Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Słońce znikło szybko za górami, a kiedy tylko ostatni skrawek czerwonej tarczy osunął się za porośnięte gęstym lasem beskidzkie zbocze, Hańczówka pogrążyła się w ciemnościach nocy. Wykąpawszy się w wielkich drewnianych baliach pełnych gorącej wody, panowie Krzysztof i Radosław wyzbyli się z ochotą przykrego końskiego odoru, który przylgnął do nich po wielu godzinach spędzonych w siodle, a przebrawszy część garderoby na stroje wyciągnięte z podróżnych juków, z odrobiną rezerwy i podejrzliwości udali się za nachmurzonym Mikołajem do izby jadalnej sędziowskiego dworu.
Gospodarz już na nich czekał, wraz z małżonką, która od biedy mogła wyglądać na uczesaną, ale straszącą podkrążonymi oczami i trupią bladością szlachciankę starej daty. Kiedy goście zasiedli przy stole, na znak dany przez sędziego służba podała gorące półmiski z mięsiwem i smażonymi pstrągami, kilka bochenków świeżo wypieczonego chleba oraz piwo i parę flaszek węgrzyna. Obaj herbowi zjedli z dzikim apetytem, wyostrzonym ponad wszelką miarę podróżą, w myślach gratulując sobie pomysłu, by jednak przyjąć gościnę sędziego. Gospodarze i towarzyszący im Mikołaj wieczerzali w milczeniu i jedynie hajduk popuścił sobie pasa, sam sędzia wraz z małżonką ledwie skubali podane im jadło.
Kiedy wieczerza dobiegła końca, służba uprzątnęła naczynia pozostawiając na stole jedynie szklanice i butelki z trunkiem. Pani domu najwyraźniej nie zamierzała wychodzić, ale po kilku niemych ponagleniach sędziego, widocznych wyraźnie na jego twarzy, podniosła się z krzesła z grymasem złości i pożegnawszy zdawkowo gości udała się do swojej izby.
W jadalni pozostali jedynie dwaj goście i sam sędzia, Mikołaj bowiem odesłany został wraz ze służbą za drzwi. Krzysztof Zieliński popuścił nieco pasa czując błogą sytość w żołądku, ale nie dolewał wina do szklanicy, czując, że zaraz przyjdzie pora na trudną konwersację, a w takich akurat przypadkach ciężka głowa bardzo przeszkadzała.
- Muszę szczerze wyznać, że zaprosiłem waszmościów pod swój dach nie tylko dla przeprosin – powiedział sędzia splatając razem palce obu dłoni i opierając je przed sobą na blacie stołu.
- Szczerze zatem wyznam, żeśmy się tego spodziewali – odrzekł Radosław pozwalając sobie jednocześnie na donośne beknięcie, na które Kmita nie zwrócił najmniejszej uwagi.
- Rzecz idzie o tego przebrzydłego Komodę – wyjawił sędzia zagryzając ze złości usta – Gotów jestem prawicę sobie odciąć, że to on za tym napadem stoi, wszystko jedno, czy się do tego przyznaje czy nie. Nie ma nikogo innego w tych stronach, kto by się na to poważył. Chcę jego głowę!
- Zalecałbym waszmości powściągnąć nieco gniew, albowiem przeczucie podpowiada mi, że zagadka ta skrywa znacznie więcej niż tylko zwykły zbójnicki napad – odparł Zieliński – Obaj z Radosławem czytaliśmy list i nie znajdujemy tam niczego, co by dowodzić mogło jawnie winy harnasia.
- Zatem nie wiecie waszmościowie jak go odczytywać – zachmurzył się sędzia – Ja znam tutejszych ludzi od dziesiątków lat, wiem jak oni myślą i jak te myśli ubierają w słowa. Komoda napisał, że nie odda pachoła ani za dwieście talarów, bo chce podbić stawkę, psi chwost.
- Przecie napisał też, że go nie ma – zauważył trzeźwo Krzysztof – Gdyby chciał większego okupu, nie łatwiej by mu było napisać, że chłopaka w niewoli? Po co miałby jakowąś grę słów prowadzić, skoro wprost może rzeknąć „mam go, dawajcie dwieście talarów”?
- Ale dodał na końcu, że jeśli od pomsty odstąpię, nikt mnie więcej nie ukrzywdzi – nie ustępował zacietrzewiony w swym wzburzeniu sędzia – Azaliż nie chciał przez to rzeknąć, że mnię wpierw skrzywdził pacholę porywając, a teraz odstąpi od dalszych zbrodniczych uczynków, jeśli ustąpię. Ale ja nie ustąpię i będę go tropił jak jakiego psa wściekłego. Czyż biorąc was przemocą w niewolę nie dowiódł swego braku honoru i hultajskiej natury?
- Nim odrzeknę, co na temat jego persony myślę, rad był usłyszeć od was, panie sędzio, co tutaj tak naprawdę miało miejsce – odrzekł Krzysztof – Zechciejcie zaspokoić naszą zdrożną ciekawość i opowiedzcie o napadzie.
Stefan Kmita milczał przez chwilę wpatrzony gdzieś w ścianę, potem westchnął głęboko i pochylił się nad stołem.
- Zeszłego tygodnia we wtorek wyjechał stąd mój syn, Stasio, dorodne pacholę, w drogę do Padwy, w italijskie strony nauki pobierać wszelakie. Najmłodszy ci on z mojego potomstwa, a przy tym jedyny pachoł, poza nin Pan Bóg obdarzył mnie jedynie córkami. Nie żałowałem ci ja pieniędzy na ten wyjazd za poradą pana Apfelbauma idąc, Bawarczyka, któren nauk Stasiowi w Hańczówce udzielał, ale wielce nie kontent był, że otrok tak daleko od szerokiego świata pozostawał, w dzikich górach. Żebym ja wiedział, że się to tak strasznie skończy, bramy bym za nic w świecie nie otwarł, a tak przyjdzie teraz do końca życia ów ciężar w sercu dźwigać...
- Nic jeszcze nie stracone, może prócz powozu i hajduków – powiedział Radosław chcąc pocieszyć schorowanego starego człowieka. Sędzia spojrzał na młodzieńca badawczym wzrokiem, w którym natychmiast zapaliły się podejrzliwe iskierki.
- A skąd wam wiedzieć, com stracił, skoroście prosto z Żywca przybyli? – zapytał – To już nowiny i do miasta Żywca dotarły?
- Może tak, a może nie – kiwnął w odpowiedzi głową Krzysztof Zieliński, z miejsca odgadując sens usłyszanego pytania – Wszystko od tego zależy jak szybko tam zmierzali panowie Mirski i Salwarski, którzy pod starostą grodzkim w Rycerce służą. Spotkaliśmy ich na szlaku, przy Czernej, popasali krótko razem z nami i opowieścią uraczyli.
- A, tak to – mruknął wyraźnie uspokojony Kmita – Jeszcze tego samego dnia orszak wpadł w zasadzkę, na zboczu Puchacza. Podobno ktoś zrąbał w poprzez szlaku kilka drzew, a kiedy hajducy ruszyli je odciągnąć, posypały się kule z rusznic, potem zaś banda zbójników natarła na moją służbę, mordując bez litości. Tylko czterech pachołków z życiem uszło, tchórzy przeklętych, nazad do dworu uciekli miast me pacholę ratować. Wsadziłem ich do ciemnicy, nie umyśliłem jeszcze, co z nimi zrobię, kurwimi synami.
- Mirski i Salwarski wspominali, żeście ciała syna nie znaleźli – odezwał się Radosław – Pewni jesteście, że żywcem został wzięty? Dobrze szukaliście?
- Pewnie, że dobrze – uniósł się nieco zgorzkniały ojciec – Trzydziestu pachołków przeczesało każdą pędź ziemi w okolicy, zajrzeli w każdy wykrot i jamę. Sam się na miejsce wieźć kazałem, sam widziałem miejsce napadu. Powóz się ostał na drodze, ale bez koni i bez skrzyń ze złotem i przyborami Stasia. Znaleźliśmy trupy sześciu hajduków, akademika Apfelbauma i starego służącego, com go z pacholęciem posłał, dwanaście wiosen miał mój mały, trza mu było kogoś, kto by dbał o jego odzienie i słuszną strawę. Wszyscy albo od kul zginęli albo rany po nożach i czekanach na sobie mieli. Stasia nigdzie nie było, przeto pewnym żem jest, że w jakiej jaskini siedzi pod strażą okupu czekając.
- To nie był pierwszy list, który Komoda do waszmości przysłał, prawda? – zapytał Zieliński przypominając sobie fragment rozmowy z harnasiem – Znaleźliście ten wcześniejszy, któren on podobno do obejścia wam podrzucił?
- A jakże, znalazłem! – sędzia ponownie pozwolił sobie na upust emocji, uderzając zaciśniętą pięścią w stół – Do kamienia go ktoś przywiązał i nocką nad bramą przerzucił. Stało w nim, że Stasia nie dostanę, choćby im sto talarów dawał, tyle tylko.
- Możemy go zobaczyć? – odezwał się Radosław, podejrzewając z miejsca, że porywczy i zaślepiony gniewem szlachcic pewnie całkiem opacznie zrozumiał również treść pierwszego listu harnasia.
- Niestety – rozłożył ramiona Kmita – Spaliłem go tego samego dnia, złością uniesiony. W niedzielę w nocy to było, toteż zaraz umyślnego do starosty Ambrożego pchnąłem z wieścią o żądaniu okupu, co by swoich ludzi z gór zwołał, zaprzestał na jaki czas obławy. Lecz rzeknijcie mi teraz co inszego, bo mus mi to wiedzieć. Byliście w kryjówce Komody? Traficie do niej ponownie? |
|