 |
 | AoC - The Coming of Hanuman |
|
 |
Wysłany: Pon 13:12, 10 Lis 2008 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Żar lał się z nieba kąpiąc w ukropie skaliste pustkowia wschodniego Shemu. Długa kolumna ludzi sunęła przed siebie w jaskrawych promieniach słońca, pośród zdawkowych rozmów, parskania koni, stukotu kopyt i poskrzypywania kół taborów. Konne czujki krążyły po pobliskich wzgórzach wypatrując śladu wroga, sygnalizując bezpieczną drogę rozbłyskami lusterek.
Belath wstrzymał na chwilę swego wierzchowca, otarł czoło z potu, sięgnął po wiszący u siodła bukłak. Woda miała nieprzyjemny posmak stęchlizny, ale mężczyzna ani myślał wybrzydzać, rozkoszując się każdą wlewaną w gardło kroplą. Ostatnie napotkane źródło przyniosło Turańczykom przykrą niespodziankę, bo buszujący na pograniczu Zuagirowie nie zamierzali ułatwiać armii króla Yezdigerda życia i zatruli wodę wrzucając do niej ścierwa kilku dużych zwierząt. Żołnierze wieźli co prawda zapasy wody na wozach, ale generał Malath Agha liczył na uzupełnienie zapasów i sprytna sztuczka koczowników wyprowadziła go z równowagi. Belath gotów był pójść w zakład, że tylko dlatego trójka najemników postradała o poranku życie: mieli po prostu nieszczęście paść ofiarą gniewu legendarnego „Jastrzębia z Aghapuru”.
Wczoraj wieczorem było ich jeszcze ośmiu – osiem mieczy do wynajęcia, zaciągniętych do turańskiej ekspedycji pod wpływem alkoholu i pustych sakiewek. Trzy dni wcześniej, w zatłoczonej gwarnej gospodzie kilka mil od murów Shahpuru, odurzeni winem i podpuszczani docinkami kamratów, wszyscy ochoczo, aczkolwiek nieskładnie zadeklarowali udział w wyprawie, skuszeni dwiema sztukami srebra tygodniowo oraz dobrym prowiantem. Dwa dni później, wlokąc się stępa pomiędzy turańskimi żołnierzami, wszyscy równie ochoczo rozglądali się za pierwszą lepszą okazją do tego, by dać nogę. Skaliste odludzie, surowa dyscyplina i perspektywa śmierci z czarnopiórą strzałą jakiegoś koczownika w piersi sprawiły, że animusz najemników wyparował niemal całkowicie. To dlatego trzech Kothijczyków odczekało, aż całkiem się ściemni, a potem czmychnęło z powrotem w stronę Aghapuru, łudząc się nadzieją, że zmierzający w głąb Shemu żołnierze machną na dezerterów ręką.
Bardziej nie mogli się pomylić. Generał Malath Agha słynął z bezwzględności i chociaż miał pod swą komendą wyjątkowo karne oddziały, nie zamierzał zrezygnować z lekcji dyscypliny dla wszystkich swych podwładnych. Ponieważ Kothijczycy uciekli na piechotę bojąc się zaalarmować pilnujących koni żołnierzy, a przy tym dali dowód głupoty kierując się na wybrzeże po śladach ekspedycji, złapanie ich zajęło konnym Turańczykom zaledwie dwie godziny. Przywleczeni na rzemieniach za końmi, z obtartymi do krwi brzuchami i udami, sprawiali opłakany widok. Tarses pewien był, że Malath Agha każe ich wychłostać i w normalnych okolicznościach Kothijczycy zapewne wykpiliby się taką karą oraz przepadkiem żołdu, ale zatrute źródło wywołało u turańskiego generała gniew, któremu mężczyzna musiał dać natychmiast upust.
I padło na lekkomyślnych Kothijczyków.
Najbardziej krewki z nich wszystkich, krępy drab o imieniu Surth, popełnił ostatni błąd swojego życia, gdy w geście tępego uporu splunął krwistą flegmą na piasek po tym jak Malath Agha spoliczkował go kolczą rękawicą. Belath i Tarses wstrzymali oddech widząc czerwieniejące oblicze turańskiego oficera. Surth zbladł dla odmiany, bo chyba pojął znienacka, że przesadził, było już jednak za późno, by ugłaskać wzburzenie generała. Ostry jak brzytwa miecz opuścił z sykiem pochwę i śmignął w powietrzu na podobieństwo atakującej z zaskoczenia stygijskiej kobry. Odcięta głowa Surtha spadła z karku najemnika, potoczyła się po kamienistym podłożu spoglądając szeroko otwartymi oczami na swych oniemiałych z przerażenia kompanów.
Dwaj pozostali Kothijczycy zaczęli błagać o życie, popełniając kolejny błąd. Gdyby zachowali milczenie, może by nawet ocaleli, lecz im dłużej Malath Agha spoglądał na padających mu do nóg i skamlących rozpaczliwie najemników, tym większa odraza rysowała się na jego patrycjuszowskiej twarzy. Tarses przygryzł usta spodziewając się dwóch kolejnych ciosów miecza, ale źle ocenił turańskiego generała.
- Parszywy dezerter nie zasługuje na nic prócz cięcia po gardle – powiedział Malath Agha spoglądając surowo na swoich oficerów: dwóch setników o kamiennych twarzach oraz grupy wybranych dziesiętników – Lecz tchórz łasy na srebro dostojnego satrapy, a wyzuty z wszelkiej lojalności gorszy jest od zwykłego dezertera. Patrzcie jak błagają o życie, zawszeni kozojebcy! Darujmy im więc życie, skoro go tak bardzo pragną.
Żołnierze ze świty przybocznej Jastrzębia zrozumieli dowódcę bez słów, widać już wcześniej miewali z takimi przypadkami do czynienia. Obu Kothijczyków odciągnięto od generała, rozebrano do naga, a potem odrąbano im znienacka stopy tuż powyżej kostek – tak szybko, że przez chwilę obaj milczeli jak zaklęci, nie wierząc chyba własnym oczom.
A potem ponad skalistym płaskowyżem poniósł się nieludzki wrzask, który odjeżdżająca kolumna słyszała jeszcze przez długi czas za swymi plecami.
Malath Agha zaszczycił pozostałych pięciu najemników lodowatym spojrzeniem, w którym żaden z nich nie doszukał się niczego oprócz pogardy, rzucił swój zakrwawiony miecz w ręce najbliższego dziesiętnika, a potem podszedł do wierzchowca. Adiutant generała, turański oficer w kolczej koszulce i przepysznym płaszczu z drogiej tkaniny, skulił się natychmiast, przypadł na klęczki gnąc grzbiet tak, aby Malath Agha mógł wesprzeć na nim nogę podczas wsiadania na konia.
- Ruszamy! – rzucił szorstkim głosem z wysokości siodła – Czas utoczyć trochę krwi tym zuagirskim szakalom! |
|
|
|
|
|
Wysłany: Wto 11:22, 11 Lis 2008 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Belath spiął konia ostrogami, odsunął nieco od cudzoziemskich najemników nie chcąc, aby jadący tuż obok turańscy żołnierze zbyt mocno go z nimi wiązali. Był człowiekiem Wschodu i rozumiał żelazną dyscyplinę w armii satrapy, więc kara wymierzona Kothijczykom niezbyt go poruszyła. Pochodzący z Zachodu biali barbarzyńcy budzili w mężczyźnie mieszankę ciekawości i niechęci, bo pochodzili z odległych krajów i nosili rzadko spotykaną nad Morzem Vilayet broń, a przy tym wydawali się mieć za nic wiekowe obyczaje tutejszych ludów. Już sam fakt, że nader niechętnie zdejmowali buty wchodząc do czyjegoś domu budził w Belathu wstrząs: Turańczycy i Hyrkanie zwykli siadać wprost na wyściełanej kobiercami posadzce, obuwie zawsze pozostawiając przed progiem domostwa.
Belath obejrzał się ponad ramieniem, skinął lekko głową jadącemu w tyle Numidesowi. Turański najemnik odwzajemnił ten gest, a wyraz jego błyszczących nad zakrywającą usta i nos chustą oczu zdradzał, że i on nie czuł się zbyt dobrze w towarzystwie egzotycznych kompanów. Belath pocieszał się jednak w myślach, że ta wspólna wyprawa poszerzy jego wiedzę na temat żołnierskiego rzemiosła, bo jeden z cudzoziemców – ciemnowłosy Nemedyjczyk Tarses – nosił ciężki obosieczny topór, którego przyzwyczajony do scimitara Belath jeszcze nie widział w użyciu; inny zaś, Zammoryjczyk, wiózł przy łęku wykonaną z drewna i metalu kuszę, równie nad Morzem Vilayet rzadką jak rzeczony topór.
Hyrkańczyk przerwał rozważania na temat zamorskich technik wojaczki, przekręcił głowę spoglądając na pobliskie wzgórze, na którego upstrzonym karłowatymi drzewkami zboczu pojawiło się kilku konnych zwiadowców. Lusterka zamigotały serią szybko po sobie następujących błysków. Kłusujący opodal dziesiętnik spojrzał w tym samym kierunku, a potem puścił się galopem w stronę czoła kolumny, pozostawiając za sobą tuman opadającego z wolna pyłu, który momentalnie szczypał w oczy.
Zaniepokojony Belath stanął w strzemionach, rozejrzał się wokół odnotowując wzrokiem poruszenie wśród żołnierzy. Nie znał systemu znaków używanych przez oddziały Jastrzębia z Aghapuru, więc nie mógł wiedzieć, co zawierała przesyłana cały czas wiadomość, ale przeczucie mu podpowiadało, że monotonia podróży przez pustkowia właśnie miała się skończyć.
Licząca trzystu żołnierzy i blisko pięćdziesięciu taborytów kolumna wlokła się środkiem rozległej depresji, będącej pozostałością po wyschniętym wieku wcześniej korycie rzeki. Otaczające ją z obu stron wzgórza były ustawicznie patrolowane przez konne czujki, więc Belath raczej nie obawiał się morderczego ataku Zuagirów z flanki, ale sama wiara w łaskawość Tarima na co dzień nie wystarczała – należało zachować czujność. |
|
|
|
|
Wysłany: Wto 14:57, 11 Lis 2008 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Po krótkiej chwili wszystko stało się jasne, a krew w żyłach Belatha zaczęła buzować szaleńczo. Zza łagodnego łuku wyschniętego koryta wychynęła gromada pędzących szaleńczo koni, wzbijająca w powietrze chmurę pyłu. Przysłaniający dłońmi oczy Hyrkanin dostrzegł jasne umaszczenie zwierząt i piaskowe burki koczowników. Jeźdźców było zaledwie pięćdziesięciu i Belath nie potrafił uwierzyć w to, że mając wielokrotnie mniejsze siły Zuagirowie zdecydowali się na atak.
I dopiero po chwili zrozumiał, że wbrew pozorom nie była to wcale dzika samobójcza szarża. W tyle za mknącymi jak wicher koczownikami pędzili turańscy przepatrywacze, ścigający wrogów dnem dawnej rzeki wprost na główną kolumnę armii. Zaskoczeni gdzieś pomiędzy wzgórzami przez wojskowych zwiadowców, buntownicy rzucili się do ucieczki, ale ku swej zgubie za drogę odwrotu obrali nieopatrznie kierunek, który poprowadził ich prosto na turańską ekspedycję.
- Zuagirowie! – wrzasnął jeden z dziesiętników i jego okrzyk wywołał w szeregach Turańczyków pozorny chaos – Formować szyki, psie syny! Do szyku!
Jadący kilkadziesiąt metrów przed najemnikami Malath Agha uniósł w górę kolczą rękawicę, pomachał zaciśniętą w pięść dłonią. Przyboczni z jego świty odpowiedzieli na ten gest dzikim rykiem aprobaty, spięli swe konie rzucając je w galop.
- Trzymać szyk! – wrzasnął jeden z setników, miotając dosadne przekleństwa – Półsetniami do przodu, Nuzaim na lewą flankę, Ibris na prawą! Odetnijcie im drogę ucieczki na wzgórza!
No i przyszła ta chwalebna chwila, aby w heroicznym stylu oddać swe życie za dostojnego satrapę A tak serio, zdałyby się pierwsze deklaracje. Dziesiętnicy wrzeszczą na swoich ludzi, ale Was generalnie wszyscy zignorowali. Jastrząb i jego straż przyboczna już mkną na spotkanie Zuagirów, reszta kolumny rozwija skrzydła rozciągając się w linię zagradzającą całe koryto rzeki. Za parę sekund pozostaniecie przy taborach sami. Jakie macie opcje? Hmm, na przykład dziki galop, żeby wysunąć się przed karny szyk półsetni i w ślad za Jastrzębiem popędzić w wir nieuniknionej walki. Inne rozwiązanie to dołączenie do żołnierzy i umiejętne trzymanie się w tyle, w końcu koczowników jest dużo mniej, po co się pchać, żeby jakiegoś dorwać, niech inni mają zabawę. Trzecia opcja to pozostanie przy taborach – mało bohaterskie, ale zawsze można później twierdzić, że jako tylna straż strzegliście wozów przed ewentualnym atakiem od tyłu. Co jeszcze pozostało? Hm, dyskretne ulotnienie się w przeciwną stronę z zamiarem czmychnięcia jak najdalej w czasie, kiedy Jastrząb zajęty będzie utaczaniem zuagirskiej krwi?  |
|
|
|
|
Wysłany: Śro 23:35, 12 Lis 2008 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Rozciągnięta w półksiężyc formacja konnicy wpadła wprost na próbujących uciekac w bok koczowników. Zuagirowie mieli lekkie szybkie wierzchowce, ale dzielił ich zbyt mały dystans od wroga, by zdołali na czas pokonac strome zbocze koryta rzeki. Ściana koni niosących w siodłach Turańczyków dosłownie zmiotła kilkunastu pierwszych buntowników, dopiero potem żołnierze wytracili impet w tłoku i miast obalac Zuagirów wraz z ich konikami na piasek, zaczęli siec szaleńczo scimitarami.
Przeraźliwy kwik zwierząt mieszał się ze szczękiem zderzanej stali i krzykami ludzi. Turańczycy mieli na sobie plecione z drobnych, ale bardzo wytrzymałych oczek kolcze koszulki, toteż Zuagirowie musieli obierac za cel głównie ich kończyny oraz nieosłonięte hełmami części głów i karków. Żołnierze nie mieli tego problemu, bo Zuagirowie nie nosili niczego lepszego prócz skórzni, a skórznie miernie się sprawdzały jako ochrona przed turańską stalą.
Skrywający twarz pod chustą Tamadur oraz wielki płowowłosy Garadus z odległej Brythunii galopowali w pierwszym szeregu szarży i jako pierwsi zyskali okazję do skrwawienia stali. Przybysz z barbarzyńskiego Zachodu minął się w dzikim pędzie z nadjeżdżającym z przeciwka Zuagirem, wyrzucił go z siodła ciosem topora, który niemal rozpołowił nieszczęsnego koczownika. Struga gorącej krwi zbryzgała twarz jasnowłosego olbrzyma przylegając do skóry jego policzków i krótko przyciętej brody. Najemnik szarpnął bronią wyrywając ją z ciała spadającej na piasek ofiary, poderwał ją w górę. Jakiś koczownik runął na Brythuńczyka z przeraźliwym krzykiem, ale nie zdążył zadac ciosu, dwaj Turańczycy zarąbali go szybkimi uderzeniami mieczy. Garadus zaryczał gniewnie, zaczął toczyc wokół wzrokiem szukając następnego przeciwnika.
Obracający w ścisku konia Tamadur zasłonił się scimitarem przed ciosem wysokiego koczownika w białej chuście na głowie, odtrącił jego miecz w bok zakrzywioną klingą swego scimitara, pchnął przeciwnika czubkiem broni, nim ten zdążył wyprowadzic własną paradę. Turańskie scimitary służyły generalnie do zadawania cięc, ale wprawni wojownicy potrafili razic również ich zaostrzonymi sztychami. Stal weszła na kilkanaście centymetrów w ciało mężczyzny tuż pod ostatnim żebrem. Zuagir otworzył szeroko oczy, westchnął głośno i spadł z siodła wprost pod kopyta koni. |
|
Ostatnio zmieniony przez Keth dnia Śro 23:38, 12 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Wysłany: Czw 14:53, 13 Lis 2008 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Walka dobiegła końca w zaledwie kilka minut. Osaczeni w korycie rzeki Zuagirowie nie mieli szans na zwycięstwo, przewaga liczebna Turańczyków okazała się miażdżąca. Ponad czterdziestu wojowników pustyni zginęło stawiając najeźdźcom szaleńczy opór, zabierając ze sobą szesnastu żołnierzy i tuzin innych raniąc. Ostatni koczownicy podjęli desperacką próbę ucieczki przez zamykających pułapkę turańskich zwiadowców, ale nie zdołali się przebić przez ich szeregi, utknęli wśród jadących bok w bok wierzchowców przeciwników.
Zbryzgany krwią Brythuńczyk zeskoczył z konia podchodząc do ciała zabitego przez siebie moment wcześniej Zuagira, schylił się po topór. Ostrze broni wbiło się głęboko w klatkę piersiową przeciwnika, a ciężar spadającego z siodła ciała wyrwał topór z ręki Garadusa. Kilku znajdujących się w pobliżu żołnierzy satrapy odeszło na kilka kroków od płowowłosego olbrzyma, bo jego dzika żądza mordu w bitwie zdawała się napawać skrytym lękiem nawet weteranów armii króla Yezdigerda.
Belath i zamorryjski najemnik Kerth nie zdążyli dołączyć do walki, pierwsze szeregi obu półsetni dokończyły krwawego dzieła, zanim galopujący w tyle wojownicy zdążyli dotrzeć na miejsce starcia. Turańczycy zaczęli zeskakiwać z siodeł, chowając scimitary i sięgając w zamian po noże. Wszyscy zdradzający jeszcze oznaki życia koczownicy dostawali żelazem po gardłach, a ich ciała był wprawnie ograbiane, głównie z bukłaków z wodą i prostej miedzianej biżuterii.
Dwaj Zuagirowie zostali schwytani żywcem - pierwszy z nich wypadł z siodła, kiedy turański dziesiętnik o imieniu Numides zdzielił go w twarz ciosem łokcia i ogłuszył na dłuższą chwilę. Drugi stracił broń, gdy jego wierzchowiec połamał nogi o trupa innego konia i runął z podnoszącym włosy na głowie kwikiem na piasek. Bezbronny i okrążony przez kilku Turańczyków, próbował rzucić się na nich z gołymi pięściami, szybko go jednak powalono na ziemię i skrępowano.
Malath Agha odjechał nieco w bok, obmył spoconą twarz wodą, odrzucił bukłak w ręce adiutanta. Dwaj jeńcy zostali przywleczeni przed oblicze generała, ciśnięto ich obu na kolana z wykręconymi do tyłu rękami.
Zamorryjczyk Kerth podjechał nieco bliżej, przeciskając się pomiędzy formującymi ponownie szyki żołnierzami. Wozy ekspedycji już zmierzały w stronę miejsca potyczki, taboryci przygotowywali się do opatrzenia rannych kompanów. Kerth zeskoczył z siodła, podszedł do najbliższego ciała buntownika, przyklęknął na skalistym podłożu obok trupa. Zuagir, młodzieniec ledwie po dwudziestce, miał dziewczęce rysy twarzy, którym zdawał się przeczyć delikatny złotawy meszek pokrywający jego policzki. Krew przestała już wyciekać z szerokiej rany na gardle - pozostawionej przez ostrze Tamadura - zdradzając ustanie akcji serca. Walczyli jak szaleni, pomyślał Kerth. Król Yezdigerd mógł się uważać za pana tych ziem, ale tutejsi Shemici mieli na ten temat odmienne zdanie. |
|
|
|
|