Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Al-Salam wykazał się sporym doświadczeniem w obyciu z dziczą, żaden z najemników nie mógł mu tego odmówić. Nim jeszcze palące słońce wychynęło do końca zza linii horyzontu, turański dziesiętnik znalazł głęboką szczelinę w skalnej bryle wyrastającej ponad piasek, oferującą zacienioną kryjówkę przez niemal cały dzień. Wprowadzone tam konie napojono, po czym zawieszono im na pyskach worki z obrokiem. Zmęczeni całonocną podróżą mężczyźni rzucili na twarde kamieniste podłoże wełniane derki, po czym wyciągnęli się na nich i zasnęli, posiłek odkładając na późniejszą porę.
Do snu nie ułożyli się jednak obaj dziesiętnicy – argumentując ów fakt koniecznością postawienia warty oddalili się na kilkanaście kroków od wejścia do szczeliny, przykucnęli pod osłoną kolczastego krzewu i szeptali między sobą dłuższą chwilę, czujnie obserwowani spod zmrużonych oczu przez Belatha i Tamadura. Turańczyk i Hyrkanin mieli sposobność porozmawiać ze sobą krótko w nocy, podczas przeprawy przez wyjątkowo stromy jar, gdzie jeźdźcom przyszło na chwilę zsiąść z koni. Tamadur uznał, że Belath jest w tej chwili jedyną osobą, której mógł okazać chociażby szczątkowe zaufanie. Dwaj wojskowi, chociaż rodacy, w pierwszej kolejności musieli się kierować lojalnością wobec Malatha Aghy, a Tamadur niezbyt tę ich lojalność podzielał, postrzegając osławionego turańskiego generała za człowieka równie niebezpiecznego dla wroga, co swoich własnych ludzi. Belath wydawał się skłaniać ku opinii turańskiego najemnika, co świadczyło dobrze o jego rozsądku i instynkcie samozachowawczym. Trzej najemni wojacy z Zachodu stanowili dla obu mężczyzn zbyt dużą niewiadomą, by można ich było już teraz ocenić. Ciemnowłosy Nemedyjczyk zignorował całkowicie potyczkę w korycie rzeki, co Belath i Tamadur gotowi byli interpretować na dwa sposoby: albo obcy podszyty był tchórzem albo drzemał w nim duch walki tak mężny, że garstka Zuagirów nie zwróciła na siebie jego uwagi, bo stanowiła zbyt małe wyzwanie. Płowowłosy Brythuńczyk – wielki w barach, krzepki i nieokrzesany w zastraszającym wręcz stopniu – budził dla odmiany pełen nieufności respekt. Widać było, że lubi wywijać swym toporem i robi to całkiem wprawnie, a przy tym nie stroni od pchania się w sam środek walki, dobitnie mogły o tym zaświadczyć chociażby rozpłatane ostrzem trupy zuagirskich koczowników. Lecz ta waleczność i krzepa nie wystarczały, by przełamać lody między najemnikami – Garadus zachowywał się w oczach Belatha i Tamadura zbyt nieprzewidywalnie, zbyt szaleńczo: przypominał chwilami maniakalnego wojownika-rzeźnika, na którego cały czas trzeba było mieć baczenie, by nie ucierpieć od jego broni w napadzie morderczego amoku.
W południe spokojny sen stał się niemożliwy, bo rozpalone promieniami słońca powietrze docierało do wnętrza szczeliny utrudniając oddychanie. Mężczyźni zjedli naprędce kawałki chleba z owczym serem, popili je wodą z bukłaków, po czym powciskali się w zakamarki rozpadliny czekając niecierpliwie na zapadnięcie ciemności.
Jakieś półtorej godziny przed nadejściem zmierzchu pełniący straż Numides wydał z siebie umówiony dźwięk przypominający skrzek pustynnego lisa, przywołując na szczyt pobliskiego wzniesienia Al-Salama. Młodszy dziesiętnik wskazał palcem w stronę południa, na ledwie dostrzegalną smugę pyłu unoszącą się w powietrzu nad linią widnokręgu.
Numides nie musiał nic mówić, Al-Salam pojął z miejsca, na co spogląda. Ekspedycja Malatha Aghy nadciągała śladem zwiadowców, pokonując wytrwale bezdroża w drodze ku miejscu, gdzie oczekiwali na nią emisariusze koczowników. Żołnierze dokonali szybko szacunkowych obliczeń, dochodząc wspólnie do wniosku, ża najdalej za dwie godziny tabory Jastrzębia znajdują się w odległości jednej mili od ich kryjówki. |
|