10 solesh 602 AR
Wykuty w skale korytarz prowadzący ku niższym poziomom kopalni skręcał pod nieznacznym kątem, opadał w dół na tyle łagodnie, by można było nim wtaczać załadowane urobkiem wózki. Najmici zgasili łuczywa, wymienili je na dużo praktyczniejsze i zapewniające lepsze oświetlenie lampy. Grupę prowadzili Rutger Woods, Falchi Degrata i Deegan - wszyscy trzej nie spuszczali rąk z broni, stąpali ostrożnie i cicho, nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku mogącego zdradzić obecność czającego się w głębi korytarza przeciwnika.
Po kilkudziesięciu minutach czujnego marszu Deegan wstrzymał całą grupę, przyłożył palce do ust i przyklęknął w miejscu osłaniając dłonią lampę. Inni mężczyźni natychmiast poszli w jego ślady, nie zadając zbytecznych pytań i zmieniając się w słuch. Moggs, trzymający lampę w zdrowej ręce, wsadził ją czym prędzej pod płaszcz i przykucnął za plecami Deegana.
- Co to? - szepnął Phineas poprawiając ułożenie palców na rękojeści topora.
- Światło - odszepnął Deegan - Widzicie?
Oczy najemników przyzwyczajały się przez kilka sekund do ciemności i rzeczywiście, po chwili wszyscy dostrzegli daleko przed sobą bardzo słabą poświatę wypełniającą kontury chodnika. Miała chorobliwie zielonkawą barwę, nie przypominającą w niczym płomieni łuczyw ani paleniska. Chodnik rozmazywał się w gęstym półmroku, jego szczegóły ginęły mężczyznom z oczu. Korytarz tonął w ciszy.
- Co robimy? - powiedział ściszonym głosem Phineas.
- Wyrobisko musi być niedaleko, chodnik nie ma już spadu, biegnie na równym poziomie - zauważył Deegan – I powiem wam coś jeszcze. Do teraz pewien byłem, że te kurwie syny, które się tu jeszcze kryją, musiały nas zwietrzyć, ale to wcale nie musi być pewnik. Patrzcie, ileśmy musieli przejść na dół, to spory kawał drogi, hałas wcale się nie musiał tak daleko ponieść jak pierwiej myślałem.
- To co robimy? - powtórzył szeptem Phineas. |
|
|
|
|
Wysłany: Nie 10:47, 04 Lis 2007 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
- Stąd niewiele widać - odezwał się szeptem Degrata - Zaczekajcie tu. Pójdę z Deeganem zorientować się, co jest przed nami.
Ciemny korytarz przyciągał Ordyjczyka w mesmeryczny sposób. Światło na końcu tunelu zdawało mu się nienaturalne, przywodziło na myśl bajkowe lampiony skrzatów, którymi w północnym Ordzie matki od pokoleń zwykły straszyć krnąbrne dzieci. Cała ta sytuacja była zresztą nienaturalna dla przywykłego do życia na morzu marynarza. Uwięzienie pod setkami tysiący ton skał, smolisty mrok, obcy dla niego towarzysze wyprawy, wszyscy Cygnaryci. Falchi Degrata czuł nutkę tęsknoty za morską bryzą, poskrzypywaniem takielunku, dźwiękiem łopoczących na wietrze żagli i ostrym krzykiem mew, ale będąc człowiekiem racjonalnym zepchnął te tęskne wyobrażenia w głąb swej świadomości. Liczyła się tylko obecna chwila i wyjście z życiem z tej górskiej otchłani.
- Ja również muszę iść – na dźwięk słów Arlanda z głowy Degraty natychmiast wyparowały resztki wspomnień o błękitnej toni Merediusa. Jasnowłosy łowca spoglądał na marynarza z zaciętą miną, w jego oczach zdawały się błyszczeć dziwne ogniki ożywienia.
- Ech - z ust Marcusa Dernavana wyrwał się jęk nieudawanej rezygnacji - Może go ktoś zastrzelić? - rzucił szeptem niezobowiązujące pytanie Thurianin.
- Marcusie, o mnie mówisz? – Arland przesunął swym hipnotycznym spojrzeniem po twarzy czarownika - Jeśli ta poświata jest cryxiańskiej natury, to będziesz mi wdzięczny, że pierwszy tam idę.
Kucający nieco w tyle grupy Dragan przesunął się zwinnie za plecy Marcusa, a w ruchu tym, pozornie nic nie znaczącym, kryła się jakaś ostrzegawcza nutka.
- Doceniam poczucie humoru – łowca szepnął ponad ramieniem Dernavana do jego ucha - Do czasu...
- Dobra, zamknąć jadaczki! - odezwał się cicho Falchi - Arland, Deegan... za mną.
Wnukowie Aideen Bradigan byli w opinii Ordyjczyka wyjątkowymi dziwakami, zarówno poprzez swój bladoskóry wygląd i długie, niemal dziewczęce włosy, jak i nie licujący z manierami cywilizowanych ludzi sposób bycia. Dalsza kłótnia z nimi nie przyniosłaby zapewne nic dobrego, więc Degrata chcąc nie chcąc przystał na ich propozycję.
Reszta kucających w korytarzu najemników odprowadzała trójkę swych towarzyszy wzrokiem, dopóki ich zgarbione sylwetki nie przepadły całkowicie w mroku. Czas mijał upiornie powoli, wręcz namacalnie pełznąc wśród cieni osaczających piątkę nerwowych i spiętych mężczyzn. |
|
|
|
|