Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Chodnik miał topornie ociosane ściany i strop, opadał pod lekkim kątem w dół, ale spad był na tyle łagodny, że nie groził upadkiem ani poślizgnięciem się. Płomienie trzech pochodni rzucały tańczące cienie na chropowate ściany, wypełniały ruchliwym blaskiem niewielkie puste wnęki wycięte w litej skale, zapełnione rozkruszonym urobkiem i resztkami zniszczonych narzędzi. Deegan przekręcił głowę spoglądając w stronę jednego z drewnianych stempli, przysunął do wspornika pochodnię.
- Popatrzcie - wyszeptał wskazując sztychem miecza ciemne zacieki na powierzchni drewna - Wiecie, co to takiego?
Arland Bradigan wiedział. Jako myśliwy nieraz miał okazję widywać zakrzepniętą krew, czasami świeżą jeszcze i lepką, czasami starą, łuszczącą się małymi płatkami. Stempel i ścianę przy nim pokrywały pozostałości po rozbryzgu krwi, drewno było też uszkodzone w wielu miejscach, jakby uderzane ostrym narzędziem.
- Tu się rozegrała brutalna walka - odparł szeptem Arland. Jasnowłosy młodzieniec oderwał wzrok od stempla, spojrzał w głąb korytarza.
- Stare ślady - dodał Phineas - Ani chybi dwa tygodnie. Wtedy przepadł Luan i jego ziomkowie.
Groza lepkimi palcami dotknęła karków mężczyzn, podniosła im swym lodowatym dechem włosy, ścięła krew w żyłach. Ktoś umarł w tym miejscu, umarł śmiercią nagłą i bolesną, a jego ciało znikło i jedynym śladem tragedii pozostawały plamy krwi na drewnianym dźwigarze. A także posadzce, co zauważył po krótkiej chwili patrzący sobie pod nogi Degrata. Dno chodnika znaczyły szerokie brunatne ślady.
- Cokolwiek to zrobiło, wciąż gdzieś tu siedzi - mruknął Deegan - Skończmy to, co zaczęliśmy.
Chodnik biegł prosto przez dalsze pięćdziesiąt metrów. Idący przodem mężczyźni zwolnili kroku dostrzegając rozchodzące się na boki ściany i mroczną przestrzeń przed sobą. Ledwie widoczny za ich plecami wylot korytarza majaczył niczym niewielka jasna plamka na tle smolistej czerni. Mężczyźni znaleźli się w naturalnej pieczarze albo sali wykutej rękami górników, kiepskie oświetlenie nie pozwalało jednoznacznie określić pochodzenia groty. Deegan i Dernavan zrobili kilka kroków na boki, podnieśli wyżej pochodnie. Wrażenie uwięzienia pod tysiącami ton skały rosło z każdą sekundą, ciasnota podziemi i duszne powietrze wystawiały na próbę napięte do granic nerwy ludzi. |
|