Xathloc |
Gracz stażysta |
|
|
Dołączył: 04 Wrz 2007 |
Posty: 156 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
|
|
|
|
|
|
17 solesha 602 AR, wczesny poranek, „Winne Grono”
Tego dnia poranek nie zdołał zaskoczyć w łóżku żadnego z armigerów. Pałający ciekawością mężczyźni – mniej lub bardziej umiejętnie tę ciekawość skrywający – zjawili się w pokoju Rutgera Woodsa jeszcze przed śniadaniem, chcąc jak najszybciej poznać szczegóły intratnego przedsięwzięcia.
Mieszkający w pojedynkę Morridańczyk już poprzedniego dnia zniósł do swego pokoju dodatkowe krzesła, toteż po zamówieniu u służby naprędce świeżo parzonej kawy mógł przejść z miejsca do rzeczy. Na stole dostrzec armigerzy ujrzeli szereg popisanych drobnymi cyframi, co świadczyło o poświęconej na jakieś żmudne obliczenia nocy, a to jeszcze bardziej ich ciekawość podsyciła.
- Dobrze, teraz mogę wam już wyjaśnić wszystko drobiazgowo, ale umówmy się od razu tak, że na pytania przyjdzie czas, kiedy już skończę – zaczął Woods biorąc do ręki jakiś pokreślony arkusz i zerkając na niego z ukosa – Dzięki wstawiennictwu kapitana Fenwicka armia zdecydowała się na zakup proszku odstraszającego komary, specyfiku mojej własnej produkcji. Kłopot leży w zasadzie w wielkości zamówienia. Chcą dwie tony.
Rutger urwał na chwilę pozwalając, by waga jego słów dobrze zapadła w pamięć kompanów.
- Sami widzicie, że to dość spore wagowo zamówienie – podjął po chwili wywód – Co więcej, mamy na jego realizację mało czasu. Trzydziestego solesha transport musi zostać dostarczony do magazynu armii we Fharinie, przygotowany do dalszej dystrybucji. Jeśli się spóźnimy z dostawą, odmówią nam, bo już połowa lata i za dwa, trzy miesiące komary przestaną dokuczać, wojskowi muszą mieć towar na czas, żeby z niego jeszcze w tym roku skorzystać. Tak więc mamy dwa tygodnie na zbiór ziela, przewóz do miasta, suszenie, mielenie, pakowanie i przewóz do magazynu armii. Terminarz dość napięty, ale w mojej opinii wciąż wykonalny. Jeśli opracujemy dobry plan i będziemy się trzymać harmonogramu, zdołamy się nieźle obłowić, cała nasza piątka. Marcus już się wczoraj zdążył obrazić o moje intencje, bo myślał, że szukam wspólników tylko ze względu na brak funduszy. Pieniądze to faktycznie kłopot, ale proponuję wam układ w tym interesie przede wszystkim przez wzgląd na to, cośmy razem w ostatnich dniach przeszli. Potrzebni mi zaufania godni wspólnicy, nie chłopcy na posyłki.
Woods urwał ponownie, tym razem przyczyną była wizyta barmanki niosącej gliniane kubki i dzbanek z pachnącą aromatycznie kawą. Kiedy dziewczyna wyszła, armigerzy obsłużyli się szybko rozlewając zawartość dzbanka do kubków.
- Szacuję, że jeden tydzień będzie nam potrzebny na zbiory, drugi zaś na produkcję i pakowanie – oświadczył Woods upijając nieco kawy ze swojego kubka – Policzyłem to i owo i wychodzi mi, że bez dwudziestu ludzi do zbierania nie damy rady. Musimy ich mieć, żeby na czas natargać zielska na dwie tony proszku. Gadałem z naszym gospodarzem, byłem też wczoraj w „Czerwonym Lotosie”. Już rozpuścili wieści, że szukamy rąk do pracy. Tak sobie wpierw umyśliłem, że może pojedziemy w góry sami i dopiero tam najmiemy miejscowych, ale to chyba zbyt duże ryzyko. Po pierwsze, nie wiadomo, gdzie natrafimy na ziele, a zamieszkanych sadyb tam mało, będziemy potem latać jak koty z pęcherzem od doliny do doliny, żeby górali nająć? To nie był najlepszy pomysł. Fharińczycy może i będą nas kosztować drożej, ale są pewniejsi, bo to miastowi, jak ich na wozy wsadzimy i wywieziemy w dzicz, żaden nam nie ucieknie, będą się bali samopas przez Wyrmwall do domu wracać. Myślę, że kosztem jednej korony za dzień najmiemy bez trudu całą dwudziestką, a im szybciej się z robotą uwiniemy, tym mniej będziemy im musieli zapłacić. Problem w tym, że nie wiadomo, jacy to będą ludzie i lepiej od razu założyć, że nam się trafi lumperia, a z takimi obozować w głuszy to jednak strach. Na początku myślałem o pięciu ludziach z polecenia kogoś, może Montforta, coby nam pomogli w pilnowaniu całego interesu, ale jeśli wejdziecie w to wszyscy, to będzie nas piątka, a kapitan Fenwick obiecał, że dzisiaj rano przyjdzie dwóch jego znajomych, którzy mogą nam pomóc. I zapomniałem o Deeganie – Rutger klepnął się z rozmachu w czoło – Gadałem wczoraj z Montfortem w sprawie wynajmu czterech zaprzęgów z furmanami i załatwiłem, że jednym z nich będzie Deegan. Chyba nikt nie zaprzeczy, że się dał poznać z jak najlepszej strony na Przełęczy Duvika?
Żaden ze słuchaczy nie dał po sobie poznać, że jest pod wrażeniem przygotowań jakie do tej pory zdążył poczynić Rutger, wszyscy widzieli jednak, że morridański tropiciel nad wyraz poważnie podchodzi do całego przedsięwzięcia i nie szczędzi zachodu, aby faktycznie dopiąć cały interes na ostatni guzik.
- Sam Montfort też okazał się... wyrozumiały w targach – ciągnął Woods – Da nam cztery zaprzęgi z furmanami po cenie dwudziestu koron za wszystko razem na dzień. Prowiant dla jego woźniców i zwierząt jest już w tej kwocie. Tak więc im szybciej zwrócimy mu zaprzęgi, tym więcej zaoszczędzimy. Do tego wszystkiego dochodzi sprawa żywności dla wszystkich, zbieraczy i nas samych. Będą musieli pracować od świtu do zmierzchu, więc trudno, żeby jeszcze sami się o żarcie starali. Znalazłem magazyn żywnościowy, który sprzedaje paczki z jedzeniem dostatecznie duże, aby wystarczyły na jeden dzień, za pół korony od sztuki.
Morridańczyk sięgnął po inny arkusz, zawierający jakieś wyliczenia.
- Tak więc na tę chwilę wygląda na to, że pierwszy tydzień, ten spędzony w głuszy, będzie nas kosztował jakieś dziewięćdziesiąt pięć koron za prowiant, sto czterdzieści na płace dla zbieraczy oraz sto czterdzieści za wynajem wozów od Montforta. Razem daje to jakieś trzysta siedemdziesiąt koron, które musimy wyłożyć ze wspólnej puli. Czy jak na razie moje wyjaśnienia są zrozumiałe czy też może chcecie zapytać o coś, co tyczy się do tej pory wyłożonych kwestii? |
|