Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Przełęcz Duvika, 9 solesh 602 AR, wczesne popołudnie
Górnicza osada ukazała się oczom podróżnych znienacka, wysunęła się cichaczem zza łuku skalnego wzniesienia. Szlak biegł w tym miejscu wokół stromego uskoku i zabudowania kryły się za popękanymi skałami, położone w głębi niewielkiej kotliny. Phineas wstrzymał swój zaprzęg, spojrzał w dół zagłębienia terenu, w jego ślady poszli pozostali mężczyźni. Kilkanaście kanciastych chat o kamiennych ścianach i krytych drewnem dachach tuliło się do siebie, otaczał je niewielki częstokół z zaostrzonych pali. Z kominów unosiły się wąskie smużki dymu, rozwiewane podmuchami zimnego wiatru. Moggs stanął na koźle swego wozu, wytężył wzrok dostrzegając gromadkę dzieci kręcących się nad płynącym przez wioskę strumieniem. Pilnowało je kilka kobiet, robiących przy okazji w lodowatej wodzie pranie. W powietrzu niósł się ledwie słyszalny dźwięk ludzkich głosów i poszczekiwanie psów.
- Nie widać mężczyzn - zauważył Rutger Woods - Same baby i dzieciaki.
- Środek dnia, pewnie są w kopalni - odpowiedział Deegan - Tutejszy naczelnik, Luan Aghamore, trzyma swoich ludzi twardą ręką, nie ma tu miejsca dla niebieskich ptaków i darmozjadów. Nie pracujesz tylko wtedy, kiedy jesteś chory albo z okazji jakiegoś święta.
- Co tutaj kopią ? - zainteresował się morridański zwiadowca.
- Głównie żelazo, czasami trafiają im się małe pokłady srebra. Sprzedają urobek Konsorcjum z Bainsmarketu lub wymieniają na żywność i narzędzia. To spokojna osada, daleko stąd do miast i traktów kupieckich, dlatego miejscowi są trochę... zacofani - odpowiedział Deegan.
Wozy wjechały do wioski przez otwartą szeroko bramę, zgraja psów opadła zaprzęgi ujadając donośnie, dopóki kilku wyrostków nie przepędziło ich kamieniami i kijami. Młodsze dzieci na widok obcych pierzchnęły do domów, ich matki stanęły w progach obserwując przyjezdnych w milczeniu. Furmani Kompanii bez wątpienia bywali już w osadzie, bo bez zbędnej gadaniny podprowadzili swe wozy tuż pod zamknięty na wielką kłódkę drewniany magazyn.
- No to czeka nas teraz rozładunek tego wszystkiego - powiedział Anselm spoglądając znacząco na swą eskortę. Phineas przywiązał lejce do kozła, zeskoczył z wozu i ruszył w stronę nadchodzącej z przeciwka kobiety w średnim wieku.
- Meara, dobrze cię znowu ujrzeć - furman podniósł w powitalnym geście rękę.
Kobieta zatrzymała się kilka kroków przed swym gościem, skrzyżowała ręce na piersiach. Miała około czterdziestu lat, pociętą zmarszczkami ogorzałą twarz, która niegdyś musiała odznaczać się niepospolitą urodą, teraz jednak nie przyciągała już zbyt wielu męskich spojrzeń. Jej surowe niebieskie oczy sprawiały wrażenie zamglonych, cała sylwetka wydawała się uginać pod jakimś ciężarem.
- Phineas, wiele miesięcy minęło od twojej ostatniej wizyty - oświadczyła głosem, w którym oprócz autentycznej radości pobrzmiewało wahanie oraz coś niepokojąco kojarzącego się z cierpieniem - Spóźniliście się z dostawą.
- Nie mieliśmy części, które Luan potrzebował, dopiero niedawno przyszły z Bainsmarketu. Przywiozłem wszystko, co zamówiliście. Twój mąż jest dziś w kopalni?
Meara Aghamore zgarbiła się jeszcze bardziej, postąpiła krok do przodu, ale zaraz stanęła ponownie, jakby rozdarta sprzecznymi emocjami.
- Mój mąż... - oderwała wzrok od twarzy woźnicy, przesunęła spojrzeniem po otaczających kotlinę szczytach gór - Mój mąż... Wejdź do domu, Phineasie. Wejdźcie wszyscy, tam porozmawiamy, potem rozładujecie to, co przywieźliście, jeśli będziecie uważali, że jest to nadal konieczne. Duff, Fagan, wyprzęgnijcie konie i zapędźcie do zagrody! Regan, pędem do domu, strawę naszykować dla gości!
W ostrym głosie żony naczelnika pobrzmiewał autorytet, którego nikt z pozostałych mieszkańców osady najwyraźniej nie zamierzał kwestionować. Dwóch odpędzających psy nastoletnich chłopaków, kiepsko ostrzyżonych, o umorusanych ziemią ubraniach, cisnęło pod nogi swe kije i pobiegło w stronę zaprzęgów biorąc się za oporządzanie koni. Młoda dziewczyna, na oko piętnastoletnia, znikła bez słowa w otwartych drzwiach największego budynku.
Meara wykonała dłonią zapraszający gest, wskazała nią wejście do chaty, do której wpadła Regan. Phineas ruszył przodem z zafrasowaną miną, w ślad za nim udał się Anselm. Deegan przepuścił przed sobą najemników, obrzucił wzrokiem opustoszałą osadę, widniejące za oknami domów twarze dzieci, targaną podmuchami wiatru bramę.
Wnętrze domu było wyłożone drewnem. Pokój gościnny okazał się skąpo umeblowany, ale schludny. Ozdoby ograniczały się do kolorowych zasłon w oknach, kunsztownie rzeźbionej figurki Morrowa umieszczonej w miniaturowym ołtarzyku stojącym na jednej z kilku półek oraz zakrzywionej szabli o dziwnych ornamentach w formie liści, wiszącej na tle tkanego ręcznie kobierca o egzotycznych, obcych gościom wzorach. Ostrze szabli było uszkodzone, naznaczone kilkoma szczerbami, lecz mimo to lśniło gładkością.
Gospodyni poprosiła mężczyzn, by zajęli miejsca na obitych materiałem krzesłach ustawionych wokół prostokątnego stołu, toteż wszyscy usiedli bez słowa, nerwowi i niespokojni. Zachowanie Meary Aghamore nie wieściło niczego dobrego, podobnie jak jej posępna mina i nieobecne chwilami spojrzenie.
- Mearo, nie trzymaj nas w niepewności - Phineas, dotąd uchodzący w oczach najmitów za człowieka co najmniej prostackiego, odezwał się do kobiety tonem łagodnym, ale stanowczym - Co stało się z Luanem?
Żona naczelnika milczała przez chwilę stojąc u szczytu stołu, przesunęła po twarzach spoglądających na nią mężczyzn.
- Nie wiem, Phineasie, Morrow mi świadkiem - odparła w końcu lekko łamiącym się głosem - Lecz pozwólcie mi opowiedzieć wszystko od początku... Zaczęło się to jakieś cztery miesiące temu, po pierwszym tygodniu trineusa. Dugger, Jonas, stary Brogan, jego synowie Gervin i Gralan... potem sam Luan. Wracali wieczorami z kopalni z gorączką, nie potrafili ugasić pragnienia. Mój mąż myślał, że to przeziębienie, dnie wciąż były zimne, zwłaszcza o poranku, wiosna przyszła tego roku później niż zazwyczaj. Posłał umyślnego do Fharinu z zamówieniem na części zamienne uważając, że żadne leki nie będą nam potrzebne. Potem pojawiły się pęcherze, na rękach, nogach... początkowo małe, ale cały czas rosły, pękały. Brogan umarł pierwszy, miesiąc temu z okładem, potem Dugger, który kaszlał tak strasznie, że aż krwią pluł. Luan zabronił ludziom opuszczać Przełęcz. Znasz go, Phineasie, wiesz jaki on jest. Bał się, że ktoś wyniesie zarazę do Fharinu iBainsmarketu, a odpowiedzialność za cierpienia ludzi spadnie na jego głowę. Luan nigdy by na to nie pozwolił, zbyt wiele w nim tkwiło upartego honoru... zbyt wiele, tak teraz myślę. Tylko Jonas się wyłamał, nie usłuchał. Uciekł jednej nocy, ale znaleźliśmy jego ciało parę dni później. Zasłabł, spadł z uskoku, zabił się na miejscu. Zmarło też kilka dzieci i kobiet, a wielu spośród nas wciąż choruje, nie opuszcza chat.
Wiem, wiem, ostatnie posty to przerażający swymi rozmiarami update storylinii, ale postanowiłem pchnąć akcję znacząco do przodu (na szlaku w zasadzie i tak nic Wam nie groziło, może poza Wami samymi - kto wie, czy jeszcze ktoś z Was nie zamierzał zrobić krzywdy innemu z graczy ). Ponieważ teraz na pierwszą linię wkracza znów interakcja z NPC-ami, przypominam o wczuciu się w klimat sesji i odpowiednim zagraniu postaci: jeśli chcecie zadać pytania Mearze, to przemyślcie je i wypiszcie w krótkich postach, a ja z tych pytań opracuję fabularyzowaną rozmowę z żoną naczelnika. |
|