Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Półsetnik klasnął w dłonie słysząc słowa Tarsesa, przywołał do siebie któregoś z żołnierzy.
- Konie dla nich, żwawo! Podprowadźcie któreś z tych po zabitych, pełno ich w tyle ulicy. Broń też straciliście? – oficer przeniósł spojrzenie z powrotem na Tamadura.
- Tak, zdałyby się miecze i włócznie, zresztą konie musimy mieć trzy, jeden z barbarzyńców został w tamtym domu, to była nasza kryjówka na czas zwiadu.
- Słyszałeś, żołnierzu? Trzy konie i chcę je tu widzieć natychmiast! Broń pozbierajcie sobie sami, próbowali nas zatrzymać u wylotu uliczki, psiekrwie, pełno oręża leży tam przy trupach.
- Dzięki, półsetniku, oby Tarim ci sprzyjał! – złożył dłonie Tamadur – Tarses, idź po Kertha, każ mu pozbierać wszystko, co zostało w chacie! Tamten dom jest bezpieczny, półsetniku, sami go sprawdziliśmy.
Tamadur łgał jak najęty wiedząc, że turański oficer nie był głupcem – odkrycie obecności Ravu pociągnęłoby za sobą następne komplikacje, a wedle słów Kertha stary Zamoryjczyk był cenną personą i szukający już oczami wyobraźni bezpiecznego azylu Tamadur uznał, że do egzotycznej i pełnej tajemnic Zamory wcale nie jest tak daleko jak mu się dotąd wydawało.
Chwilę później pod wejście do prowizorycznego więzienia podbiegł wyznaczony przez półsetnika żołnierz, ciągnąc za uzdy trzy wojskowe konie. Tamadur przytruchtał w ślad za nim, niosąc naręcze mieczy, oszczepów i ukrytych w pochwach noży. Najemnik sprytnie ograbił ciała zabitych, rozpinając i zabierając im pasy, toteż trzej zwiadowcy szybko przytroczyli oręż do bioder, oszczepy ujmując w dłonie.
Kerth i Tarses wymienili znaczące spojrzenia, kiwnęli do siebie nieznacznie, potem przenieśli wzrok na Tamadura.
- Pora się stąd zabierać, przyjacielu – oznajmił Nemedyjczyk – Będziemy próbowali przebić się na północ, tu bowiem nie czeka nas nic prócz długiej kaźni. Twój los też jest policzony, jeśli wpadniesz w ręce Jastrzębia. Jedziesz z nami czy zdajesz się na opiekę swych bogów i zostajesz?
Tamadur milczał przez chwilę, potem skinął niemo głową. Parę uderzeń serca później wszyscy mężczyźni siedzieli już w siodłach, z Ravu przywierającym kurczowo do pleców Kertha. Mijający zwiadowców żołnierze nie zwracali na starca większej uwagi, ograniczając się co najwyżej do zdawkowych pozdrowień słanych pod adresem Tamadura.
Srokacz Turańczyka zachrapał, uderzył kopytami w zakrwawiony piasek, wyraźnie zdenerwowany unoszącym się w powietrzu zapachem posoki.
- Prosto na północ nie pojedziemy – rzucił bystro Tarses – Tam ciągle walczą, utknęlibyśmy. Po lewej i prawej kordony na stokach, Turańczycy pilnują, żeby się żaden nomad nie wyrwał z matni. Chyba pójdzie nam wiać najpierw na południe, przez najsłabszy punkt okrążenia. Jak Mitra zechce, wyjedziemy stąd bez rozlewu krwi, trzeba będzie tylko dobrze czujki zagadać... co to?
Nemedyjczyk wykręcił się w siodle spoglądając ku północnej części osady, w głąb biegnących tam uliczek. Tamadur i Kerth podążyli za wzrokiem Tarsesa, pojmując, że stało się właśnie coś dziwnego. Rozbrzmiewający w pustynnym miasteczku bitewny zgiełk, szczęk stali i ludzkie krzyki ucichły w jednej chwili i wszędzie zapadła mrożąca krew cisza, tak przenikliwa, że aż dźwięczała w uszach. Tamadur słyszał parskanie przemierzających ulicę koni, prowadzonych przez jeźdźców w stronę centrum osady, do jego uszu dotarły też poszeptywania zaniepokojonych kawalerzystów. |
|