Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Deegan i Moggs opuścili osadę chwilę później, przystając na moment przy jednym z wozów konwoju. Furman wyciągnął coś spod plandeki, zdawało się, że jakiś pakunek. Ponieważ burta wozu przesłaniała pozostałym najemnikom widok, nie słyszeli, o czym obaj mężczyźni ze sobą rozmawiali. Zwiadowcy wyszli szeroką tylną furtą na ubity szlak wijący się na stromych stokach, niknący w głębi masywu. Anselm, wyraźnie niespokojny, podszedł do studni, wyciągnął z niej wiadro wody i powąchał podejrzliwie ciecz nie wierząc do końca zapewnieniom Meary Aghamore. Woda sprawiała wrażenie czystej, zaczerpnięta w dłonie okazała się przeźroczysta i zimna, orzeźwiająca w dotyku.
- Możecie śmiało pić - oświadczył czyjś starczy głos - Studnia nie jest zatruta, inaczej dawno już wszyscy powędrowalibyśmy do Urcaenu.
Komentarz wygłosiła wiekowa kobieta niewielkiego wzrostu, o niewyobrażalnie wręcz pomarszczonej twarzy, wsparta na sękatym drewnianym kosturze i spoglądająca na grupkę mężczyzn zaskakująco bystrym przenikliwym wzrokiem.
- Jestem Aideen Bradigan. Możecie w me słowa wierzyć albo i nie, wasza wola, mnie tam obojętne - staruszka odwróciła się, pokuśtykała w stronę jednej z chat.
- Aideen, zaczekaj – zawołała w jej stronę naczelniczka, po czym spojrzała w stronę armigerów - Zechciejcie jej wybaczyć szorstkie słowa. Aideen to dobra kobieta i zna się na ziołach jak nikt iny, ale Morrow ciężko ją doświadczył. Plaga zabiła jej córkę i wnuczkę, zięć zniknął w kopalni wraz z Luanem. Aż dziw bierze, że jeszcze się nie poddała, że ciągle dość w niej serca, by pomagać reszcie chorych. Chyba tylko dwaj ocaleli wnukowie trzymają ją przy życiu.
- Nikt urazy żywić nie zamierza - odparł Anselm - Zatem gadaj, Phineasie, co mamy czynić. To, żem odmówił pójścia do kopalni nie znaczy wcale, że nie pomogę wam tutaj na miejscu. Bóg by mnie chyba srogo pokarał, gdybym plecami się całkiem odwrócił.
- Dobrze, żeś się chociaż po części opamiętał - mruknął Phineas - Bierzmy się do pracy.
Meara Aghamore ruszyła w towarzystwie Marcusa Dernavana ku zielarce. Falchi Degrata postąpił krok w ślad za nimi, ale Thurianin osadził go w miejscu stanowczym gestem dłoni. Ordyjczyk zrozumiał natychmiast znaczenie uniesionej dłoni, odwrócił się od czarownika: Dernavan chciał porozmawiać z zielarką sam na sam. Cudzoziemiec postał przy chacie Aghamore jeszcze chwilę, odczekał na powrót szukającej czegoś w środku naczelniczki. Kiedy wróciła, pochwycił ciśnięty mu z wyraźną odrazą mieszek i schował wypełniony monetami woreczek za pazuchę.
Następne kilka godzin upłynęło pracownikom Kompanii jak z bicza strzelił. Zwołani na plac małoletni chłopcy okazali się równie chętni do pomocy, co niezdatni do wykorzystania w charakterze wojowników - niektórzy z nich nie byli nawet w stanie udźwignąć wyszperanych gdzieś w szopach rzeźnickich toporów i nastawionych na sztorc kos. Kilka młodszych kobiet radziło sobie jako tako z łukami, chociaż widać było ich brak doświadczenia. Teofrey Moggs przejrzał opłakany arsenał górników, kręcąc z dezaprobatą głową i cmokając głośno. Część dostarczonych mu ostrzy oczyścił, poprawił osełką, resztę wyrzucił mrucząc coś o bezużytecznym złomie. Degrata i Anselm pozamykali na kłódki wszystkie nieużywane budynki, potem nakarmili zapędzone do zagrody konie, a kiedy furman zaczął je wyczesywać, nieobeznany z tym zajęciem Ordyjczyk jął razem z kilkoma chłopcami nurzać w smole łuczywa przeznaczone do roli nocnego oświetlenia osady. Phineas obchodził powoli częstokół, barykadując zauważone dziury i sprawdzając solidność zawiasów w obu bramach.[/list] |
|