Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
- Cudzoziemcu, nie wiem, skąd pochodzisz i nie dbam o to, ale muszę zadbać o los ludzi, którzy tu mieszkają. Choć to bluźnierstwo, i diabłu gotowam zapłacić, aby nikomu więcej włos nie spadł z głowy. Jeśli w sercu masz tylko żądzę złota, kupię twoją pomoc, choć myśl sama o tym napawa mnie odrazą. Nie jesteśmy bogaci. Mogę ci zaoferować dwadzieścia koron, więcej nie znajdziemy.
- Bacz, by Morrow cię nie pokarał, Ordyjczyku – syknął Deegan – Nie przyniósł nikomu szczęścia wdowi grosz, oj nie przyniósł.
Meara Aghamore potrząsnęła głową, zmrużyła załzawione oczy.
- W porządku, Deegan, nic mi nie jest. Myślę, że nasi mężczyźni przynieśli tę chorobę z kopalni, chociaż nie mam najmniejszego pojęcia, co może być jej źródłem. Nie widujemy tutaj żadnych obcych ani też zwierząt innych niż kozice i muflony. Ci chorzy, którzy zmarli, do końca zachowywali zdrowe zmysły, czasami tylko popadali w otępienie wywołane wysoką gorączką. Więcej na temat objawów może wam powiedzieć Aidenn, ona najwięcej czasu spędziła z chorymi. Morrow musiał nad nią czuwać, bo sama się nie zaraziła.
- Ten naszyjnik z ludzkich szczątków - mruknął Phineas - Gdyby nie tak wielka odległość od wybrzeża, gotów bym głowę dać, że zaszczycili nas swą obecnością piraci z Wysp Scharde.
- Trudno mówić tu o zaszczycie - zmarszczył brwi Deegan - To nie zaszczyt, tylko plaga, ten diabelski pomiot z Wysp Scharde. Ale nie, nie uwierzę w coś takiego. Żaden korsarz z wybrzeża nie zdołałby dotrzeć tak daleko nie zwróciwszy na siebie uwagi cygnarskiej armii, to niemożliwe. Nie zapominajcie, że zwykli bandyci też zdolni są do tak okrutnych czynów, o bogrinach nawet nie wspominam.
- Wasi mężczyźni przepadli bez śladu lub pomarli, dzieciarnia i baby wciąż pono chorują, a brama na oścież otwarta. Gdyby tak dla przykładu kto wodę wam zatruł, to już z wami wygrał, wystarczy mu teraz wejść do środka jak zaproszonemu gościowi i zarżnąć resztę mieszkańców - Anselm spojrzał pytająco na Mearę Aghamore - Wcale nie dbacie o swoje bezpieczeństwo, zwłaszcza teraz, kiedy nie ma nikogo, kto mógłby was obronić?
- Drogi panie, rzeknij z łaski swej, w czym pomogłaby nam zamknięta brama? Mam wysłać dzieci i starców na częstokół? Mam nastolatków na wartach nocami trzymać, bez broni, w ciągłym lęku? Wszyscy tutaj i tak śmiertelnie są przerażeni, wciąż zanoszą modły do Morrowa o wybawienie od plagi. Jeśli naprawdę ktoś zatruł nasze źródła, to już wygrał, już się przed nim nie obronimy i zamknięta brama w niczym nie pomoże.
- Ale nie chcecie chyba iść do tej kopalni, prawda? - Rutger Woods skrzyżował ręce na piersiach, obrzucił obecnych w pokoju rozmówców pytającym spojrzeniem - Przecież nie za to nam zapłacono, mieliśmy tylko przypilnować towaru i wrócić z podpisanymi fakturami do Fharinu. Prawda? Co takiego możemy znaleźć w tej kopalni, co pomogłoby miejscowym?
Meara Aghamore zignorowała pytanie Morridańczyka, spojrzała za to na Dernavana i Moggsa.
- Nasze plony ograniczają się do warzyw, poletka żyta i wywarów z ziół. Jadamy mięso górskich zwierząt i jaja ptaków, czasami również grzyby i leśne owoce, jeśli akurat przyjdzie komuś ochota zejść w dół do puszczy. Niekiedy udaje nam się złowić pstrąga, chociaż to rzadkość na takiej wysokości, mało które tu dopływają. Nic z tego nie powinno samo w sobie przenosić choroby.
- Ja to myślę, że trza tę kopalnie obadać. Na początek otoczenie. Ani chybi coś wrednego tam pomieszkiwa obecnie, więc albo jest na zarazę odporne albo zaraza sie skończyła. Ale trza ostrożnie, bo to żaden głupi zwierz - orzekł powoli Phineas. Po chwili ciężkiego milczenia furman potrząsnął głową, wstał z krzesła i podszedł do figurki ustawionej w domowym ołtarzyku - Ale pomoc Morrowa naprawdę może się przydać - powiedział posępnie.
- Mnie tam pomoc boska zbędna jest, bo ja nigdzie się nie wybieram - oświadczył zdecydowanym tonem Anselm. Rutger Woods przytaknął mu szybkim ruchem głowy - Nie nasza to sprawa i nie za to nam płacą. Wyładujmy towar i wracajmy do domu.
- Tchórz was podszył czy sumienia nie macie? - Deegan przeczesał palcami swe płowe kędziory, wysunął hardo podbródek, zacisnął w pięści położone na stole dłonie - Toż tu dzieci i kobiety zostały, zostawicie ich na dolę i niedolę?
- Ja do tej kopalni pójdę - odezwał się Phineas - Nie z odwagi to zrobię ani dobrego serca. Luan Aghamore moim przyjacielem był od lat, jestem mu coś winien. Póki szansa jakaś, że jeszcze żyje, póty szukać go trzeba. Deegan, za dobrze cię znam, poszedłbyś tam nawet w pojedynkę, grzechy młodości gotów żeś całe życie chyba spłacać. Któż jeszcze z nami, kto się ma za prawdziwego mężczyznę i dobrego sługę króla Leto?
Anselm parsknął z dezaprobatą, pokręcił głową w wyrazie niedowierzania. Woods nic nie odrzekł, mierzył w zamian rozmówców posępnym spojrzeniem. Degrata zrewanżował mu się porozumiewawczym mrugnięciem oka dając do zrozumienia, że on również nie zamierza angażować się w coraz bardziej niepokojący plan kompanów.
- No to panowie, zdało by się jakiś plan ułożyć. Owszem, płacą nam tylko za faktury, ale jak nie zadbamy o tę nieszczęsną wioskę, to następnego transportu już nie będzie trza tu wysyłać – Teofrey Moggs podrapał sie po brodzie - Pomijam już fakt, że tym ludziom zwykła przyzwoitość nakazuje udzielić pomocy. A nie byłoby dobrze faktycznie posłać kogoś z powrotem do Fharinu ? - zapytał ostrożnie Teofrey - Zawsze to raźniej mieć przy sobie oddział wojska albo straży drogowej, choćby tylko niewielki.
- Już o tym myślałem, panie Moggs - odparł Phineas - Wierzcie mi, że sam bym się ucieszył widząc tutaj zbrojnych, ale to nie jest dobry pomysł. Patrzcie tylko. Jeśli Deegan ma rację i ktoś obserwuje wioskę, będzie widział jak część z nas odjeżdża i może z tego skorzystać. Ilu ludzi poślemy po pomoc? Jednego, dwóch? Pewnikiem już byśmy ich nie ujrzeli. To jest Wyrmwall, panowie, dzika kraina. Ośmiu nas bogriny nie ruszyły, ale na dwóch mogą się połakomić. A jeśli te mordercy, co palce poucinali gdzieś się w okolicy kręcą? Dziesięciu górników przepadło bez śladu. Jeśli będą nas chcieli powstrzymać przed ucieczką, w puszczy bez trudu zasadzkę przygotują i zamiast naszych trupów ktoś tylko naszyjnik z palców znajdzie.
- I zważcie też na inną sprawę - wtrącił cichym tonem Deegan - Co, jeśli nam w żyłach też już ta zaraza krąży, tylko o tym nie wiemy?
Mężczyźni zesztywnieli mimowolnie, spojrzeli na siebie niespokojnym wzrokiem. Widać nikomu wcześniej nie przyszło na myśl, że już samo postawienie stopy w obrębie wioski może oznaczać zarażenie tajemniczą plagą.
- Wątpię w to szczerze, Deeganie, bo jedyni chorzy, jacy tu jeszcze mieszkają, znajdują się w odosobnieniu, pod opieką Aideen - powiedziała Meara - U reszty, w tym i siebie, nie widać żadnych objawów. Myślę, że ta plaga nie roznosi się przez powietrze, raczej poprzez dotyk lub zatrute jedzenie. Albo słabnie i ustępuje, jeśli chory znajduje się z daleka od jej źródła.
- Ci, którzy pracowali w kopalni, chorowali najciężej, prawda? - Phineas złożył dłonie, splótł je palcami - Jeśli racja po twojej stronie, tam leży źródło choroby.
- Aideen przygotuje wam napary, którymi leczyła chorych. To powinno was choć trochę wzmocnić - w głosie Meary kryła się nutka lękliwości, jakby swymi słowami kobieta chciała gości umocnić w przekonaniu, że udanie się do kopalni było słuszną decyzją; jakby bała się, że zrezygnują w obliczu świadomości nowego zagrożenia.
- Nie martw się, Mearo - odparł Phineas, który najwyraźniej przejrzał myśli naczelniczki - Znajdziemy Luana i twoich ziomków.
Kobieta otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale przerwało jej wejście kilku młodziutkich dziewcząt niosących półmiski, kociołki i sztućce.
- Oto posiłek, panowie - powiedziała Meara - Jedzcie i nie lękajcie się plagi. Regan, Desle i Sabina są zdrowe, ręczę za to głową swoją i Aideen. |
|