Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
![](http://picsrv.fora.pl/Aeolus/images/spacer.gif) |
![](http://picsrv.fora.pl/Aeolus/images/spacer.gif) |
![](http://picsrv.fora.pl/Aeolus/images/post_corner.gif) |
|
Kiedy tylko zapadł zmierzch, zmęczeni najmici legli w trawie wokół ognisk albo rozsiedli się na przytarganych z pobliskiego lasu kłodach drewna. Co i rusz ktoś spozierał zadowolonym wzrokiem na pełny wóz, widok ów świadczył bowiem dobitnie o wykonanej jednej czwartej roboty. Fharińczycy nie skrywali dobrych humorów, co jawnie dowodziło ich narastającej tęsknoty za miastem. Kilka dni spędzonych w dziczy dało się każdemu z mieszczuchów we znaki, zwłaszcza przejścia z praktycznie nieznanymi w ludzkich metropoliach lemaksami oraz tajemnicza potyczka na szlaku, o której wciąż jeszcze poszeptywano po kątach, spozierając przy tym z ogromną podejrzliwością na trollaka.
Wieczór minął w nadzwyczaj miłej atmosferze, zwłaszcza po puszczeniu w obieg kilku butelek gorzałki zapobiegliwie przywiezionych przez paru najmitów. W pogodną gwieździstą noc popłynęły dźwięki męskich śpiewów, z upływem czasu zmieniających się na coraz bardziej rubaszne i dwuznaczne. Było już dobrze po północy, kiedy posnęli w końcu ostatni śpiewacy. W obozie zapadła cisza, w której krążyli czujnie pełniący warty strażnicy.
Pobudka okazała się mniej przyjemna niż poprzedni wieczór, albowiem tuż przed świtem pogoda zmieniła się nieoczekiwanie i spadł zimny deszcz. Zrywający się spod kocy mężczyźni klęli co całych sił, chowając się na skraju pobliskiego lasu lub pod wozami. Gęste litowie zapewniało tylko częściową osłonę, bo ściekające po liściach krople wody kapały co chwila na głowy rozczarowanych i coraz bardziej złych zbieraczy.
- Szlag by to trafił – zdenerwował się Rutger Woods, stojący na skraju łąki i wpatrzony w szarobure przestworza – Przeklęta pogoda!
- Za parę godzin może się zmienić – orzekł Kell Talbot – W górach bywa kapryśnie, raz słońce dopieka, za chwilę już leje jak z cebra.
- Cóż, my na zmianę pogody czekać nie możemy – sarknął Morridańczyk, splunąwszy siarczyście na ziemię – Deegan, Teo, na wóz, pora nam w drogę. Hej, dobrzy ludzie, dawajcie tu Floggana, na furmankę z nim.
Pozostali mężczyźni zebrali się przy drodze obserwując ruszający do Fharinu zaprzęg z dziwnym wyrazem twarzy, kojarzącym się czwórce podróżnych z dziką zazdrością. Opluty przez lemaksa i wciąż niedomagający na wzroku Floggan nie skrywał swego zadowolenia z powrotu do domu, chociaż wciąż jeszcze nie dogadał się z Woodsem co do wysokości wynagrodzenia za dotychczasowy udział w wyprawie.
Kiedy wóz Deegana zniknął już pomiędzy drzewami, Marcus Dernavan przeniósł spojrzenie na braci Bradiganów i dwóch najemnych ochroniarzy.
- I co dalej? – wycedził z wyraźnym rozczarowaniem w głosie magianik – Pogody zaklinać nie umiem, specjalizuję się w magicznym wspomaganiu mechaniki. Siedzimy w lesie, aż przestanie padać czy wsadzamy kaptury na głowy i idziemy szukać nowej łąki w deszczu?
Xathloc i Urbik chwilowo wypadli z gry (komunikacja z nimi pójdzie przez PW), Wy natomiast musicie zdecydować, co dalej. Pogoda jest kiepska, łąka wykarczowana. |
|