Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Tamadur wyprostował się widząc wychodzącego z budynku Bahima Baala, spostrzegł tężejących natychmiast strażników. Zuagirski przywódca przystanął przed Turańczykiem, zmierzył go od stóp po głowę wzrokiem, w którym wrogość walczyła o lepsze z ciekawością.
- Uwolniłem cię na prośbę Nameeli – oświadczył po chwili milczenia, wskazując ruchem głowy na stojącą z boku dziewczynę – Twierdzi, że nie wahałeś się podnieść ręki na własnego towarzysza, by powstrzymać rzeź moich ziomków. Trudno mi w to uwierzyć, albowiem wy, grasanci z hyrkańskich stepów, zdawacie się nie posiadać ludzkich uczuć innych niż żądza mordu, sadyzm i chuć.
W przeciwieństwie do was, pomyślał z sarkazmem Tamadur, cywilizowanych miłosiernych zwolenników pokoju lubujących się w paleniu swych jeńców żywcem na stosach.
- Pojedziesz na spotkanie ze swym panem, Jastrzębiem z Aghrapuru – oświadczył Baal – Przekażesz mu wieść, że na pograniczu pojawił się nowy wróg, wspólny dla nas obu nieprzyjaciel. To te włochate bestie, które od dłuższego czasu napadają na moje wioski. Pojmałem pewnego człowieka, który twierdzi, że to zaczątek nowej rasy, stworzonej za pomocą czarnej magii. Chcę zaproponować Turańczykom rozejm, dopóki nie wyrżniemy w pień tych stworów.
- Śmiem twierdzić, że nie wejrzy na tę ofertę łaskawym okiem – powiedział ostrożnie Tamadur – Malath Agha to człowiek niezwykłej dumy i pewności siebie, nie znosi słabości. Jeśli dowie się, że gnębi was nowy wróg, najpewniej uderzy ze swojej strony, aby dobić buntowników, potem zaś weźmie się za małpy.
- Buntowników? – Bahim Baal zjeżył się natychmiast, a Tamadur przeklął w myślach nietrafny dobór słów – Wy, hyrkańskie psy, możecie nas zwać jak chcecie, ale nie mamy się za butowników! Nie jest buntownikiem ktoś, kto broni swych domostw i rodzin przed intruzami! To wy najechaliście nasze pustynie, to wy podbiliście Zamboulę!
Podbiliśmy Zamboulę, w której władali niepodzielnie Stygijczycy, pomyślał hardo Tamadur, od setek lat zsyłający was do solnych żup i kopalni złota, smagający biczami na uprawnych polach, składający w ofierze na ołtarzach Seta. Tarim nie domaga się ludzkich ofiar, a Turan nie naznacza piętnem niewolnika tych, którzy uznają satrapę za swego niepodzielnego władcę i ślubują mu całkowitą wierność.
- Racz wybaczyć źle dobrane słowa, panie – odparł w zamian, ani śmiąc wyrazić na głos swych myśli – Nie władam zbyt wprawnie wspólnym, zdarza mi się powiedzieć w tej mowie coś, co brzmi inaczej niż sobie zamarkowałem...
Bahim Baal uspokoił się równie szybko jak wpadł w gniew, pokiwał głową.
- Na znak dobrej woli uwolnię również tych dwóch najemnych żołnierzy z Zachodu. Szczerze mówiąc, chętniej zatrzymałbym ich sobie jako osobistych niewolników, bo bardzo mnie interesują wieści z odległych zakątków świata, ale trzech posłów zamiast jednego będzie się lepiej prezentowało w oczach Jastrzębia. Przekażecie mu zatem, że będę oczekiwał jutro godzinę po świcie na jego wizytę, abyśmy mogli wspólnie porozumieć się w sprawie rozejmu. Daję słowo honoru, że włos nie spadnie mu w trakcie tej wizyty z głowy.
- Tutaj, panie? W tej osadzie? – zapytał Tamadur wodząc znaczącym wzrokiem po płaskorzeźbach przedstawiających Hanumana.
- Tak – odparł Bahim Baal – Jesteśmy tutaj w znaczącej sile, więc nie lękam się powrotu tych stworów z łowów, wręcz na to liczę. Być może Isztar ześli nam okazję, by wybić je raz na zawsze do nogi!
Zuagirski wojownik podniósł znienacka głowę ku krawędzi rozległej niecki, przechylił ją na bok nadstawiając ucha. Turańczyk podążył wzrokiem za spojrzeniem Baala, słysząc wyraźnie dźwięk kościanych świstawek, coraz głośniejszy, coraz bliższy skraju skalnego zapadliska.
- Szokran eslet ibn al varkas?! – krzyknął jeden z pilnujących Tamadura wojowników, dobywając błyskawicznie sejmitara. Kręcący się wszędzie wokół koczownicy skakali na równe nogi, łapiąc za broń i uzdy koni. Turański najemnik nie zrozumiał ich okrzyków, ale widok pojawiającego się na krawędzi niecki jeźdźca powiedział mu wszystko. Koń przysiadł na tylnych nogach, a siedzący w siodle człowiek zaczął machać ponad głową dzierżonym w ręce oszczepem, dmuchając jednocześnie z całej siły w kościaną świstawkę.
Nadciągał Malath Agha: dobre dziesięć godzin przed czasem, który zwiadowcy uznali za najbardziej prawdopodobny! Tamadur pojął, że żądny bitwy generał musiał zarzucić popas drugiej nocy podróży, jadąc pomimo ciemności i szybko nadrabiając dystans dzielący go od czujki. |
|